Dożynki Dobka. Tak zmieniło się życie po medalu
- Mówili: nie no, załamie się. A on w jednych zawodach trzy złota wywalczył - opowiada trener o Patryku Dobku. Brązowy medalista z Tokio w biegu na 800 metrów przekonał się o swojej popularności podczas imprezy w rodzinnej wiosce.
Po żniwach w każdej wsi najważniejsze są dożynki, czyli uhonorowanie ciężkiej pracy rolników w sezonie. Obcy i niezorientowany w temacie ma wiedzieć, że dzieje się coś najważniejszego w roku, dlatego nikt nie oszczędza na wystroju.
Przed wjazdem do wioski krzyczy wielki transparent przymocowany na słupach przy jezdni z czarnym napisem: "Witamy gości dożynkowych". Ogrodzenia gospodarstw ozdobione są owocami, bukietami kwiatów, ale głównie łodygami kukurydzy - przywiązanymi na kokardkę do desek płotów. Ruchem we wsi kierują strażacy, nie ma gdzie auta zostawić. Ludzie parkują w polu karnym boiska piłkarskiego, obok słupków, w bramce. Na murawie są stoiska z watą cukrową, autobus robiący za punkt szczepień, jest rozstawiona duża scena, a przed nią białe plastikowe krzesełka ustawione równo w rzędzie. To tam wszyscy świętują.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: siatkarze grają nie tylko w Europie! Co za akcjaTo był długi dzień dla biegacza. Zaczął się w południe, przy gimnazjum w Karsinie. Wójt gminy nazwał salę gimnastyczną imieniem sportowca. To tam Dobek ćwiczył w klasach 1-3. - Skoro jemu się udało, to być może wam też się uda. To świetna inspiracja widzieć tego chłopaka z medalem - przekonywał Roman Brunke.
O tym, jak ważna to była uroczystość, świadczyły choćby stroje gości. - Krzychu, wystroiłeś się jak woźny w dzień nauczyciela! - jeden z rodziców zaczepił Krzysztofa Narlocha, który trenował Dobka w szkole. Ubrany w jasne spodnie, marynarkę i białą koszulę założoną pod błękitny sweter, w przemowie nazywa Dobka "osowskim Kenijczykiem". - Mam nadzieję, że w następnych zawodach tych Kenijczyków wyminiesz - mówi nauczyciel i dłonią naśladuje ruchy wijącego się węża.
W gimnazjum Dobek nie tylko się uczył i zbierał pierwsze szlify sportowe. Także podczas pandemii przyjeżdżał do Karsina trenować. W Szczecinie, gdzie obecnie mieszka, wszystko było zamknięte z powodu obostrzeń, dlatego Dobek przygotowywał się do zawodów w Tokio, biegając we wsi po lasach, a na terenie szkoły korzystał z bieżni.
Wybiegał medal na tartanie otaczającym orlik ze sztuczną trawą. Do tego w ciekawym sąsiedztwie: typowego wiejskiego gospodarstwa z surowym budynkiem, wielkiego pola uprawnego oraz cmentarza po drugiej stronie ulicy.Ale Patryk Dobek nie narzekał, jak zwykle. - Podziwiałem twój upór w dążeniu do celu. Zawsze robiłeś to, co zalecał trener, a mało jest takich osób - mówił do sportowca inny z nauczycieli, pan Henio. - Pamiętam, jak biegałeś wokół boiska, gdy chłopaki grali w piłkę na turnieju. Trener powiedział ci: nie możesz ryzykować kontuzji. Posłuchałeś go, a przecież uwielbiasz piłkę - opowiada.
- A pamiętasz mistrzostwa wojewódzkie? Nie? To ci przypomnę - drążył. - Trenerzy zastanawiali się, czy puścić cię w trzech konkurencjach na jednych zawodach. "Nie, nie da rady, załamie się" - dominowały głosy. Zaryzykowali. Zdobyłeś trzy złota: na sto metrów, trzysta metrów i w sztafecie 4x100 m. Nie było na ciebie mocnych - pan Henio pękał z dumy.
Przejął scenę
Po wszystkich uroczystościach, nadaniu Dobkowi tytułu honorowego obywatela gminy Karsin, nagrody od samorządu za sukcesy na kwotę 10 tysięcy złotych, Dobek przejął scenę. Choć początkowo krępował się, w końcu złapał za tubę i z pamięci, bez przygotowania zagrał z orkiestrą jeden z marszów.
Dobek, pierwszy polski olimpijski medalista w biegu na 800 metrów, od małego ćwiczył grę na trąbce w orkiestrze dętej. Planował pójść do szkoły muzycznej, był pierwszą trąbką w okolicy. Wybrał sport, ale został przy muzyce: dziś śpiewa w chórze w Szczecinie. - Na początku wahałem się, czy dam radę, bo jednak dawno nie grałem, ale tego się nie zapomina - śmiał się po występie.
To pan?
A później do lekkoatlety, trochę jak do misia z Krupówek, co chwilę ktoś podchodził. Po zdjęcia, żeby pogadać, uścisnąć rękę, objąć. Mieszkańcy, przyjaciele. Dobek krążył pomiędzy sektorem dla dzieci z dmuchanymi zamkami, sceną i kateringiem. Pierwszy raz od igrzysk zjawił się w rodzinnej wiosce, we wrześniu miał kolejne starty oraz inne zobowiązania. Był zmęczony, ale nikomu nie odmawiał. - Już w Tokio widziałem filmy, gdy mieszkańcy dopingowali mnie w domu kultury. Rodzice wspominali o takim pomyśle jeszcze przed moim startem i nie ukrywam: to była dodatkowa motywacja. No nie mogłem tych ludzi zawieść - opowiada Dobek.Chciał dożyć medalu
Dziadek Dobka nie mógł tego przegapić. Na dożynki przyszedł pod czerwonym krawatem, w kamizelce i marynarce, wzruszył się. - Chciałem medalu olimpijskiego dożyć. Mam 83 lata, myślałem, że się nie uda - mówi. - Teraz mam wszystko - dodaje.Janusz P. z zarzutami. Grozi mu 5 lat więzienia
Tokio 2020. PKOl wyda ogromną kwotę na nagrody dla polskich medalistów