Zaczęła ją boleć noga. Zrobiła badania i prawda wyszła na jaw

Jej przeżycia w mijającym roku to materiał na książkę. Pomimo poważnej kontuzji Anna Kiełbasińska zdążyła wrócić do biegania na czas - w Tokio zdobyła srebrny medal, a potem uzyskała na 400 m drugi wynik w historii Polski. W pożyczonych butach.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Anna Kiełbasińska PAP/EPA / Na zdjęciu: Anna Kiełbasińska
Piękny? Tak. Z życiowym sukcesem? Zdecydowanie. Ale 2021 rok był dla Anny Kiełbasińskiej przede wszystkim szalony. Przecież przez pierwsze półrocze niewiele wskazywało, że nastąpi tak znakomity finał. Złamanie kości prawego śródstopia doprowadziło do operacji zawodniczki i żmudnej rehabilitacji. Do startów Polka wróciła dopiero w połowie czerwca - na miesiąc przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio!

A jednak z Japonii wróciła ze srebrnym medalem wywalczonym w sztafecie 4x400 metrów. Kilka tygodni później zszokowała cały kraj, gdy uzyskała na mityngu w Szwajcarii czas 50,38 s - drugi najlepszy wynik w historii polskiej lekkoatletyki. A wszystko w nieswoich butach.

Kiedy chciała się poddać? Czego nienawidzi w życiu? Dlaczego ludzie nie wierzą, gdy mówi im, że w Tokio wywalczyła medal, i czemu mimo tak wielkiego sukcesu czuje lekki żal? Anna Kiełbasińska, medalistka igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy w rozmowie z WP SportoweFakty.

ZOBACZ WIDEO: 17-latek stracił rękę. To, co zrobił, zszokowało cały świat

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Czego dowiedziałaś się o sobie w mijającym roku? 

Anna Kiełbasińska: Mnóstwa rzeczy. Przede wszystkim, że dam radę z wyjść z tak trudnej sytuacji, jaką była poważna kontuzja. Od początku byłam przekonana, że będzie dobrze. Byłam zawzięta, poświęciłam wszystko, żeby tak było. To było dla mnie normalne, sportowiec nie może inaczej się zachować, to jedyna droga. Dzisiaj to doceniam, że taka byłam, choć wtedy wiele osób mówiło mi, że głupio wierzę w to, że się uda.

Poznałam siebie w 100 procentach i mam już pewność, jak zachowuję się w tak trudnych sytuacjach. To przekłada się też na życie poza sportem. Wiem, że jeśli pojawią się kryzysy, a na pewno tak będzie, bo na tym polega życie, nie będzie dla mnie sytuacji bez wyjścia.

Podobno już po wszystkim wiele osób mówiło ci, że cię dopingowali, ale sami nie wierzyli, że się uda.

Wielu mówi mi to do tej pory. Tym bardziej jestem z siebie dumna. Ale to nie jest tylko moja zasługa, ale też osób, których miałam wokół. Każdy miał swój udział, budowaliśmy to razem - od doktora, fizjoterapeutów po trenera.

Ale najtrudniejszym momentem wcale nie była dla ciebie rehabilitacja i noga włożona w gips, ale powrót do treningów, gdy po pewnym czasie pojawił się stan zapalny.

Wtedy chciałam się poddać. Do mistrzostw Polski w Poznaniu (24-26 czerwca) były tylko trzy tygodnie, a ja dopiero zaczynałam biegać. Wtedy wszystko zaczęło się wydawać abstrakcyjne. Z jednej strony miałam w głowie, że od początku jedziemy po bandzie, z drugiej cały czas żyłam naiwnym marzeniem, że dam radę. Wtedy ciężko było mi chodzić i nie miałam już siły. Ale w końcu postawiłam spróbować raz jeszcze.

I udało ci się zakwalifikować do kadry na igrzyska. Sporo legend narosło wokół waszego zgrupowania w Japonii, gdzie dość niespodziewanie cała grupa zaczęła biegać w rewelacyjnych czasach. A ty ponoć nie dowierzałaś, że biegacie po pełnowymiarowej bieżni.

Do oficjalnego pomiaru nie doszło. Ale faktycznie mówiłam trenerowi, żeby to sprawdzili, bo to podejrzane. Ale nie tylko ja szybko biegałam, wszyscy uzyskiwali świetne wyniki. Teraz wspominam to jako anegdotkę.

A na ile pomogły wam, słynne już, nowe kolce? 

Z tych kolców to już się trochę śmiejemy, że to niby takie magiczne buty. Bo buty same nie biegają. Oczywiście, mogą pomóc, zwłaszcza tym, którzy bardzo mocno oddają energię w ziemię, tak jak ja. Ja czuję, że w nich niesie mnie do przodu. Ale bywały momenty, gdy na treningach nawet one nie pomagały. To nie jest tak, że po ich założeniu będzie się Usainem Boltem.

Z Tokio przywiozłaś srebrny medal, jednak nie biegałaś w finale, tylko w eliminacjach. Ile jest prawdy w tym, że było w tobie trochę żalu?

Żalu nie mogę mieć do nikogo. Wiem, że dla trenera była to niezwykle trudna decyzja. Ale było jasne, że jestem w formie. Kilka dni przed startem pobiegłam sprawdzian na 50,50 s. Jeśli jedzie się na igrzyska, to myśli się też o sobie.

Wiesz, że jesteś w życiowej formie, w eliminacjach biegasz 51,0 i oddajesz pałeczkę jako pierwsza, zrobiłaś wszystko, co mogłaś, i to twoja jedyna szansa w życiu. Inni mówili, że w razie czego i tak będę miała medal, że będzie stypendium, ale to dla mnie nie było wszystko. Chciałam mieć też wspomnienia, że zrobiłam to własnymi nogami, a nie siedziałam na trybunach z zamkniętymi oczami. A tak to w końcu wyglądało. Tego trochę żal, bo szansa takiej satysfakcji może się już nie powtórzyć.

Na dodatek regulamin igrzysk nie pozwolił zawodniczkom z eliminacji wejścia na podium. Medal odebrałaś przy automatach z napojami - prawda czy fałsz?

Niestety, tak to funkcjonuje. Na igrzyskach na podium wchodzi tylko finałowa czwórka. Na pewno nie będę płakać i mówić o skandalu, bo medal dostałam przy automatach z napojami. Absolutnie. I tak super, że wróciłam z nim do Polski, że nie musiałam na niego dłużej czekać.

Przez lata byłaś typową sprinterką, biegałaś na 100 i 200 metrów. Do sztafety 4x400 dołączyłaś w 2019 roku. Wejście do tak zżytej i zgranej grupy było dla ciebie trudne? 

Ale to konkurs przyjaźni czy sportowa rywalizacja?

Mam na myśli fakt, że dziewczyny znały się doskonale i były trochę przyzwyczajone do biegania w jednym składzie, zwłaszcza na wielkich imprezach. Mogła się pojawić pewna nieufność wobec nowej osoby.

Oczywiście, że była nieufność. I na pewno długo nie było to dla mnie komfortowe, ale wiedziałam, że nie wchodzę do tej grupy z pustymi rękami. Nie chciałam nic dostać na ładne oczy, przyszłam z konkretnym wynikiem. Wiedziałam, że to pędzący pociąg - albo do niego wskoczę, albo mi odjedzie na zawsze. Tak też było. Fakt był taki, że na Halowych Mistrzostwach Polski w 2019 roku miałam trzeci czas w Polsce. Nie czułam się osobą, której nie powinno tam być.

Kiedy przyszedł moment, w którym po raz pierwszy poczułaś się pełnoprawną członkinią tej sztafety?

Dalej się nią nie czuję.

Naprawdę?

Ciągle czuję się początkującą, że muszę coś udowadniać. Że jest niewystarczająco dobrze.

Brzmi trochę smutno.

Nie, to mnie motywuje! W dwóch kluczowych momentach - na MŚ w Dosze w 2019 roku i na igrzyskach w Tokio nie pobiegłam w finale, nie było mnie w pierwszym składzie. To nie ma być koncert żalu, ale zawsze jestem trochę z boku. Dlatego nie czuję się jeszcze w 100 procentach pełnoprawną zawodniczką. Ale chcę!

Po Tokio czujesz większą popularność?

Tak rozpoznawalna nie jestem, nie ma takich sytuacji. Ale trzeba pamiętać, że mnie nie było w tej finałowej czwórce i moja twarz nie jest kompletnie kojarzona ze sztafetą. Nie raz mówię, że byłam na igrzyskach, że zdobyłam medal. Słyszę wtedy: "A to co pani robiła? Nie widziałam pani". Mówię, że biegałam w sztafecie. "Tak, pani biegała?". Z jednej strony smutne, ale z drugiej chcę to zmienić, więc mam motywację.

W 2016 roku publicznie przyznałaś się do choroby autoimmunologicznej, która u ciebie prowadzi do utraty włosów. Ale w wywiadach chciałaś już przede wszystkim mówić o sporcie. Nie masz wrażenia, że w tym dopięłaś swego? Że teraz mało kto już o tym pamięta? Że mówi się o tobie jako o medalistce olimpijskiej a nie o "tej sprinterce, co wypadają jej włosy"?

Ale nadal mnie o to pytają! Dobrze jednak, że są już ważniejsze sprawy, bo jest sukces. Fajnie, bo sport jest najważniejszy, ale pytania się zdarzają. Niedawno byłam na spotkaniu z uczniami w Sopocie, gdzie powiedziałam o swojej chorobie i że nasz wygląd nie jest najważniejszy. Też miałam z tym problem, sama czułam się inna, gorsza. Chciałam trafić do nich, żeby pokazać, że możemy mieć coś wspólnego. Zauważyłam, że zwłaszcza dziewczyny zaczęły mnie słuchać.

Mówiłaś o świetnych wynikach w Tokio, jednak swój rekord życiowy pobiłaś kilka tygodni później na mityngu w Szwajcarii. 50,38 s to drugi najlepszy wynik w historii Polski, szybciej od ciebie biegała tylko Irena Szewińska. I zrobiłaś to w pożyczonych kolcach!

To prawda. Niestety, mój bagaż nie doleciał, kosztowało mnie to mnóstwo stresu. Rano w dniu zawodów nawet powiedziałam trenerowi, że jeśli mój sprzęt nie dotrze na czas, to nie wystartuję. Nie chciałam ryzykować i biegać w obcych butach, zwłaszcza po mojej kontuzji. Wszyscy jednak stanęli na głowie, żeby mi wszystko załatwić, więc biegłam już w pożyczonych kolcach.

Po sezonie zdradziłaś, że na początku roku zapisałaś na kartce swoje cele i to pomogło ci w ich realizacji (WIĘCEJ TUTAJ). Będzie nowa kartka na przyszły rok?

Już jest! Co napisałam? Powiem, jak się spełni. Ale już dwie rzeczy z niej wypełniłam.

Nie tracisz czasu.

Bo najpierw musisz zrobić coś, żeby te największe cele osiągnąć. W sporcie trzeba szukać wszędzie tego, co można poprawić, w czym można być perfekcyjnym. Chcę do tego dążyć, znalazłam kilka luk i już dwie z nich, takie małe cele, osiągnęłam.

Jesteś już po pierwszym obozie w RPA. Podobno bałaś się tych pierwszych treningów.

Bałam się, choć potem przyszła radość. Ale tylko do pierwszego treningu, po którym ledwo mogłam się ruszać. Wtedy już nie było mi tak do śmiechu.

Wróciłaś z Afryki zadowolona?

I tak, i nie. Niestety, odezwał się ból w ścięgnie Achillesa lewej nogi. Badania wykazały, że mam niewielkie zwyrodnienie. Zrobiłam zastrzyk z komórek macierzystych, co ma przyspieszyć gojenie. W RPA przez pierwszy tydzień robiłam tylko trening zastępczy i pojawiły się myśli, że nie chcę znowu tego przechodzić. Jednak potem powoli się wdrażałam, by pod koniec już trenować na maksa. Zrobiłam tam ogromną pracę, jeśli chodzi o wytrzymałość. To dla mnie nowość i wyzwanie. Ale jest coraz lepiej.

Gdy byłaś w RPA, w Polsce dużo mówiło się o nowej mutacji koronawirusa, która właśnie w tym kraju prowadziła do bardzo dużego wzrostu zakażeń (WIĘCEJ TUTAJ). Jak to wyglądało z twojej perspektywy?

Na pewno nie widziałam żadnej paniki, ale jest restrykcyjnie i wszyscy stosują się do zasad. Nie wejdziesz do sklepu bez zdezynfekowania dłoni i maseczki. Wszędzie też mierzono nam temperaturę, byliśmy też ciągle w jednej grupie.

Ostatnio przeczytałem o tobie takie zdanie: "Współpraca z nią zawsze jest wymagająca". Co to znaczy?

Że nienawidzę fuszerki.

Komplement?

Tak, ale nie jest też tak, że jestem jakaś przesadnie surowa. Po prostu jeżeli wiesz, że coś może być dobrze wykonane, to czemu tak nie robić? Zawsze chcę być lepsza, jeżeli widzę na to szansę, to chcę spróbować. Dla mnie to naturalne. Wykonuję swoją pracę, to chcę być w tym najlepsza. Nie chcę się prześlizgnąć przez życie.

To pomaga czy przeszkadza w życiu prywatnym?

Częściej chyba przeszkadza. Są sytuacje, gdzie może powinnam odpuścić. Ale też potrafię zostawić w zlewie brudne naczynia, gdy jestem zmęczona. Sprawy papierowe też odkładam w nieskończoność. Mam normalne, ludzkie odruchy!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×