Rafał Koszyk to dwukrotny medalista mistrzostw Polski w sztafecie mężczyzn 4 x 100 metrów. W 2011 z kolegami sięgnął po złoto, rok później po srebro. Wtedy też razem z Anną Skórą jako jedyni Polacy byli w sztafecie biegnącej do Londynu ze zniczem olimpijskim. Później Koszyk był reprezentantem Polski w bobsleju i skeletonie. Po poważnym wypadku na torze w 2015 roku zakończył karierę i został psychologiem sportowym.
W styczniu bardzo głośno było o jego opublikowanym w mediach społecznościowych klipie. 33-latek opowiadał w nim, jak mocno dotknął go koronawirus. Mówił też o powikłaniach powirusowych. Walczy z nimi do dziś.
@racjonalnypsycholog W listopadzie moje życie wyróciło się do góry kopytami za sprawą koronawirusa i stąd moja długa nieobecność #koronawirus #covid #choroba ♬ dźwięk oryginalny - Rafał Koszyk
Maciej Siemiątkowski, WP Sportowe Fakty: Czy COVID-19 jest groźny?
Rafał Koszyk, były reprezentant Polski: Jak cholera.
Kiedy pan zachorował?
W połowie listopada. Byłem w radiu na rozmowie i miałem chrypę. Nie potraktowałem tego jako poważny sygnał, ponieważ dopada mnie każdej jesieni. Dzień później doszedł ból gardła. Nadal nie przeszło mi przez myśl, że to może być koronawirus. Na wszelki wypadek zostałem w domu i przeszedłem na pracę zdalną.
A potem było coraz gorzej?
W środę już mnie łamało. Pojawiły się wszystkie objawy mocnego przeziębienia. Dzień później miałem teleporadę, lekarka zareagowała wzorowo. Przypisała mi antybiotyk, zastrzyki i sterydy. Pojechałem też na test. Zaraz po powrocie zacząłem się dusić. Rzucało mnie na kolana. Czułem ucisk w płucach. Już wtedy spadała mi saturacja. I było coraz gorzej. Pod koniec tygodnia straciłem głos, smak i węch. Nie potrafiłem powiedzieć ani słowa. Pojawiły się szumy w uszach. Były bardzo uciążliwe. Nie widziałem na jedno oko. Dostałem też wysypki. Takie objawy pojawiają się przy COVID-19 niezwykle rzadko. Gdy sanepid o tym usłyszał, byli w szoku. Potem doszły bóle nadgarstków i kostek. Nic nie mogłem zrobić. Nawet wyjście do toalety było wyzwaniem. Gdy myłem zęby, zalewałem się potem. Kaszel nie odpuszczał, aż w końcu kasłałem wodą. Lekarz mi potem wytłumaczył, że płuca się w ten sposób oczyszczały.
Jak radził pan sobie sam w domu?
Gdy wracałem z testu, ojciec rzucił mi przez okno pulsoksymetr. Przechodził COVID-19 rok przede mną. Również poważnie, ale nie aż tak jak ja. Potem zostawiał mi pod drzwiami gorące jedzenie, bo nie miałem nawet siły, by samemu je odgrzać. Trudno było też znaleźć siły na prysznic. Kiedy w końcu zebrałem siłę i poszedłem do kabiny, zdałem sobie sprawę, jak jest źle. Zasłabłem. Chwilę później ocknąłem się z rozbitą głową.
Brał pan pod uwagę transport do szpitala i respirator?
Nie potrafię powiedzieć. Niewiele pamiętam z tego miesiąca, który przechorowałem. Na SMS-y odpisywałem po trzech dniach. Dlatego, zamiast pisać, wysyłałem rodzicom filmiki.
Potem zmontował je pan w dłuższy klip?
Tak. Zrobiłem to tylko po to, by po raz setny nie opowiadać bliskim i znajomym, jak przeszedłem chorobę. Aż w końcu przyjaciel zasugerował: - wrzuć to na sociale, jest mocne.
Posłuchałem go i zaczął się dym. Anonimy w internecie zarzucają mi, że jestem opłacony. Drugi argument - skąd miał siłę, żeby nagrywać? Przecież nagrywałem je właśnie dlatego, że na nic bardziej skomplikowanego nie miałem siły. Wiem, że link do mojego klipu pojawił się na grupach antyszczepionkowców. Wzajemnie się podpuszczali.
Nie myślał pan, by usunąć filmik?
Nie. Choć od razu czułem, że przysporzy mi to więcej wrogów niż przyjaciół. Wali mnie to. Odpowiadam tylko za to, co sam przeszedłem. Jestem świadomy, że ktoś inny może przejść chorobę lżej. Przekonuję się jednak, że w internecie nie ma szacunku. Znajomi powiedzieli mi wprost - nie czytaj tych wyzwisk, od razu usuwaj. Obrywałem na przeróżne sposoby - "idź do piachu", "pisowska kur..". Do dzisiaj mnie atakują, że jestem dobrym aktorem. Że to astma, cukrzyca czy autyzm, ale na pewno nie COVID-19.
Ale był też pozytywny odzew. Usłyszałem, że zrobiłem lepszą kampanię informującą o tej chorobie niż rząd od początku pandemii. Do wielu ludzi niestety to nie dotrze. Jeśli w ten sposób pomogę chociaż kilkunastu osobom, pokażę im, że nie muszą się wstydzić choroby i powikłań, to będzie sukces. Chcę też uświadomić, że jeśli jesteś pozytywny, to zostań w domu, bo komuś możesz wyrządzić krzywdę.
Jak zareagowali znajomi?
Niektórzy zarzucali, że mi odbija lub próbuję promować szczepienia. Szli w zaparte, aż kończyło się pytaniem: - "To dlaczego to nagrywałeś i opublikowałeś?". I wtedy powtarzam to, co właśnie wyjaśniłem panu. Inny napisał, że nie wierzy. Zmienił nastawienie dopiero, gdy sam zachorował. Napisał tylko, że ma nadzieję, że nie doświadczy choroby tak mocno jak ja. Nigdy nie oczekiwałem współczucia, ale taki brak empatii był jak splunięcie w twarz.
Lekceważył pan koronawirusa przed zachorowaniem?
Nie, bo widziałem, jak przeszedł go wcześniej mój tata. Ale gdy się zaszczepiłem, wydawało mi się, że już nic poważnego mnie nie dotknie. Spotykałem się ze znajomymi. Współorganizowałem duże imprezy lekkoatletyczne, na których były tłumy. W ogóle nie chorowałem. Miałem prawo uważać, że szczepionka mnie chroni. Gdy przeszedłem już tę chorobę, rozmawiałem z trzema lekarzami. Zgodnie przyznali, że gdyby nie szczepionka, mógłbym tego nie przeżyć.
Jak wyglądało pana życie przed chorobą?
Poza pracą trenowałem sześć razy w tygodniu. Byłem okazem zdrowia. Tak dobrych wyników nie miałem nawet w czasach zawodowego uprawiania sportu. Wyszedłem na prostą po wszystkich wypadkach i operacjach. Byłem sportowcem emerytem, który musi się ruszać, bo inaczej wszystko będzie boleć.
A teraz?
Śpię tylko pięć godzin. Cały czas męczy mnie kaszel. Zdarzają się jeszcze ataki, które kładą mnie na kolana. A kaszlę tak, jakbym miał zwymiotować płuca. Bez inhalatora nie mogę nawet wyrzucać śmieci, bo atak może zaskoczyć w każdym momencie. Do tego dostaję drgawek. Smak i węch nie wróciły na dobre. W ustach ciągle czuję sól, a w nosie smród papierosów. Pierwsze badanie po wyjściu z izolacji wykazało ostre zapalenie płuc. Potem dostałem skierowanie na morfologię. Diagnoza: zakrzepica. Przez sterydy wysiadła mi wątroba. Kolejna diagnoza - tym razem z EKG: problemy z prawą komorą serca. Organizm oszalał - przez tyle lat uprawiałem sport, a nagle dzwon i leżenie w domu.
Występuje też u mnie mgła covidowa. Zdarza się, że wychodzę do sklepu i zapominam, po co przyszedłem. Albo zostawiam zakupy w sklepie. Ostatnio zapomniałem numeru mieszkania. A potem nie wiedziałem, jaki kolor to zielony, bo z taką nakładką są moje klucze do drzwi. Nawet się nie dziwię, że nie wszyscy potrafią mi uwierzyć. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale to prawda.
Może pan już wrócić do treningów?
Dostałem pozwolenie na spacery. Pierwszy zrobiłem do sklepu, 200 metrów od domu. Szedłem pół godziny z postojami.
Stopniowo zaczynam ćwiczyć na maszynach. Muszę cały czas uważać. Trzy tygodnie temu przesadziłem. Dzień później nie mogłem wstać z łóżka, dusiłem się i bolała mnie głowa.
Sportowiec, który został psychologiem sportowym, daje sobie z tym radę?
Zżera mnie ambicja. Jednak pierwszy raz w stu procentach słucham lekarzy. Nie kombinuję, nie przyspieszam, a to u nas typowe. Grzecznie czekam, aż będzie lepiej. Ale zawsze chcesz więcej. Po wypadku na torze siedem lat temu mam zespół stresu pourazowego. Pojechałem w Pucharze Europy w skeletonie. Jechałem na nowej, dużo szybszej desce. Dostałem drgań i nie pamiętam, co działo się później. Przy prędkości 105 km/h wystrzeliłem w górę, a potem obudziłem się w szpitalu. Zerwałem wszystkie więzadła, rozeszły mi się mięśnie brzucha, wszystko trzeba było zszywać. Operacja a po niej siedem tygodni w łóżku. Skończyła się kariera i marzenia o igrzyskach. Trudno mi być optymistą. Szczególnie że oglądałem na igrzyskach chłopaków, z którymi zjeżdżałem. Boli jeszcze mocniej, bo mógłbym tam być.
A jak trzyma się pan mentalnie?
Czuję się wyjałowiony. Pustka. Każdy dzień jest taki sam. Śniadanie, rehabilitacja, powrót, drzemka, jedzenie, ktoś zadzwoni. Czuję, że nie jestem sobą. Przedtem byłem żywiołowy, ekspresyjny. Nawet mama zauważyła, że jestem wyciszony, mniej mówię. Nic mi się nie chce. Wszystko robię z przyzwyczajenia. Zastanawiam się, czy koronawirus to miał być gwóźdź do wszystkiego, co przeżyłem w ostatnich latach, czy był to po prostu kolejny sprawdzian. Pal licho ze mną, ostatecznie mam mechanizmy, by z takich kryzysów wychodzić. Trudniej mi sobie wyobrazić, jak przeciętny człowiek ma sobie poradzić po takim zderzeniu. Mój coming-out z chorobą miał pokazać, że nie są sami i niech nikt nie wstydzi się prosić o pomoc.
Od kogo dostaje pan największe wsparcie?
Od rodziców i przyjaciół, których większość poznałem ze sportu. Jednak choroba przewartościowała wiele znajomości. Najmocniej wsparli mnie ci, po których się tego nie spodziewałem. Do końca życia będę pamiętał, jaką niespodziankę dostałem w sylwestra. Kumpel Marcin miał przyjechać tuż przed imprezą po spinki do mankietów. Przyjechał z całą ekipą, zabrali mnie do siebie i odwieźli. O północy płakałem jak bóbr.
Skąd pan czerpie siłę?
Żartuję, że chciałbym mieć w Lublinie swoją ulicę. Tor bobslejowy nie dał rady mnie zabić, to koronawirusowi też się nie mogło udać. Jestem zbyt doświadczony, by teraz się łatwo poddać. Nigdy nie byłem rozpieszczonym sportowcem. Do wszystkiego doszedłem pracą i wytrwałością. Mam więcej porażek niż sukcesów. I dobrze. Sukcesem się upajasz i opuszczasz gardę. A porażki uczą. Wszystkie medale, które zdobyłem, to efekt moich potknięć. Brązowy medal w sztafecie zdobyłem z naderwanym Achillesem. Jestem zadaniowcem. Widzę przeszkodę i szukam sposobu, jak ją ominąć. Tylko sobie mogę coś udowodnić. Teraz muszę sobie pokazać, że znów dam radę.
Czołowy polski sędzia wraca po kolejnej chorobie. "Znów zaczynałem od zera"
Tak źle nie zagrali w Europie od 19 lat! Do tego non stop grają na wyjeździe
ZOBACZ WIDEO: Sporty zimowe nie są domeną Polaków? "Często nie mamy warunków, żeby trenować"