Z cyklu olimpijskie przesłuchania: Marek Jaskółka

Portal SportoweFakty.pl przygotował dla swoich czytelników nie lada gratkę! Od listopada na naszych łamach ukazywać się będzie nowy i zarazem wyjątkowy cykl pt. "Olimpijskie przesłuchania". Jest to seria wywiadów z polskimi olimpijczykami, którzy niemal w stu procentach wystąpią na igrzyskach w Londynie. Przy okazji będzie można poznać tajniki wielu najróżniejszych i czasem nieco pomijanych w naszym kraju dyscyplin. W pierwszej części prezentujemy rozmowę z Markiem Jaskółką - niezwykle ambitnym triathlonistą.

W tym artykule dowiesz się o:

Maciej Mikołajczyk: Na początek standardowe pytanie - czemu wybrałeś właśnie tę, co by nie mówić dość oryginalną i mało popularną w Polsce dyscyplinę sportu?

Marek Jaskółka: Zacząłem trenować triathlon w 1992 roku, gdy mieszkałem w Niemczech. Tam jest on znacznie bardziej popularny niż w Polsce. Fascynował mnie start pływania w Roth. Tyle ludzi w wodzie. Wyglądało to tak, jakby ta woda sama się gotowała. Coś wspaniałego!

Mógłbyś trochę przybliżyć kibicom w naszym kraju zasady tego sportu? Jak wyglądają triathlonowe zawody?

- Triathlon, jak sama nazwa mówi, składa się z trzech części. Są to pływanie, rowery i bieg. Jeżeli mówi się o tym sporcie, to ludzie przeważnie myślą od razu o Ironmanie. Jest to długi dystans, czyli niespełna cztery kilometry pływania, 180 kilometrów na dwóch "kółkach" oraz nieco ponad 42-kilometrowy maraton. Nie da się ukryć, że to przeraża większość osób, ale jest także mnóstwo innych konkurencji. Ja uprawiam dystans olimpijski, więc półtora kilometra w wodzie, dokładnie czterdzieści na rowerze i dziesięć na "nogach". Nie brakuje także jeszcze krótszych dystansów - na przykład połowa olimpijskiego, czy nawet krótsza trasa, przeznaczona dla dzieci. Niezwykle istotna różnica pomiędzy Ironmanem a olimpijskim jest taka, że w tym drugim dozwolony jest "drafting", czyli podciąganie się na kole przeciwnika. Z kolei na długim dystansie trzeba trzymać się na rowerze odległości siedmiu metrów za przeciwnikiem.

Nie da się ukryć, że igrzyska olimpijskie zbliżają się wielkimi krokami, a występ w Londynie jest dla ciebie obecnie celem numer jeden. Wszystko zależy jednak od sezonu 2011. Co musisz zrobić, żeby wystartować w Anglii?

- Kwalifikacja olimpijska w triathlonie jest niezwykle trudna. Okres kwalifikacji trwa dwa lata. Rozpoczyna się w czerwcu 2010 roku i trwa do końca maja 2012. Walka o udział na igrzyskach składa się z dwóch periodów. W pierwszym z nich liczy się najlepsze sześć startów, a w kolejnym osiem. Do tych występów należą wyłącznie zawody Pucharu Świata, mistrzostw świata oraz mistrzostw Europy. Do igrzysk kwalifikuje się ostatecznie 55 zawodników. Niestety już na początku tej rywalizacji miałem poważny wypadek na rowerze i złamałem sobie obojczyk. Pechowa kontuzja sprawiła, że pierwsze moje punkty do olimpijskiej klasyfikacji załapałem dopiero pod koniec pierwszej części eliminacji. Na dzień dzisiejszy mam 750 "oczek" i plasuję się na czterdziestej drugiej pozycji. PKOl wymaga jednak ode mnie trzydziestego szóstego miejsca. Muszę zatem starać się o to, aby jeszcze poprawić swoją lokatę.

Nie mogłem ciebie o to nie spytać. Pływanie, bieganie, czy kolarstwo - w czym czujesz się najlepiej, a co jest twoją słabszą stroną?

- Moja słabszą stroną jest pływanie, chociaż w ostatnich latach bardzo nad nim pracowałem. Dystans 1500 metrów na wodzie pokonam w około osiemnaście minut, ale w otwartym akwenie, czyli na przykład na jeziorze daję sobie radę. Z kolei bieg był zawsze moją najmocniejszą dyscypliną. Tutaj mój rekord osobisty na dziesięć kilometrów wynosi 30,32. Rower nie był za to nigdy dla mnie problemem, ale z powodu "draftingu" ciężko mi to ocenić.

Gdzie obecnie przygotowujesz się do startów?

- Na dzień dzisiejszy trenuję w Barcelonie. Tam mam bardzo dobre warunki i przede wszystkim klimat, który mi odpowiada. Trenuję praktycznie codziennie, bo tylko po zawodach pozwolę sobie na wolny dzień. Pływam z 20-30 kilometrów w tygodniu. Na rowerze w ciągu siedmiu dób pokonuję 200-350 kilometrów, a jeśli chodzi o biegi, to od 50 do 120 kilometrów.

Jak zachęciłbyś młodych ludzi do uprawiania właśnie triathlonu? Od kiedy powinni zacząć trenowanie tej dyscypliny sportu?

- Ja rozpocząłem przygodę z triathlonem w wieku szesnastu lat. Rok później zrobiłem już moją pierwszą "olimpijkę" i moim zdaniem było to za wcześnie. Młodzi ludzie powinni zacząć od pływania, bo to bez wątpienia kluczowa dyscyplina. Najlepsi zawodnicy na świecie przepływają 1500 metrów w ciągu 16 minut, a nawet i szybciej. Możliwe jest to tylko wtedy, jeśli uczą się pływać już od dzieciństwa. Z jazdą na rowerze i z biegiem można poczekać spokojnie do szesnastego roku życia. Na początku zaproponowałbym krótkie triathlony, bo chodzi o to, aby młodzież zachęcić, a nie odpędzać od tego sportu. Poza tym są także tzw. "Aquathlony", w których brakuje kolarstwa. Uważam, że jest to świetna sprawa na pierwszy etap treningów.

Jaki jest najlepszy wiek do odnoszenia sukcesów w triathlonie? Przykładowo w skokach narciarskich uznaje się, że jest to w granicach dwudziestu pięciu lat...

- Triathlon jest dyscypliną wytrzymałościową, a więc wielkie sukcesy można jeszcze odnosić w wieku powyżej 30-35 lat, a jeśli chodzi o długie trasy, to nawet po przekroczeniu "czterdziestki". Taki Dave Scott jako 42-latek zajął właśnie drugie miejsce podczas Ironman Hawai. Z kolei na "olimpijce" i tego nie da się ukryć, liczy się też szybkość, a ta poniżej "trzydziestki" jest wyższa. Na dzień dzisiejszy najlepszym zawodnikiem świata jest 23-letni Brytyjczyk Alistair Brownlee. Moim zdaniem najlepszy wiek dla triathlonisty to jednak około 25-30 lat.

Czy podczas startów w zawodach masz czas na zwiedzanie miejscowości albo ich okolic, w których występujesz?

- Przed startem nie mam nawet czasu i ochoty na zwiedzanie miejsc, w których mam zawody. Jestem bardzo skoncentrowany i dopiero po rywalizacji mogę się psychicznie wyluzować. Niekiedy po starcie mam czas, żeby coś zobaczyć, ale przeważnie po zawodach muszę wracać do domu.

Pamiętasz jakąś śmieszną sytuację podczas zawodów? Nie wierzę, że w triathlonie, składającym się z trzech sportów, takowej nie było...

- Tak - przypominam sobie pewną zabawną sytuację. W mistrzostwach Europy młodzieżowców Francuz Laurent Vidal był tak odwodniony i tak mocno "przymulony", że na trasie zaczął biec w odwrotną stronę. To jest z jednej strony śmieszne, a z drugiej ten przykład doskonale pokazuje, ile sił wymaga ten sport od zawodników.

Jak oceniasz obecnie poziom polskiego triathlonu? Czy ten sport rozwija się w naszym kraju w dobrym kierunku? Ilu biało-czerwonych ma szansę na start w Londynie?

- Na dzień dzisiejszy mamy dwie panie i jednego zawodnika na miejscach, które dają prawo startu na igrzyskach w 2012 roku. Niestety triathlon jest w Polsce bardzo mało popularny, a co za tym idzie niewielka grupa osób ten piękny sport uprawia. Według mojej wiedzy tylko pięciuset naszych rodaków posiada obecnie licencję triathlonu. To pestka w porównaniu z Niemcami, gdzie jest ich kilkanaście tysięcy. Przykładowo - w zmaganiach w Hamburgu wystartowało ponad dziesięć tysięcy ludzi, zaś największa tego typu impreza w Polsce liczyła dotychczas około pięciuset uczestników. Jest naprawdę mało młodych, którzy chcieliby uprawiać ten sport. Oprócz niechęci dochodzą jeszcze ekonomiczne aspekty, a tych nie da się przecież ukryć. Triathlon jest nie tylko czasochłonną, ale również i drogą dyscypliną. Wyżyć z niej praktycznie się nie da poza zawodnikami, którzy są na światowym poziomie. 19-20-latkowie muszą podjąć trudną decyzję - albo iść na studia lub do pracy, albo właśnie bawić się w triathlon i "biedować". Niestety taka jest prawda. Kwestia finansowa zniszczyła już wielu dobrych i utalentowanych triathlonistów w Polsce.

Jak sądzisz, w jakiej z tych trzech dyscyplin triathloniści są najbardziej zbliżeni do poziomu zawodowców?

- Poziom triathlonistów w każdym z tych sportów jest oczywiście niższy od poziomu specjalistów. Ciężko jednak powiedzieć, w której dyscyplinie ta różnica jest największa. Myślę, że na rowerze, ale to tylko takie moje przypuszczenie.

Jak wspominasz igrzyska w Chinach?

- Jeżeli chodzi o Pekin, to mam dobre, ale i złe wspomnienia. Z perspektywy sportowej impreza ta była dla mnie ogromnym rozczarowaniem i zarazem poważną lekcją. Niestety nie udało mi się ukończyć konkurencji. Był to dla mnie szok. Do teraz nie jestem w stu procentach pewien, co się stało. Przed igrzyskami trenowałem w Colorado i czułem się bardzo mocny. Ostatnie dwanaście dni przed startem spędziłem w Korei, aby się zaaklimatyzować. Z dnia na dzień czułem się tam gorzej. W momencie, gdy przyleciałem do Pekinu, byłem bojowo nastawiony, ale nie miałem tego "powera" co wcześniej. Po dwustu metrach na wodzie poczułem ciężkie ręce. Na rowerze jechałem sam - jeden z ostatnich i po czwartej pętli sędzia pokazał mi czerwoną kartkę, co oznaczało dla mnie koniec zawodów. Musiałem zejść z trasy, ponieważ miałem już dużą stratę do czołówki i byłbym z rowerem na trasie biegowej. Trzy dni po zmaganiach lekarze stwierdzili anemię. Nie wiem, jak to się stało, ale prawdopodobnie odwodniłem się mocno w Korei, gdyż było tam strasznie gorąco. Dwa dni po starcie w Pekinie zdecydowałem się na walkę o kwalifikację do Londynu. Tak nie mogę przecież tego zostawić i jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to igrzyska 2012 będą dla mnie rewanżem. Mimo wszystko mam również dobre wspomnienia z Azji. Pobyt w wiosce olimpijskiej oraz ceremonia zamknięcia były dla mnie niesamowitym przeżyciem. Bardzo mi się podobała wspomniana wioska, gdzie kręci się mnóstwo sportowców z różnych państw. Poznałem tam wielu innych zawodników i to jest bezcenne. Zrobię, co mogę, aby jeszcze raz tego doświadczyć, ale chcę przede wszystkim osiągnąć konkretny wynik i wrócić do domu z uśmiechem na ustach.

Czy gdy przebywasz na zawodach w innej strefie czasowej, jak np. we wspomnianej Azji, to masz problemy z aklimatyzacją, czy jesteś już na to uodporniony?

- Ja bardzo dużo podróżuję i niekiedy w ciągu krótkiego czasu muszę się parę razy przemieszczać w różnych strefach czasowych. Jestem już do tego przyzwyczajony, ale mimo to staram się przylatywać wcześniej i wtedy mam 2-3 dni, żeby się dobrze zaaklimatyzować.

Czy śledzisz też inne dyscypliny sportowe? Interesujesz się siatkówką, czy może tenisem? A może uprawiasz jeszcze coś poza triathlonem i jazdą na nartach?

- Interesują mnie oczywiście najbardziej konkurencje triathlonowe, ale też ogólnie lekkoatletyka. Oglądam również tenis, choć tylko Wielkie Szlemy, oraz Formułę 1. Lubię także narciarstwo, a szczególnie biathlon oraz biegi narciarskie, jeżeli startuje Justyna Kowalczyk. Wracając do nart, to rzeczywiście kocham szusować po stoku. Jeszcze jak mieszkałem w Polsce, a więc do 1988 roku, to jeździłem z moim ojcem w góry - przeważnie do Korbielowa, ale i do Szczyrku czy Zakopanego. Przez triathlon mam mało czasu na uprawianie narciarstwa, ale prawie każdej zimy biegam na "deskach", ponieważ sądzę, że jest to świetna alternatywa na tę porę roku.

Komentarze (0)