Maciej Mikołajczyk: Wyścig o organizację IO 2012 rozpoczął się już dekadę temu. Jedną z najszybszych kandydatur był Nowy Jork, który zostawił w pokonanym polu pozostałe amerykańskie miasta z Los Angeles, Houston i Waszyngtonem na czele. Niemcy dość nieoczekiwanie zgłosili Lipsk, Hiszpanie - Madryt, Rosjanie - Moskwę, Kubańczycy - Hawanę, a Turcy - Stambuł. Wszystkie te miasta wyraźnie przegrały jednak z Londynem i Paryżem, ostatecznie wygrali Brytyjczycy. Patrząc na bogatą listę chętnych gospodarzy - Anglia była najlepszym wyborem?
Andrzej Person:
Dla mnie tak, bo od prawie pół wieku jestem w tym mieście, a przede wszystkim w brytyjskim sporcie zakochany. Mówiąc jednak poważnie, to Europa miała większe szanse na sukces po igrzyskach w 2008 roku w Azji. Mimo wszystko stawiałem na Madryt. Hiszpania zawsze może liczyć na Latynosów w MKOl-u, a tam jak wiadomo jest wielka liczba głosów. Myślę, że gdyby stolica Hiszpanii dotarła do finału, to miałaby szanse na wygraną. Stało się inaczej, pewnie dlatego, iż nie upłynęło zbyt wiele czasu od igrzysk w Barcelonie. To spowodowało, że bardziej promowany Londyn pokonał Francję. Bywam często w jednym i drugim mieście i uważam, że Londyn rozwija się zdecydowanie bardziej dynamicznie niż romantyczna i nostalgiczna stolica zakochanych, Paryż. Tak więc moim zdaniem, to bardzo dobry wybór, zwłaszcza w roku Diamentowego Jubileuszu Elżbiety II. Powstało mnóstwo wspólnych inwestycji i przedsięwzięć na jedną i druga imprezę. Nie zapominajmy też, że tak naprawdę to właśnie w Anglii narodził się nowożytny olimpizm.
Zostając jeszcze chwilę przy organizacji IO. Za nami polsko-ukraińskie Euro 2012. Przed nami ME i MŚ w piłce siatkowej, tuż po nich Euro w szczypiorniaku – wszystko to w naszym kraju. Może doczekamy się zatem igrzysk na biało-czerwonej ziemi? Pewien czas temu padła pewna odważna polsko-słowacka propozycja…
-
Ciągle odzywają się bardzo nieprawdziwe oceny startu Zakopanego w walce o zimowe igrzyska w 2006 roku. Z uporem godnym lepszej sprawy pisze się o klęsce w Seulu. To nieprawda! Zakopane przegrało w półfinale z Turynem osiem do siedmiu. Gdyby polskie miasto weszło do ostatecznej rozgrywki, to jestem pewien, że pokonałoby w niej Sion, tak samo jak Włosi. Wszystko dlatego, że Szwajcarów napiętnowano wówczas za rozdmuchanie afery korupcyjnej i zaskoczony Turyn wygrał bardzo łatwo. Identycznie byłoby z nami. Nie wracając już do wyborów w Seulu, to trzeba powiedzieć, że wielkim błędem było odpuszczenie dalszych prób. Kontynuacja projektu zimowych igrzysk olimpijskich wraz ze Słowacją, jak Pan słusznie mówi, dałaby nam już teraz te igrzyska. Stało się inaczej, bo jak zwykle górale i krakowiacy nie byli w stanie się dogadać. Sądzę, że teraz atmosfera jest dużo lepsza,a i sukces EURO 2012 też się do tego przyczynił. Warto próbować! Zimowe igrzyska to nie jest przedsięwzięcie na miarę budowy promu kosmicznego! Pamiętajmy również o tym, iż prezydent Warszawy, Stefan Starzyński już w 1937 roku zapowiadał na kongresie MKOL-u, że stolica Polski zorganizuje igrzyska olimpijskie. Wojna spowodowała, że niestety musimy tak długo czekać.
Rywalizacja o olimpijskie medale w Londynie toczyć się będzie w sumie aż na trzydziestu obiektach. Jakie z nich prezentują się najbardziej efektownie? Nasz welodrom w Pruszkowie mógłby konkurować z londyńskim Veloparkiem?
- My po EURO nie musimy mieć żadnych kompleksów. Nasze stadiony są równie piękne, a może ładniejsze niż te w Londynie. Narodowy zdecydowanie przewyższa Olimpijski w Londynie pod względem zaplecza, funkcjonalności, a nawet urody. W Anglii starano się projektować obiekty oszczędnie i w taki sposób, żeby później nie stały puste i nie straszyły. Welodrom w Londynie ma przewagę nad pruszkowskim, bo tworzy bardzo przeszkloną otwartą przestrzeń. To powoduje, że także z zewnątrz można obserwować kolarzy. Na temat jakości drewna również wszyscy wypowiadają się w samych superlatywach i zapowiada się wiele rekordów świata. Nasz tor jest też piękny. Szkoda tylko, że wokół niego narosło tyle przykrych spraw finansowych, no i że tak rzadko jest wykorzystywany. Z kolei w mojej prywatnej klasyfikacji na pierwszym miejscu z londyńskich projektów stawiam Aquatics Centre, zaprojektowany przez legendarną już za życia architektkę Zahę Hadid z Iraku.
W porównaniu z programem igrzysk w Pekinie, w terminarzu londyńskiej imprezy brak rewolucyjnych zmian. Nie doszły bowiem żadne nowe dyscypliny, pojawiło się jedynie kilka innych konkurencji w danych sportach, w tym między innymi kobieca odmiana boksu. Znikły za to mimo starań ich federacji baseball i softball…
-
Jacques Rogge od początku swojego dowodzenia MKOL-em postawił na ograniczenie gigantyzmu igrzysk. Cały czas pilnuje, żeby ewentualne nowe dyscypliny pojawiały się kosztem innych. To samo dotyczy poszczególnych konkurencji. Oczywiście bardzo ważna jest popularność danej dyscypliny. Jak wiadomo w Rio za cztery lata obok rugby pojawi się golf. Od wielu lat śledzę tę dyscyplinę, a nawet byłem we władzach europejskich tego sportu, to wiem doskonale, że to...golf nie bardzo pragnął dołączyć do rodziny olimpijskiej. W szczególności tradycyjne golfowe kraje, jak Wielka Brytania, USA, czy Australia i RPA niezwykle długo broniły się przed naciskami. Uważali bowiem, że golf ma wiele swoich ważniejszych imprez niż igrzyska. Na szczęście ostatnio naciski wybitnych zawodników były tak duże, że za cztery lata po ponad stuletniej przerwie będziemy podziwiali mistrzów golfa w Brazylii. Moim zdaniem przez te ponad sto lat igrzysk nowożytnych sport wyczynowy przeszedł bardzo długą drogę. Najsłynniejsze dyscypliny postanowiły "wybić się na niepodległość" i można powiedzieć, że zorganizowały własne igrzyska. Mam na myśli mistrzostwa świata w piłce nożnej, wyścig Tour de France, czy turniej na Wimbledonie. Trzeba przyznać, że każda z tych imprez jest ważniejsza dla ich zwycięzców niż medal olimpijski. Chociaż akurat tenis w Londynie na tej samej trawie będzie w tym roku też bardzo istotny. Jak jednak porównać wygraną w wielkim tourze kolarskim z jednoetapowym wyścigiem na czas? Właśnie te argumenty padały podczas dyskusji golfistów o igrzyskach olimpijskich.
Jakie nowe dyscypliny chętnie widziałby Pan na następnych letnich igrzyskach? Wiadomo już, że w programie imprezy w Rio de Janeiro znalazły się wspomniane rugby i golf, które niespodziewanie dostały większe poparcie niż karate, squash i sporty wrotkarskie.
- O golfie już mówiłem bardzo szeroko. Muszę przyznać, że ja z wiekiem jestem silnym tradycjonalistą. Bardzo ostrożnie podchodzę do różnych nowinek. Pochwale się, że na polski rynek sportowy, a na pewno telewizyjny jako komentator "wprowadzałem" triathlon, snooker i curling. Pamiętajmy, że niektóre mody przemijają. Dosyć dziwną w moim pojęciu decyzję podjął MKOl, eliminując windsurfing na korzyść pływania ze spadochronem. Jeżeli za kilka lat wymyśli się inny rodzaj żagla, to też będzie zmiana programu olimpijskiego? Oczywistym jest silne przywiązanie poszczególnych narodów i państw do swoich sportów, ale przecież wszystko zaczynało się od biegania, skakania i rzucania, bo to najbardziej naturalne formy ruchu. Uważam, iż prawdziwy przełom nastąpiłby wtedy, gdyby do programu igrzysk wprowadzono sporty motorowe, ale na to się na razie nie zanosi. Na jakikolwiek silnik MKOl na pewno jeszcze długo się nie zgodzi.
Brak naszych rodaków w turnieju bokserów jest sporym rozczarowaniem. Czasy polskiej świetności w tym sporcie już chyba dawno minęły...
- Niestety. Sporty walki z dnia na dzień doznały potwornej zapaści. Dlaczego? Sam nie wiem. Jesteśmy przecież narodem bardzo bitnym i w naszej naturze leżą potyczki nie tylko przy pomocy sztachety obok wiejskiej remizy. Brak pięściarzy to dla mnie osobiście ogromna przykrość. Nigdy nie zapomnę relacji z finałów boksu z Tokio i trzech kolejnych złotych medali: Grudnia, Kuleja i Kasprzyka z bokserami z ZSRR, co dodawało dodatkowego smaczku. Chociaż gwoli prawdy dodajmy, że jeden z naszych rywali, Ryszard Tamulis był tak naprawdę Polakiem z Litwy.
Nasz kraj na igrzyskach w grach zespołowych reprezentować będą tylko siatkarze. Gorzej pod tym względem było tylko w Seulu, gdy mogliśmy kibicować Polakom jedynie w zawodach indywidualnych. Widzi Pan szansę na szybką poprawę tego stanu rzeczy za cztery lata?
- Tak. Przyznajmy, że mieliśmy w kwalifikacjach trochę pecha, a zwłaszcza drużyna piłkarzy ręcznych. Jestem optymistą i uważam, że siatkarki, szczypiorniści i hokeiści na trawie, nie mówiąc o siatkarzach, którym wróżę wiele lat sukcesów, że oni wszyscy wystartują w Rio. Igrzyska bez gier zespołowych są bardzo ubogie. Brakuje tego rytmu, jaki narzucają teamy, które grają co 2-3 dni. Nawet największy bohater jednodniowych zawodów jest siłą rzeczy dość szybko zapominany, bo gonią już następne wydarzenia.
Wszystkie oczy Polaków podczas IO będą zwrócone przede wszystkim na drużynę Andrei Anastazjego. Tym czasem na słowa uznania zasługują także ich koledzy po fachu. Grzegorz Fijałek i Mariusz Prudel są naszą medalową nadzieją w siatkówce plażowej…
- Gdyby mnie nie oskarżono o seksizm, to bym powiedział, że wielkie wrażenie robią na mnie zawody w tej dyscyplinie sportu w wykonaniu kobiet. Mówiąc jednak poważnie - Polacy mogą być czarnym koniem tego turnieju. Warto podkreślić, że mecze siatkówki plażowej rozgrywane będą tuż obok największych zabytków Londynu.
Śledząc sportowe sukcesy Polaków w ostatnich latach, to najczęściej odnosimy je poza lądem. W sumie w wioślarstwie, kajakarstwie i żeglarstwie reprezentować nas będzie dokładnie pięćdziesięciu zawodników. W tym gronie jest sporo medalistów MŚ z Piotrem Siemionowskim, Mateuszem Polaczykiem i Zofią Klepacką-Noceti na czele. Można więc powiedzieć, że Polska sportami wodnymi stoi?
- Tak, to prawda. W zasadzie już od Aten widać taką tendencję. Wszyscy pamiętamy trzy medale Otyli Jędrzejczak, złoto wioślarzy i brąz Mateusza Kusznierewicza. W Pekinie z kolei czwórka podwójna i dwójka kajakarek. Myślę, że i tym razem możemy liczyć na wiosła, kajaki, deski i oczywiście tradycyjnie na Mateusza.
Nieco gorzej jest jednak w pływaniu. Ostatnie wyniki biało-czerwonych na basenie nie napawają nas zbyt optymistycznie...
- Po Atenach liczyłem na poważną pozycję polskiego pływania w Europie i na świecie. Niestety stało się inaczej. To nie pierwszy sport, który miał szansę na trwałe dołączyć do czołówki światowej a na jednym wspaniałym zresztą starcie olimpijskim się skończyło. Widać, że gdzieś po drodze gubimy te talenty. Mam wrażenie, że brakuje nam konsekwencji w realizowaniu systemu szkolenia, który przyniósł nam sukces. Najlepszy na to dowód to fakt, że nasz jedyny, realny kandydat do medalu, Konrad Czerniak na co dzień trenuje w Hiszpanii z Bartkiem Kizierowskim.
Patrząc na kwalifikacje do igrzysk śmiało można stwierdzić, że limit pecha naszych rodaków powinien już się wyczerpać. Niewiele zabrakło przede wszystkim wspomnianym szczypiornistom. Szczęście nie uśmiechnęło się też do naszego torowca, obecnego mistrza Europy w wyścigu punktowym – Rafała Ratajczyka. O mały włos od paszportu do Londynu byli też Marek Plawgo, Karol Hoffman, Andrzej Rzeszutek, czy Dominik Bochenek. Z kolei kontuzja wyeliminowała z gry Sylwestra Bednarka…
- Jeśli dołożymy do tego wypadek kandydata do medalu - judoki Kowalskiego, kłopoty ze zdrowiem Anety Koniecznej, a także kontuzje kilkorga ważnych reprezentantów, to trzeba przyznać, że dawno nie jechaliśmy na igrzyska z takim
bagażem pecha. Mam nadzieję, że w Londynie wszystko odwróci się w dobrą
stronę.
Gdyby mógł Pan zabawić się we wróżbitę Macieja i wytypować ilość medali wywalczonych przez polską reprezentację w Londynie. Ile krążków Pana zdaniem wywieziemy z Anglii?
-
10,5! To już będzie nieźle. Oczywiście chodzi nam o pokonanie pechowej
liczby z Aten i Pekinu. Wierzę, że medali będzie więcej. Policzmy: 4-5 lekkoatletyka, 4-6 z wody, dwa za ciężary, do tego 2-3 dołożą kobiety, bo w ich przypadku zawsze można 4-7 liczyć. Radwańska, Włoszczowska i zapaśniczki albo jedyna w ekipie pięściarka, Karolina Michalczuk. Podsumowując, krążków wychodzi w sumie 13–15. Na tyle możemy dzisiaj liczyć. Do tego, by w Rio było ich więcej potrzeba poważnej reformy polskiego sportu. Mam nadzieję, że po Londynie premier da się namówić na debatę z udziałem kilkunastu mądrych ludzi sportu.
Jaki Pana zdaniem jest przepis na olimpijski sukces? Holendrzy zimą sporo inwestują w łyżwiarstwo szybkie, z kolei Koreańczycy niemal w całości skupiają się na short-tracku. Oba kraje doskonale poradziły sobie w Vancouver, zajmując wysokie miejsca w tabeli medalowej. Przeznaczenie większych środków na jedną dyscyplinę, mającą w programie wiele konkurencji – może to jest jakiś plan? Wiadomo już, że z myślą o dobrym występie w Rio medalowej recepty poszukują właśnie Brazylijczycy, którzy do tej pory mimo ogromnej powierzchni swojego kraju nie należeli przecież do olimpijskich potęg. Ba! W Pekinie przegrali nawet z Polską.
- Najważniejszy jest system. Ważniejszy nawet od pieniędzy i obiektów, bo ostatnio ani jednych ani drugich nam nie brakuje. Słyszeliśmy przecież głosy z Teamu Polska Londyn 2012, że środków jest aż za dużo - tak mówił Tomek Majewski. Wspominałem pływanie. Ale jeszcze lepszym albo raczej gorszym przykładem są zapasy w stylu klasycznym. W Atlancie zdobyliśmy w nich trzy złote medale, a przez dwanaście lat nie wygraliśmy ani jednej walki! To był system szkolenia i pomysł na medale, czy nie było? Mam nadzieję, że Damian Janikowski skutecznie stanie na londyńskich matach w obronie tego sportu. Warto dodać, że generalnie już piętnaście lat temu wydawało się nam, że jesteśmy potęgą w sportach walki. Dzisiaj można powiedzieć, że kajaki, wiosła i żagle najlepiej radzą sobie z systemem szkolenia i pracy. Są konsekwentni i skuteczni. U podstaw leży bowiem dobra selekcja. Często bierzemy wszystkich, którzy przychodzą do klubu, bo i tak jest ich mało. Niestety połowa z nich przyszła przyprowadzona przez rodziców. Bądźmy brutalni - rzadko kiedy wyrastają z nich czempioni. Klub biedny, rodzice płacą, a więc odbywa się coś, co nazywane jest niby-szkoleniem. A powinno być przecież zupełnie inaczej - wypracowane metody pracy z młodzieżą i nowoczesny system szkolenia najlepszych.
W ostatniej chwili z olimpijskiego składu Polski do Londynu wycofana została Marzena Karpińska. Można powiedzieć, że cudem uniknęliśmy dopingowej powtórki z Kanady, gdy zdyskwalifikowano Kornelię Marek…
- Doping był, jest i będzie. To jednak wcale nie znaczy, iż nie powinniśmy z nim walczyć. Trzeba walczyć po to, żeby wygrywali najlepsi, a nie ich zdaniem najsprytniejsi. Sport bez równych szans nie ma sensu. Zamienia się w cyrk gladiatorów, a to mnie zupełnie nie interesuje.
Wracając jeszcze do pływania. Decyzje podejmowane przez FINA w przeciągu ostatnich lat były bardzo kontrowersyjne. Na olimpijskiej pływalni w Pekinie praktycznie codziennie byliśmy świadkami łamania dotychczasowych barier i ustanawiania nowych rekordów świata. W Londynie powtórka z rozrywki za sprawą powrotu do starych strojów tekstylnych jest niemożliwa…
- I całe szczęście. Sport nie może być rywalizacją technologii, czy produkcji sprzętu sportowego. Cały czas podkreślam na podstawie pół wieku swojego doświadczenia i obserwowania olimpizmu, że wygrać powinien najlepszy. Taka jest idea olimpizmu. Dobrze, że zwykle tak się dzieje. Przecież sami zawodnicy doskonale wiedzą, który z rywali jest najmocniejszy. Jeżeli wygrał inny oznacza to, że zastosował fortel albo podstęp. Ze strojami pływackimi też tak było na początku tej odzieżowej rewolucji - kto miał lepszy strój, ten miał lepszy rekord. Jak daleko te wynalazki miały iść? Przecież grubsza pianka to większe wynurzenie z wody, a więc i szybsze pływanie.
Kogo upatruje Pan w roli największej gwiazdy IO 2012? Najwięcej konkurencji jest w LA oraz pływaniu, dlatego też najwięksi bohaterowie czteroletnich imprez wybierani są głównie z tych dwóch dyscyplin. Michael Phelps, Usain Bolt, Ryan Lochte? A może ktoś inny?
- Wszystko wskazuje na to, że Phelps pobije wszystkie rekordy w liczbie zdobytych medali, z kolei gospodarze także będą mieli swojego multimedalistę, bo sir Chris Hoy znów zapewne będzie najlepszy na tym pięknym torze. Jeżeli miałbym mówić o naszych "czarnych koniach", to postawiłbym na Pawła Fajdka i ósemkę wioślarską.
Na końcu zostawmy już nieco tematy stricte sportowe. W przeszłości był Pan już rzecznikiem prasowym Polskiego Komitetu Olimpijskiego, w Londynie będzie Pan pełnił jednak nieco inną rolę – olimpijskiego attache, którego co ciekawe zabrakło w polskiej reprezentacji w Vancouver. Jakie obowiązki czekają na Pana w stolicy Anglii?
- Tym razem nie tylko sportowe. Całą logistykę startu naszych zawodników znakomicie wykonuje nasza profesjonalna misja olimpijska po raz pierwszy zresztą na czele z kobietą, panią Marzeną Koszewską. Jestem pewny, że niczego naszym zawodnikom nie będzie brakowało, no może z wyjątkiem...pogody, która niestety ma być przez cały czas typowo angielska. Moje zadanie skupiać się będzie zatem nie tylko na pomocy reprezentantom w trudnych sprawach, ale także na promocji naszego kraju na tych "polskich igrzyskach". Kilkaset tysięcy rodaków mieszkających w Londynie i okolicach od dawna mówi głośno: "Polacy gramy u siebie!". Przez dwa lata przygotowywaliśmy się do wystaw, koncertów i spotkań. Kilka resortów współpracuje przy organizacji naszych pozasportowych prezentacji. Zamierzamy bardzo szeroko reklamować nasz kraj w Londynie. Będzie to w pewnym sensie wzmocnienie sygnału wysyłanego Europie i światu na EURO. Nigdy nie było takich igrzysk, a więc chcemy to wykorzystać. Ale oczywiscie i tak najważniejsi są sportowcy!
Polecamy również:
Olimpijskie przesłuchania: Kamil Kuczyński
Maciej Mikołajczyk, SportoweFakty.pl