Michał Fałkowski: Jeszcze posłuchamy Mazurka!

 / Znicz
/ Znicz

Dno, beznadzieja, totalna porażka, po co oni w ogóle tam pojechali - oto najłagodniejsze z komentarzy, które dało się słyszeć po sześciu dniach Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Pytam: jakim prawem?

W tym artykule dowiesz się o:

Czasami myślę, że żyję w jakimś kraju przeniesionym z epoki neolitu, gdzie wysilenie mózgu było niemożliwe z przyczyn naturalnych. Czy naprawdę tak trudno poczytać, popytać, posłuchać ekspertów (oczywiście uprzednio ich przecedzając)? Zanim zechce się napisać coś mądrego albo upublicznić? Naprawdę to takie trudne?

Od kilku dni słyszę biadolenie jak to jest źle, jak to jest niedobrze, że nasz sport jest fatalny, że od przypadku do przypadku. OK, nasz kraj nie stoi sportem tak jak w złotych latach 60-tych i 70-tych, ale nad przyczynami dlaczego tak jest nie zamierzam się teraz rozgadywać. Chodzi mi o inną kwestię - o to, że londyńskie igrzyska nie pokazały jeszcze pełnego obrazu polskiego sportu. Co więcej, poprzednie sześć dni (od soboty do czwartku) były dokładnie TAKIE, jakie przewidywali znający się na rzeczy - jeden medal.

Tak, w pierwszej, nazwijmy to umownie - fazie igrzysk, mieliśmy wywalczyć dokładnie jeden medal, co prawda innej autorki, bo o Sylwii Bogackiej nie myślał nikt, ona po prostu wystrzeliła jak pocisk z karabinku. Wszyscy gremialnie stawiali, że na podium obok Włoszek znajdzie się Sylwia Gruchała. Nie znalazła. Ale rachunek medalowy się zgadza. 

No bo KTO INNY miał zdobyć medal w ciągu pierwszych sześciu dni igrzysk? Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie mówił o podium w kontekście judoków(czek), szermierzy(rek), pływaków(czek) czy ciężarowców(ciężarówek? Dobra, żartowałem...) A może ktoś stawiał na triumf Natalii Pacierpnik albo duetu Marcin Pochwała - Piotr Szczepański? A może ktoś dawał większe szansę dzielnie walczącym: Darii Pogorzelec i Pawłowi Zagrodnikowi? Nie sądzę. To były wystrzały, które w przypadku podium traktowalibyśmy jako wielkie niespodzianki. Ich braku sukcesu nie można jednak utożsamiać z "dnem", którego to nasz sport miałby sięgnąć w Londynie.

A zatem...

Dopóki nie ruszy lekkoatletyka i dopóki większość sportów, w których Polacy mają realne szanse na medale są rozgrywane systemami składającymi się z wielu etapów, medali miało być jak na lekarstwo. Najlepszy przykład - siatkarze, ale łatwo można je mnożyć. Następny? Żeglarstwo z udziałem Zofii Noceti-Klepackiej, Przemysława Miarczyńskiego i duetu Mateusz Kusznierewicz - Dominik Życki. Jeszcze wam mało? Idźmy dalej - dopiero w piątek w finale popłynie czwórka podwójna w wioślarstwie i choć o medal będzie ciężko, nie jest on nierealny. Zdecydowanie bardziej realny - i to złoty - jest natomiast medal dwójki podwójnej kobiet: Julii Michalskiej i Magdaleny Fularczyk.

A to przecież nie wszystko. Co jeszcze przed nami? Zapasy, podnoszenie ciężarów, kajakarstwo (w każdej z trzech dyscyplin mówiło się nie tylko o medalach, ale nawet o złotych krążkach) i cała gama sportów lekkoatletycznych. Tam będą triumfy. Jeszcze posłuchamy Mazurka!

Oczywiście, nie wszyscy polscy faworyci wywalczą podium (obym się mylił), ale część - na pewno, choć z drugiej strony, pewnym nie można być niczego. O przepraszam - tego, że jedna realna szansa na medal nam uciekła, to możemy być już pewni w stu procentach. Ale tylko jedna. Prawda, Agnieszko?

Komentarze (0)