Losy złotego medalu rozstrzygnęły się w podrzucie. Druga część konkursu była dramatyczna - sędziowie nie zaliczyli Adrianowi Zielińskiemu pierwszej próby. - W podrzucie uciekły mi dwa kilogramy, nie mam pojęcia co zauważyli sędziowie w pierwszej próbie, pewnie coś tam było, ale oceniają nasze podejścia bardzo ciężko. Za trzecim razem znów się udało, wtedy już trzeba było czekać, bo nie wiedziałem jaki to będzie medal. Udało się, jest złoto. Byłem psychicznie gotowy na porażkę, bo nie ma faworytów, wiadomo jaki jest sport - mogłem wrócić jako czwarty, piąty, szósty. Skończyło się happy endem, jestem mistrzem, ale to do mnie nie dociera, pewnie dotrze jak wrócę do kraju. Przed startem powiedziałem sobie w pokoju, że jak będzie medal, to będę płakał, jestem jednak tak szczęśliwy, że nawet nie jestem w stanie wydusić z siebie łzy. Na pewno bardzo musiałem walczyć, było bardzo ciężko, to nie był prezent. Czy ten medal będzie przepustką do czegoś dalej, do czegoś większego - zobaczymy - komentował sztangista w rozmowie z TVP.
W lipcu ubiegłego roku zmarł nagle, w wieku zaledwie 38 lat, trener Ireneusz Chełmowski, który prowadził Zielińskiego. - Ten złoty medal olimpijski dedykuję właśnie jemu, ale dziękuję też obecnego sztabowi szkoleniowemu, a także Szymonowi Kołeckiemu, który bardzo mi pomógł, rodzicom i najbliższym - powiedział Zieliński.
Zapytany przez dziennikarza TVP o polską publiczność, która była obecna w trakcie zawodów, sztangista podkreślił znaczenie dopingu ze strony widzów. - Czytałem wypowiedź kogoś z naszych, że startując w Londynie jest jak u siebie, ja też to poczułem. Publiczność wspaniale dopingowała, za to jak podchodziłem była cisza, pojedyncze okrzyki były pewnie od kibiców z innych krajów. Kibice ponieśli mnie, bylem na fali, wygrałem również dzięki nim - zakończył nowo kreowany mistrz olimpijski.