Marcin Olczyk: Nienawidzę poniedziałków! (Komentarz)

Po ćwierćfinałowym meczu polskich siatkarzy nie sposób zapomnieć o tym, dlaczego w najważniejszym meczu turnieju podopiecznym Andrei Anastasiego przyszło się zmierzyć się akurat z Rosjanami.

Koń jaki jest, każdy widzi

Nie ma sensu rozwodzić się dłużej nad porażką ze Sborną. Jak kilkakrotnie podkreślał w pomeczowym wywiadzie Zbigniew Bartman, Polacy nie mieli argumentów na boisku. Jedni eksperci doszukują się problemów z formą fizyczną, inni krytykują brak woli walki przegranie spotkania w sferze psychicznej. Fakt jest jeden, drużyna Andrei Anastasiego  przegrała z Rosją bezdyskusyjnie i odpadła z igrzysk. To nie był dzień Polaków. W Londynie nasi zagrali świetne mecze z Włochami i Argentyną. O reszcie spotkań warto tylko wspomnieć, że się odbyły. Nie tak wyobrażaliśmy sobie olimpiadę, ale siatkarska operacja Londyn 2012 to od środowego wieczora rozdział zamknięty.

Przegrywanie na śniadanie


Reprezentacja Polski medal igrzysk przegrała tak naprawdę już w poniedziałek. Wielu zdawało sobie z tego sprawę, ale nikt nie chciał mówić o tym głośno. W sercach tliła się nadzieja, że porażka z Australią była kolejnym, ale jednak wciąż tylko wypadkiem przy pracy. Orły Anastasiego powinny pokonać przeciwnika z Antypodów i zająć pierwsze miejsce w grupie, trafiając na przeciętnych Niemców. O ile na gorąco po meczu Polski z Rosją dało się słyszeć opinie mówiące, że nasi w takiej dyspozycji nasi mogli mieć problem również z zespołem Vitala Heynena, o tyle forma jaką nasi zachodni sąsiedzi zaprezentowali w spotkaniu z Bułgarią powinna rozwiać wątpliwości co do szans naszych na awans do półfinału w przypadku wygrania grupy A. Tymczasem igrzyska olimpijskie dla polskich siatkarzy skończyły się tak naprawdę w ten nieszczęsny poniedziałek, i to jeszcze przed obiadem! Niestety wczesnej pobudki i braku czasu na przetrawienie śniadania nikt nie potraktuje jako poważnego usprawiedliwienia sensacyjnej porażki. Chyba, że udałoby się udowodnić, iż akurat Kangury były na magicznej diecie i potajemnie pomieszkiwały pod samą halą Earls Court, więc akurat im poranna godzina rozgrywania meczu nie przeszkadzała…[b]

[/b]

Porażka z Australią wydaje się być kluczem do kiepskiego wyniku Polaków na igrzyskach olimpijskich w Londynie.


Iluzjonista Anastasi?

Po porażce z Australią martwić powinno najbardziej to, że włoski szkoleniowiec przyznał po meczu, iż sam nie wie co się stało. To w końcu jego projekt i autorskie pomysły, których nikt wcześniej nie próbował. Dlatego cała odpowiedzialność spada na jego barki. Potrzebne będą zmiany. Nie sprawdzili się niestety zmiennicy. Nie byli oni w stanie odwrócić losów meczów z Bułgarią czy Australią. Wygląda więc na to, że Anastasi (chyba słusznie) nie miał nadziei, że uda im się z to akurat w starciu z nieporównywalnie silniejszą Rosją (czy właśnie tym można tłumaczyć brak zmian w ćwierćfinale?). Zabrakło też jednego lidera na boisku. Typowany do tej roli Bartosz Kurek zawiódł. Więcej spodziewać się można było również po Michale Winiarskim. Siła polskiej reprezentacji, którą do tej pory była wyrównana kadra i drużynowość, tym razem okazała się jej słabością i gdy nie szło podstawowym zawodnikom nikt nie był w stanie ich godnie zastąpić. Grupa stworzona przez włoskiego szkoleniowca osiągnęła wiele, ale igrzyska pokazały, że ta formuła się w jakimś stopniu wyczerpała. Już nie chodzi nawet o formę, ale o to, że ten zespół, grając od roku w niemal niezmienionym składzie, nie potrafi już rywali zaskakiwać. Może warto "odkurzyć" Mariusza Wlazłego? Trzeba znaleźć kogoś, kto sam pociągnąłby atak przeciwko potężnemu rywalowi. Anastasi na pewno naszą kadrę odmienił. Doprowadził ją do wielkich sukcesów. Pod jego wodzą Polacy w końcu wygrali tę dość nieszczęśliwą w poprzednich latach Ligę Światową. I nie ma co umniejszać tego sukcesu lub, co gorsza, doszukiwać się w nim przyczyn londyńskiej porażki. Nasi siatkarze potrzebowali tego triumfu, żeby uwierzyć w siebie i w końcu nie musieć oglądać pleców jakiegokolwiek rywala. Tego triumfu z kart historii nie da się już wymazać, a Polacy w kolejnych edycjach będą mogli grać na większym luzie, a nawet odpuszczać ten turniej, jeśli wymagać tego będzie sytuacja (przy obecnym kalendarzu imprez międzynarodowych nie da się wykluczyć kontuzji czy turniejów eliminacyjnych do imprez rangi mistrzowskiej kolidujących z World League, jak miało to miejsce chociażby w tym roku). Nie od dziś wiadomo, że łatwiej gonić niż uciekać. Polakom pierwsze kroki w nowej roli nie wyszły, ale z cennej i bolesnej lekcji na pewno wyciągną odpowiednie wnioski.

Bartosz Kurek, wbrew oczekiwaniom, nie został liderem kadry w Londynie. Czy sezon gry w Rosji będzie w stanie coś zmienić?
Bartosz Kurek, wbrew oczekiwaniom, nie został liderem kadry w Londynie. Czy sezon gry w Rosji będzie w stanie coś zmienić?

Anastasi dokonał jednak rzeczy, wydawałoby się, niemożliwej. Z ekipy rozbitej po fatalnym starcie na mistrzostwach świata w 2010 roku w niespełna dwa lata zbudował zespół, który przed wyjazdem do Londynu był już nie jednym z wielu, ale głównym kandydatem do olimpijskiego złota! Czy ktoś pamięta czasy kiedy wyeliminowanie Polski przez Rosję w tego typu turnieju międzynarodowym eksperci uznawaliby za niespodziankę? W tym wypadku tak właśnie było. Czy Anastasi to tylko niezwykle utalentowany prestidigitator, który przez ostatnie miesiące czarował nie tylko 40 milionów Polaków, ale i znawców siatkówki na całym świecie? Na pewno nie. Włoch jest znakomitym fachowcem, który w polską siatkówkę tchnął nowe życie. Teraz przed nim kolejne wyzwania. Mistrzostwa Europy i świata w najbliższych latach odbędą się na naszej ziemi. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że medale tych imprez pozwolą zapomnieć o londyńskiej porażce. Znając polskie realia balon oczekiwań będzie jeszcze większy i trudniejszy do opanowania niż w Londynie, a w domu uciec się od niego nie da. Teraz należy jak najszybciej przeanalizować olimpijską przygodę i wziąć się do roboty, bo czas leci.

Anastasiego czeka teraz trudne zadanie. Włoch musi odbudować przede wszystkim morale swojej drużyny.
Anastasiego czeka teraz trudne zadanie. Włoch musi odbudować przede wszystkim morale swojej drużyny.

Tymczasem w poniedziałek znowu trzeba będzie, po weekendzie, zebrać się z samego rana do pracy. Przyszły tydzień wiązać się będzie z nowym porządkiem w siatkarskim światku. Panowanie obejmie mistrz olimpijski wyłoniony w niedzielnym finale. Na nasze nieszczęście na pewno nie będzie nim Polska. I jak tu lubić poniedziałki…

Marcin Olczyk

Komentarze (1)
avatar
harding
10.08.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
mniej więcej tak wyobrażałem sobie olimpiadę, obawiałem się, że tak będzie i dlatego nie cieszył mnie tryumf w LŚ