Damian Janikowski w efektownym stylu wywalczył brązowy medal na igrzyskach olimpijskich w Londynie. W walce o trzecie miejsce zawodnik Śląska Wrocław pokonał Francuza Melonina Noumonviego i tym samym zdobył dla polskich męskich zapasów pierwszy od szesnastu lat medal olimpijski. - Czy byłem faworytem? Generalnie dużo ludzi tak twierdziło i myślało, że ja do Londynu jadę jako faworyt. Ja po prostu pojechałem tam jak każdy inny zawodnik i chciałem pokazałem się z jak najlepszej strony. Generalnie nie myślałem o medalu. Skupiałem się na pierwszej wygranej walce, później po niej na kolejnej i tak z walki na walkę. Nie można już wcześniej myśleć o medalu, bo tak naprawdę można się spalić i może nic nie wyjść - mówi sam zapaśnik.
- Wyszło jak wyszło, jestem zadowolony. Medal olimpijski jest, a od szesnastu lat nie było go w naszych klasycznych zapasach. Ja i grono trenerów jesteśmy zachwyceni. Mamy się czym chwalić i ciągniemy teraz młodzież do sportu. Sam trenuję i myślę, że do Rio będę dalej ćwiczył. Może nawet lepszy medal zdobędę - dodaje.
Damianowi Janikowskiemu niewiele zabrakło do awansu do olimpijskiego finału w zapasach w kategorii do 84 kg. Polak był blisko pokonania utytułowanego Egipcjanina Karama Mohameda Gaber Ebrahima. - To była trudna walka. Jest to bardzo dobry zawodnik, były mistrz olimpijski, stary wyjadacz. Błędu może żadnego nie popełniłem. Pokazał swoją przewagę i wygrał ze mną. Nie załamałem się jednak i walczyłem do końca. Zrobiłem to, co miałem zrobić - wyjaśnił zawodnik klubu ze stolicy Dolnego Śląska.
Janikowski jest jednym z dziesięciu polskich medalistów z Londynu, a do Anglii pojechało ponad 200 sportowców. - To super uczucie. Zawodników było ponad dwustu. Zdobyliśmy dziesięć medali i ja jestem jedną z tych osób, które go wywalczyły. Jest to zaszczyt i honor dla samego siebie - komentuje szczęśliwy medalista.
Mimo wielkiego sukcesu, nie ma on na razie czasu na odpoczynek. - Raczej na wakacje nie ma czasu. Praca, spotkania z mediami, a od 1 września zaczynam walczyć w niemieckim klubie przez trzy miesiące. Cały czas jestem na gazie. Teraz liga jest ważna, trzeba się wywiązać z umowy - wyjaśnia.
Wrocławianin dopiero wrócił do swojego rodzinnego miasta. Na razie sukces świętował głównie w Londynie. - Delikatnie celebrowałem zdobycie medalu. Generalnie czas spędziłem z moimi przyjaciółmi, którzy przylecieli do mnie specjalnie z Wrocławia i zostali trzy dni dłużej. Z nimi spędzałem każdą wolną chwilę. W delikatny sposób sobie świętowaliśmy - komentuje.
Polak pozytywnie ocenia całą organizację igrzysk w Londynie. - Myślę, że wszystko było na najwyższym poziomie i dopięte na ostatni guzik. Mi nic nie brakowało. To, co chciałem, to miałem. W jakiś sposób sobie dawałem radę. Nie byłem wcześniej na igrzyskach olimpijskich, więc nie mogę powiedzieć gdzie było lepiej. Wydaje mi się, że wszystko było dobrze zorganizowane - zaznacza.
Mimo dużego sukcesu, Janikowski jest już jednak trochę zmęczony. Na nadmiar wolnego czasu, jak i na brak popularności, nie może teraz narzekać. - Bardzo męczące są ostatnie dni. Można powiedzieć, że tę noc teraz w domu przespałem przez pełne osiem godzin, a generalnie trzy dni byłem bez snu - łącznie z podróżami, ceremonią zamknięcia. Jest to naprawdę bardzo wyczerpujące - mówi portalowi SportoweFakty.pl.
- Popularność już daje się we znaki. Jestem medalistą, to wszędzie kamery, telewizja, prasa. Człowiek staje się już w jakiś sposób rozpoznawalny na ulicach. Podchodzą ludzie i gratulują. W Londynie jak spacerowałem, to Polacy jak widzieli mnie nawet z daleka, to krzyczeli, że to ja, zapaśnik, medalista. Ogólnie chcieli zdjęcia sobie zrobić, brać autografy - dodaje.
Janikowski jest jednak dumny ze swojego osiągnięcia. - Z jednej strony rozpiera duma, ale z drugiej jest to troszeczkę męczące. Mimo wszystko fajnie, że mogę być kimś takim - podsumowuje.