W 2014 roku Natalia Czerwonka wraz z koleżankami zdobyła srebro olimpijskie. Kilka miesięcy później doznała strasznego wypadku, który zahamował jej karierę. Po zderzeniu z ciągnikiem wróciła jednak na lód i przez wiele lat była czołową polską łyżwiarką.
Igrzyska w Pekinie (2022) z marzenia zmieniły się dla niej w koszmar. Wszystko po pozytywnym teście na COVID-19, po którym na długie dni trafiła do specjalnego hotelu dla zawodników, który pełnił rolę izolatki.
W rozmowie z WP SportoweFakty Czerwonka opowiada, jak przebiegało życie w chińskiej izolatce i jak mocno wpłynęło to na nią psychicznie. Mówi także o wypadku z 2014 roku oraz dlaczego zdecydowała się wrócić. Nie kryje też swojego zaangażowania w politykę.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Jak wyglądały pani ostatnie dwa lata po zakończeniu kariery?
Natalia Czerwonka, wicemistrzyni olimpijska z Soczi (2014) w łyżwiarskim biegu drużynowym: Bardzo intensywnie. Prowadzę swój klub, w którym uczę dzieci jeździć na łyżwach i na rolkach. Chciałam stworzyć warunki dla dziewczynek, które kończą szkołę podstawową i dalej chcą kontynuować przygodę ze sportem. To zajęło mi sporo czasu i energii, ale udało się, bo teraz jesteśmy częścią Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Świdnicy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Sabalenka wyprzedziła Świątek. Otrzymała po tym prezent
Oprócz pracy w klubie, szkoliłam się i byłam asystentką Urszuli Kamińskiej. To trenerka, która prowadzi reprezentację Polski w short tracku, Natalię Maliszewską.
To skąd przy takim natłoku obowiązków pomysł, by znów wrócić na tor?
Decyzja o zakończeniu kariery była spowodowana tymi trudnymi wydarzeniami, które zdarzyły mi się w pandemicznym sezonie olimpijskim. Od początku toczyło się to dla mnie źle. Byłam już strasznie zmęczona psychicznie tymi sytuacjami, a potrzebowałam przerwy.
Nie planowałam tego wcześniej. Jeszcze przed igrzyskami w Pekinie śmiałam się, że będę trenować do następnych, we Włoszech. Początkowo nie chciałam kończyć kariery w 2022 roku. Teraz wróciła mi jednak chęć i myślę, że mam szansę być jeszcze lepsza niż wcześniej. Dlatego zdecydowałam się wrócić.
Podczas igrzysk w Pekinie uzyskała pani pozytywny test na koronawirusa i musiała spędzić ponad tydzień w specjalnym hotelu. Jak to wyglądało z perspektywy zawodniczki?
Z perspektywy czasu to wciąż straszne wspomnienie. Nawet jak dzisiaj ktoś kazałby mi się zamknąć w pokoju na 10 dni, to wciąż by było dla mnie ogromne wyzwanie. To niesamowite, że to przeżyliśmy. Czułam się, jakby na nas robili eksperyment psychologiczny.
Te 10 dni czekania w izolatce na start to był najtrudniejszy okres w życiu?
Zdecydowanie to był najtrudniejszy okres w karierze. To było straszne. Codziennie rano żyliśmy nadzieją, że to będzie ten dzień, w którym w końcu wyjdziemy. Pamiętam, jak trener powtarzał mi: "Natalka, trzy, cztery dni i nic ci się nie stanie". Ale te dni mijały, a przełomu nie było. Jak to był już ósmy, dziewiąty dzień, to traciłam nadzieję.
W tym pokoju nic nie było. Nie było tak, że mieliśmy swobodny dostęp do internetu, działał nam Netflix i mogliśmy oglądać filmy. Żyliśmy od posiłku do posiłku, próbując trenować. W zasadzie to było takie udawanie. No bo niby miałam w pokoju rowerek stacjonarny, robiłam imitację ruchów łyżwiarskich, skakałam. Wszystko, by podtrzymać swoją formę, ale wiadomo, że to dalekie od tego, jak wygląda normalne trenowanie na igrzyskach.
Miała być pani chorążą kadry podczas ceremonii otwarcia, co nie doszło do skutku.
To też jeden z tych powodów, przez które chcę wrócić i pojechać na normalne igrzyska olimpijskie, radosne. Mam nadzieję, że znów będę miała okazję być chorążą, bo to ogromne wyróżnienie dla sportowca za lata ciężkiej pracy.
Czyli ten powrót to tak naprawdę próba, by wspomnienia z ostatnich igrzysk w karierze były lepsze? By te ostatnie igrzyska były normalne?
Jestem sportowcem, dla którego idea olimpijska odgrywa ogromną rolę. My w zasadzie żyjemy w takich czteroletnich okresach, gdzie wszystko podporządkowane jest właśnie pod igrzyska. Pekin był dla mnie bardzo bolesny. Jestem na tyle ambitna, na tyle cieszy mnie jazda na łyżwach, że mogę się wybrać na swoje piąte igrzyska.
To nie było jedyne trudne wydarzenie w pani karierze. Latem 2014 roku miała pani wypadek i po zderzeniu z ciągnikiem nastąpiła roczna przerwa. Takie wydarzenia wzmacniają psychikę i pozwalają wierzyć, że można wrócić?
Oczywiście, że ten wypadek pozwolił mi zahartować psychikę. Jednak te wydarzenia z Pekinu były dużo bardziej traumatyczne niż wypadek, w którym miałam złamany kręgosłup. Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale tak było.
Po wypadku wiedziałam, że chcę wrócić szybko, że to zrobię. Po igrzyskach w Chinach mierzyłam się z wypaleniem i ciężarem, z którym musiałam sobie poradzić. Jak widać, jakoś mi się to udało i po dwóch latach chęć startów wróciła ze zdwojoną mocą.
Czyli po wypadku były w głowie myśli: "Wrócę, muszę to zrobić, jestem dobra", a po Pekinie nie było takiej chęci, by wrócić na lód?
Dokładnie tak. Byłam okropnie zmęczona. Mieliśmy po igrzyskach jeszcze łyżwiarskie mistrzostwa świata w wieloboju, ale nie pojechałam na nie, bo nie miałam ochoty nawet już się ścigać.
Jest pani radną powiatu lubińskiego z komitetu wspierającego prezydenta Roberta Raczyńskiego, wcześniej startowała pani w wyborach z ramienia Bezpośrednich Samorządowców. Skąd pomysł, by zaangażować się w politykę?
Od początku jestem mocno związana ze swoim miastem, a ruch Bezpośrednich Samorządowców wywodzi się z Dolnego Śląska. Jestem zaangażowana w sport dzieci i młodzieży. Jestem zdania, że w politykę powinni zaangażować się byli zawodnicy, którzy mogą chociażby promować zdrowy styl życia. Chcę, by w moim mieście powstało kryte lodowisko, na którym będę mogła szkolić dzieci.
Jak zamierza łączyć pani rolę radnej z czynną karierą sportową?
Rada powiatu zbiera się raz w miesiącu. Nie jest to aż tak obciążające. Wiadomo, starty będą komplikować delikatnie pracę w okresach zimowych. Kadencja trwa jednak pięć lat, a do igrzysk mam jeszcze półtora, więc myślę, że w drugiej części wykażę się jeszcze mocniej.
Jakie uczucia towarzyszą pani przy powrocie na lód?
Ekscytacja. Już startowaliśmy w Inzell w zawodach kontrolnych i wypadłam na nich bardzo dobrze. Na 1000 metrów zajęłam trzecie miejsce wśród Polek, czego się nie spodziewałam. Na 1500 metrów miałam najszybszy przejazd.
Muszę przyznać, że nie wszystko idzie zgodnie z planem. Posypało mi się zdrowie i mam nadczynność tarczycy, więc początek tego sezonu na pewno nie będzie należał do udanych.
Wiadomo już, jak długo będzie przebiegała terapia?
Myślę, że wystarczy mi czasu. Teraz mamy tylko dwa Puchary Świata w Azji, a kolejne, najważniejsze, to zawody w Calgary pod koniec stycznia. Będą one pełniły trochę rolę kwalifikacji do mistrzostw świata. Jeszcze wcześniej, w grudniu, odbędą się mistrzostwa Polski, w których będę chciała wziąć udział.
Celem na przyszłoroczne igrzyska w Mediolanie będzie medal?
Nie stawiam sobie tak dalekosiężnych celów. Chcę pojechać na igrzyska, z których wrócę szczęśliwą i nie będę pamiętała ich jako największego koszmaru swojego życia.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty