Muszę zachować olimpijski spokój - rozmowa ze Zbigniewem Bródką, polskim panczenistą

Zbigniew Bródka ma za sobą najlepszy rok w sportowej karierze. - Wejście na taki poziom kosztuje masę pracy i mnóstwo wyrzeczeń - przyznaje mistrz olimpijski z Soczi w rozmowie ze SportoweFakty.pl.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Z doświadczonym panczenistą rozmawiamy w Warszawie przy okazji mistrzostw Polski. Bródka odbiera srebrny medal wywalczony w klasyfikacji wieloboju i rusza w kierunku budynku Ośrodka Stegny.
Droga do szatni - wiodąca przez przejście podziemne, wąskie korytarze oraz bar mleczny - trwa kilkanaście minut. Chętnych do zamienianie kilku słów, zebrania podpisu i zrobieni zdjęcia z mistrzem olimpijskim jest bez liku. Bródka to dobry chłopak. Uśmiecha się, nie odmawia nikomu. Nie brakuje gratulacji i życzeń powrotu do zdrowia. Nasz zawodnik od dłuższego czasu zmaga się bowiem z bólem pachwiny.

Chwile spokoju daje dopiero rower stacjonarny. Kilkanaście minut dodatkowej pracy, jak po każdym starcie. Bródkę mijają młodzi adepci łyżwiarstwa szybkiego. Z Warszawy, Zakopanego, Tomaszowa Mazowieckiego... Jego sukces napędza polskie panczeny. Pokazuje, że talent poparty ciężką pracą pozwala spełniać marzenia. Zbyszek wciąż jest jednak głodny i w głowie ma kolejne medale.

Kamil Kołsut: Mistrzostwa świata w Heerenveen zbliżają się wielkimi krokami. Jak twoje zdrowie? Zdążymy?

Zbigniew Bródka: Konsultacje ciągle trwają. Mięsień jest porwany na całej długości. Mogę oczywiście startować w zawodach, nie jest to niebezpieczne, ale odczuwam pewien psychiczny dyskomfort. Po mistrzostwach Polski mamy podjąć kroki mające na celu przyspieszenie rehabilitacji. Później będę się stopniowo wprowadzał w trening. Potrwa to około dwóch tygodni. Potem wszystko powinno już być w porządku.

Najważniejsze jest to, że nie boli.

- Faktycznie fizycznie już tego urazu nie czuję, ale patrząc na to wszystko szerzej, podświadomie może on odbijać się na technice jazdy. Mam nadzieję, że kiedy dojdę już do stuprocentowej sprawności, cały problem zniknie i mięsień się wygoi.

Przygotowania do sezonu miałeś zwariowane. Konferencje, wywiady, wizyty w zakładach pracy. Na domiar złego przyplątał się uraz. Mimo tych problemów wyniki wyglądają coraz lepiej. Wszystko zmierza we właściwym kierunku.

- Dokładnie tak. Cieszę się, że mimo wszystko, na przekór trudnościom, idę do góry. Moim zdaniem, gdyby nie problemy zdrowotne, właściwą dyspozycję mógłbym pokazać nawet podczas Pucharu Świata w Berlinie. Treningi tempowe, które robiliśmy, już wówczas były zadowalające. Wiedziałem, że jest dobrze. Niektórych rzeczy się jednak nie przeskoczy. Oczywiście nie ma co płakać, trzeba się zrehabilitować i jak najszybciej osiągnąć wysoką dyspozycję. Do mistrzostwa świata zostało jeszcze trochę czasu. Muszę zachować olimpijski spokój (śmiech).
Zbigniew Bródka ma za sobą szalone miesiące Zbigniew Bródka ma za sobą szalone miesiące
Trener Wiesław Kmiecik mówił, że o miejsce na podium mogłeś otrzeć się już w Heerenveen. Na przeszkodzie stanął jednak Chińczyk, z którym jechałeś razem w parze. Bailin Li osłabł, jadąc przed tobą na prostej krzyżówkowej. To kosztowało dziesiąte części sekundy.

- To prawda. Gdybym wówczas nie zwolnił, to prawdopodobnie wpadłbym na mojego rywala i razem byśmy się na lodzie wyłożyli. Na pewno ta sytuacja spowolniła mnie zarówno na prostej krzyżówkowej, jak i na kolejnej rundzie. To wszystko są dziesiątki sekund. Generalnie jednak wynik w Heerenveen był dla mnie zadowalający i bardzo motywujący.

Występ na mistrzostwach Polski okazał się kolejnym krokiem do przodu?

- Osiągnąłem na Stegnach podobne czasy, jak przed rokiem. Poziom całej rywalizacji poszedł w górę, bo Janek Szymański i Konrad Niedźwiedzki znacząco się poprawili. Ja jestem na tym samym etapie, co w poprzednich latach. Wszystko jest więc w porządku. Teraz najistotniejszy jest powrót do zdrowia.

Czy Zbigniew Bródka zdobędzie w tym sezonie złoty medal mistrzostw świata?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×