[b]
Mateusz Kozanecki, WP SportoweFakty: Jaki był dla pani ostatni sezon?[/b]
Luiza Złotkowska, reprezentantka polski w łyżwiarstwie szybkim, dwukrotna medalistka olimpijska: Tyle się wydarzyło, że już w ogóle zapomniałam, że był tamten sezon. Na pewno indywidualnie to były moje najlepsze igrzyska w karierze - dziewiąte, dwunaste miejsce. Z tego się cieszyłam, ale bieg drużynowy nie poszedł tak jak chcieliśmy tego wszyscy. Myślę, że medal był realną sprawą. Tego jest szkoda, że nie poszło tak, jak mogło pójść. Jeśli chodzi o cały sezon, to nie był jakiś błyskotliwy. Tak naprawdę chodziło tylko o start na igrzyskach olimpijskich i to była najważniejsza impreza. Na pewno moja najlepsza dyspozycja przyszła właśnie na igrzyska i to zaliczam na plus, ponieważ trafiłam z formą. Końcówka sezonu była dość fajna i miła dla mnie, bo ostatni start to były mistrzostwa świata w wieloboju w Amsterdamie i tam zajęłam piąte miejsce na 1500 metrów. Poprawiłam też rekord toru przy ponad 25-tysięcznej publiczności, więc mam dobre wspomnienia.
Na igrzyskach w Pjongczangu najlepszy wynik osiągnęła pani w biegu masowym. Trzeba przyznać, że to dość widowiskowa, ale też niebezpieczna konkurencja. Lubi pani taką formę rywalizacji?
Lubię, ponieważ jest to duża odmiana od wyścigów klasycznych, w których startuję już od dwudziestu lat swojej kariery i trochę mi się one już przejadły. Fajnie, że jest coś, co urozmaica ściganie się. Niemniej jednak wywodzę się z klasycznego łyżwiarstwa szybkiego, więc jestem mało objeżdżona w wyścigach grupowych. Wiadomo, że prym wiodą zawodniczki, które wywodzą się z jazdy szybkiej na rolkach czy short tracku. Brakuje mi obycia w peletonie, ale naprawdę lubię te wyścigi.
Trudno jest się przestawić z klasycznego łyżwiarstwa na biegi masowe?
Nie jest to łatwe, ze względu na to, że stosuje się inny sprzęt, inne łyżwy, kostiumy, jest kask na głowie. No i oczywiście kontaktowość, która jest problematyczna dla mnie, bo - tak jak mówię - do tej pory jeździłam dwadzieścia lat po swoim torze i nikt mi nie przeszkadzał i nikt nawet nie mógł zajechać mi drogi. Tutaj jest bardzo dynamicznie i wymaga to dużej pracy, żeby się przestawić.
Powiedziała pani, że igrzyska w Pjongczangu były najlepszymi w pani karierze, jeżeli chodzi o występy indywidualne. Jak te wyniki zostały przyjęte w Polsce? Część sportowców spotkała się ze sporą falą krytyki, szczególnie Weronika Nowakowska.
Jak to się mówi - sukces ma wielu ojców. Na pewno powrót z Pjongczangu różnił się od tych poprzednich. To były moje trzecie igrzyska i pierwszy raz przyjechałam bez medalu do kraju. Rzeczywiście, dało się to odczuć, bo na lotnisku nie czekały setki kibiców, a tylko rodzina i kilku dziennikarzy. Różnica była bardzo duża, niemniej jednak nas nikt nie hejtował, bo zrobiłyśmy wszystko, co mogłyśmy i pomimo tego, że medalu nie udało się zdobyć, siódme miejsce na igrzyskach olimpijskich to bardzo wysoka lokata i wielu sportowców z pewnością marzyłoby o takim wyniku. Ja od ludzi z mojego otoczenia i kręgu znajomych odebrałam wiele gratulacji za występy indywidualne.
Na torach łyżwiarskich od wielu lat dominują Holendrzy, a ostatnio do głosu dochodzą także Japończycy. Czy jest szansa, że któreś z państw dorówna tym reprezentacjom sukcesami?
W Holandii łyżwiarstwo szybkie jest, zaraz po piłce nożnej i kolarstwie, sportem narodowym. Jednej zimy przeprowadzono badanie, które wykazało, że 95 proc. Holendrów w pewien weekend było w jakiś sposób zaangażowanych w tę dyscyplinę - bądź jeździło na łyżwach, bądź oglądało łyżwiarstwo w telewizji, bądź śledziło zawody. To jest sport powszechny w tym kraju, za którym idzie tradycja, całe dziedzictwo, które mają. Mam na myśli infrastrukturę, ale też mentalność Holendrów, którzy łyżwiarstwo mają we krwi. Na pewno ciężko będzie z nimi konkurować.
Japończycy zrobili ogromny krok do przodu, co zawdzięczają zatrudnieniu holenderskich trenerów. U nich niemal cały sztab szkoleniowy cztery lata temu został wymieniony na Holendrów. Oni ze swoją ogromną wiedzą i wielkim doświadczeniem weszli do kraju, który jest bardzo pracowity i sumienny, co dało dobre efekty.
Odejdźmy na moment od tematu łyżwiarstwa i przenieśmy się w góry. Skąd pomysł na wyjazd w Himalaje? To swego rodzaju element przygotowań do kolejnego sezonu czy może bardziej chęć odcięcia się od świata?
Absolutnie nie był to element przygotowań do kolejnego sezonu. Już na początku zimy, mniej więcej w październiku-listopadzie, postanowiłyśmy wraz z Natalią Czerwonką, że jak pojedziemy na igrzyska, to będziemy się chciały jakoś nagrodzić i zrobić coś "wow", zrobić coś, co zapamiętamy do końca życia i co będzie inne niż dotychczasowe wakacje, czyli tydzień na leżaku i wracamy do domu.
Postanowiłyśmy, że wyzwaniem dla nas będą góry. Na początku chciałyśmy jechać na Kilimandżaro, ale okazało się, że w kwietniu jest tam pora deszczowa i nie organizuje się wypraw. Znalazłyśmy wtedy trekking w Himalajach. W trakcie sezonu przygotowywałyśmy się do tego wyjazdu. Zaczęłyśmy od czytania książek, później musiałyśmy kupić cały niezbędny sprzęt.
Na kolejnej stronie Luiza Złotkowska opowiada o wyjeździe w Himalaje, a także hali w Tomaszowie Mazowieckim i planach na przyszłość.
[nextpage]Zdobyłyście Kala Pattar, a więc górę, której szczyt znajduje się na wysokości 5642 m n.p.m., co można uznać za spory wyczyn. Czy wcześniej miałyście już styczność z tak wysokimi górami?
Należy zaznaczyć, że to nie była wspinaczka. Na żadnym etapie naszej wyprawy nie musiałyśmy się wspinać. To był wyłącznie trekking, choć momentami bardzo trudny, ale nie przyszło nam używać sprzętu do wspinaczki.
Chodziłyśmy po górach bardziej w celach treningowych. Każda z nas po Tatrach chodziła, wcześniej chyba nigdy razem nie chodziłyśmy po górach. Najwyższe wysokości, do jakich docierałyśmy to około 2200-2500 m n.p.m., więc przeskok był ogromny i największą trudnością była walka z chorobą wysokościową, z tym że bardzo ciężko się oddycha i funkcjonuje na takich wysokościach.
Macie w planach zdobywanie kolejnych, być może jeszcze wyższych, szczytów?
Na razie wróciłyśmy szczęśliwe z tej wyprawy. Naprawdę ta podróż dała nam wiele satysfakcji. Nie rozmawiałyśmy jeszcze o kolejnych wyjazdach. Wiem, że Natalia (Czerwonka - dop. red.) bardzo wypytywała naszego przewodnika o inne destynacje. Mnie osobiście nie kręci zdobywanie gór bardzo wysokich. Na pewno nigdy nie będę ryzykowała zdrowia i życia po to, żeby zdobyć jakiś szczyt.
Czy podczas wyprawy w Himalaje mogła pani sobie pozwolić na zrezygnowanie z rygoru treningowego czy trzymania diety?
To był jeden z celów tej wyprawy, żeby porzucić codzienne życie i się od niego oderwać, a także żeby zapomnieć o łyżwach, treningach, diecie, trenerze, grupie, o rutynie, którą mamy. To na pewno się udało. Co prawda podczas trekkingu nie miałyśmy zbyt dużo czasu na myślenie o tym, że uciekają nam treningi. Muszę przyznać, że po powrocie do Polski, już chętnie wróciłabym do może nie bardzo intensywnych treningów, ale zaczęłabym pomału trenować. Niestety, nie mogę, bo przez kilka dni jestem na antybiotyku. Myślę, że już w drugiej połowie maja zacznę się ruszać.
Wróćmy jeszcze do łyżwiarstwa. Na ile w rozwoju dyscypliny - pani zdaniem - może pomóc powstanie areny w Tomaszowie Mazowieckim?
Na pewno posiadanie takiego krytego toru to duży sukces. Najłatwiej można to zobrazować poprzez porównanie nas do Holendrów. Nie mówimy tutaj o rozwoju kadr narodowych, bo one i tak wyjeżdżają na lód i właściwie od września jeżdżą na łyżwach. Chodzi jednak o młodzież. W Holandii juniorzy mogą trenować od września do marca nieprzerwanie na hali. Natomiast młodzież w naszym kraju mogła jeździć od listopada do lutego i tyle. To jest właśnie największa różnica. Teraz nasze zaplecze ma dostęp do lodu i mam nadzieję, że dzięki temu dyscyplina będzie się rozwijała. Co w konsekwencji sprawi, że selekcja do kadr narodowych będzie większa.
Mam też nadzieję, że ten tor nie będzie jedynym w Polsce. Sportowcom chociażby z Małopolski ciężko jest przyjeżdżać na regularne treningi do Tomaszowa. Liczę, że jeszcze pójdziemy za ciosem i kolejny tego typu obiekt w naszym kraju powstanie.
Jak wygląda sytuacja z młodzieżą. Czy młodzi ludzie garną się do uprawiania łyżwiarstwa?
Myślę, że tak. Mieszkam na Mazowszu i łyżwiarstwo jest świetną dyscypliną do uprawiania zimą. Tutaj nie ma gór, nie ma śniegu zimą, więc trudno uprawiać sporty zimowe. Pozostają dyscypliny całoroczne, halowe. Zimą jeździ na łyżwach naprawdę mnóstwo osób i łyżwiarstwo jako szeroko pojęta dyscyplina jest najpopularniejszą dyscypliną zimową w Polsce, co zresztą widać po frekwencji na wszystkich lodowiskach, ślizgawkach osiedlowych, bo tych białych orlików jest u nas dużo. Myślę, że przy rozwoju specjalistycznej infrastruktury tej młodzieży będzie trafiało do łyżwiarstwa jeszcze więcej.
Jako plus tej dyscypliny można też zaliczyć fakt, że aby amatorsko zacząć swoją przygodę z łyżwiarstwem nie potrzeba dużych nakładów finansowych. Wystarczą najzwyklejsze łyżwy i trochę zamarzniętego placu. Zgadza się pani z tym stwierdzeniem?
Dokładnie tak. Ja też swoje pierwsze kroki stawiałam na zamarzniętym jeziorze i na łyżwach starszej siostry. Myślę, że jak ktoś wciągnie się w łyżwiarstwo, to powinno już jakoś pójść.
Czy obiekt w Tomaszowie ma szansę stać się pani ulubionym? Pytam nie bez przyczyny, ponieważ rekordy życiowe biła pani w Calgary i Salt Lake City, a medale zdobywała w Vancouver i Soczi. Ma pani swój ulubiony tor?
Bardzo lubię jeździć w Inzell, jest to arena kameralna. Jej otoczenie jest bardzo sprzyjające, ponieważ znajduje się w Bawarii. Jest tam fajny klimat, powietrze. Na pewno hala w Tomaszowie Mazowieckim nie będzie areną do bicia rekordów życiowych czy rekordów kraju. Te bije się na halach wysokogórskich. Lód w Tomaszowie nie będzie na tyle szybki.
Pierwsze dni działania hali pokazały, że można przygotować tam dobry lód. Jest też miejsce na to, aby wiele dopracować czy poprawić. Myślę, że w kolejnych sezonach te warunki będą coraz lepsze.
Pekin 2022. Wybiega pani tak daleko w przyszłość? Będzie czwarty start na igrzyskach?
Absolutnie nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Trzy igrzyska olimpijskie to już dużo i to spory procent mojego życia. Na pewno teraz będę podchodzić do łyżwiarstwa bardziej sezonowo niż w planie czteroletnim. Sezon 2018/2019 ma zieloną kartę, więc zobaczymy, co się będzie działo.
ZOBACZ WIDEO Kamil Stoch zdecydował się na wielki gest. Zaskoczył cały sztab kadry