Blisko mety, blisko śmierci. Największy dramat w maratonie

Michał Fabian
Michał Fabian
Peters popełnił szereg błędów. Doskonale wiedział, jakie warunki będą panowały w dniu startu. Gdy 16 śmiałków stawało o godzinie 12.30 do rywalizacji, temperatura wynosiła 28 stopni. Pochodzący z Londynu zawodnik nigdy nie zakładał czapeczki, bo twierdził, że to niewygodne. O dziwo, przed biegiem w Vancouver zakupił czapeczkę, ale... ostatecznie z niej zrezygnował. I ruszył ostro. Za ostro. - W upale rozpocząłem za szybko, ale taka była zawsze moja taktyka: "zniszczyć resztę stawki" - ujawnił Peters w autobiografii pt. "In The Long Run". - Z tą czapeczką na głowie, bez wątpienia ukończyłbym bieg - dodał. Według niektórych źródeł Anglik w trakcie maratonu nie pił wody (co brzmi jak szaleństwo), poprzestawał na chłodzeniu głowy nasączonymi wodą gąbkami.

Sportowiec miał jednak także pretensje do sztabu angielskiej reprezentacji. Uzasadnione. - Gdyby ktoś powiedział mi, że byłem aż tak bardzo z przodu, śmiem twierdzić, że trochę bym zwolnił - podkreślił niedoszły złoty medalista Igrzysk Imperium Brytyjskiego i Wspólnoty Brytyjskiej 1954.

Dlaczego ekipa Petersa opuściła go w najważniejszym momencie? Ta sprawa jest dość niejasna. Anglicy - podobnie jak inne reprezentacje - mogli wystawić swoich przedstawicieli na punktach żywieniowych. By ci "mieli oko" na zawodników. Zrezygnowali, w przeciwieństwie np. do Szkotów.

W tym miejscu należy wspomnieć o tym, co działo się trzy kwadranse przed dramatem Petersa. 35000 kibiców na Empire Stadium pasjonowało się biegiem na 1 milę. Przeszedł on do historii sportu, bo po raz pierwszy dwóch zawodników w tym samym biegu "złamało" barierę 4 minut. Po pasjonującej walce Brytyjczyk Roger Bannister okazał się lepszy od Australijczyka Johna Landy'ego. Według niektórych źródeł angielscy działacze i trenerzy przestali śledzić rywalizację na trasie maratonu i udali się na stadion, by obserwować pojedynek Bannister - Landy. Być może właśnie dlatego Peters został pozostawiony sam sobie i nie otrzymywał informacji o gigantycznej przewadze, jaką wypracował.

Rywal uderzył w słup

- Smuci mnie to, że wszystkie nagłówki o moim idiotyzmie przyćmiły zasługi zdobywcy złotego medalu - powiedział po latach angielski maratończyk. Jego rywale, mający kilkunastominutową stratę, także okrutnie cierpieli na trasie. Na kolejnych miejscach biegli: inny Anglik, Stan Cox, a także Joe McGhee ze Szkocji.

Cox doznał udaru. Przed 39. kilometrem uderzył w słup telegraficzny. W ten sposób złoto trafiło do Szkota, choć i ten w pewnym momencie przeżywał potężny kryzys. W rozmowie ze "Scotland on Sunday" McGhee wspominał, że na ok. 10 km przed metą miał już dosyć. - Liczyłem na to, że menedżer szkockiej reprezentacji będzie miłosierny, podejmie decyzję za mnie i ściągnie mnie z trasy - mówił. Ale ten kazał mu biec dalej.

McGhee - który zmarł w kwietniu tego roku - pamiętał szczególnie jeden moment. Gdy wbiegał na stadion, panowała na nim - tu cytat - "grobowa cisza". Ludzie byli zszokowani dramatem Petersa. Nagle jednak stadion zatrząsł się od braw. Szkot wygrał z czasem niespełna 2 godzin i 40 minut (2:39:36). Peters biegł na wynik poniżej 2:20...

Najcenniejsze trofeum

Wokół maratonu z Vancouver narosło wiele mitów. Między innymi o zwycięzcy. McGhee na trasie biegu miał paść ze zmęczenia i wylądować w rowie. Podeszła wówczas do niego starsza kobieta, która przypomniała mu, że na szali znajduje się honor Szkocji. Joe natychmiast się pozbierał i pobiegł po złoto. Tę historię wymyślił prawdopodobnie jakiś lokalny reporter. Faktem jest jednak, że sportowcy podjęli wręcz nadludzki wysiłek. Z szesnastki, która stanęła na starcie, do mety dotarła zaledwie szóstka.

Peters - po opuszczeniu szpitala i powrocie na Wyspy Brytyjskie - otrzymał medal od Księcia Edynburga. Z napisem: "J Peters, najbardziej dzielny maratończyk". - To najbardziej strzeżone z moich trofeów - powiedział po latach.

Do Vancouver powrócił w 1967 r., gdy przyjmowano go do "Hall of Fame" ("Galeria Sław"). Przebiegł wówczas "brakujące" 200 m. Po zakończeniu kariery pracował jako optyk. Odszedł w styczniu 1999 roku, po długiej walce z rakiem. Miał 80 lat.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×