Dwie godziny w maratonie nie "pękły". Co dalej z dążeniem do kosmicznego rekordu?

PAP/EPA / NIKE
PAP/EPA / NIKE

26 sekund zabrakło Eliudowi Kipchoge do złamania magicznej granicy. - Ten wynik i tak jest powalający - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty rekordzista Polski w maratonie Henryk Szost, który wskazuje, jak mógłby wyglądać kolejny atak na "dwójkę".

Eliud Kipchoge przyznał, że największy problem miał z pobudką, w samym środku nocy. Musiał wstać o godz. 2.00, bo za niespełna cztery godziny zaczynała się próba, do której przygotowywał się od wielu miesięcy. 6 maja na torze Monza pod Mediolanem kenijski maratończyk, wraz z dwoma innymi śmiałkami: Zersenayem Tadese z Erytrei i Lelisą Desisą z Etiopii, rozpoczął ostatni akt projektu Breaking2, za którym stała firma Nike. Celem było pokonanie trasy maratonu (42,195 km) poniżej dwóch godzin. Zadanie wydawało się szalenie ambitne, ale Kipchoge zapewniał, że je wykona.

Dziś już wiemy, że "dwójka" w maratonie nie została złamana. Desisa odpadł jeszcze przed półmetkiem, wkrótce tempa nie wytrzymał Tadese. Pozostał jedynie faworyt Kipchoge, przed którym biegła grupa sześciu pacemakerów (w sumie "zajęcy" było 18, wymieniali się po kolejnych okrążeniach). 32-letni Kenijczyk po 30. kilometrze zaczął tracić cenne sekundy. Na metę dotarł po dwóch godzinach i 25 sekundach. Do pełni szczęścia zabrakło 26 sekund, czyli ok. 150 m.

W cieplarnianych warunkach

Wynik Kipchoge jest znacznie lepszy od aktualnego rekordu świata w maratonie (2:02:57, należy do Dennisa Kimetto), ale nie będzie ratyfikowany przez IAAF. Główny powód to zmieniający się pacemakerzy. By rekord został uznany, wszyscy musieliby towarzyszyć Kenijczykowi od początku, bez rotacji. Poza tym nie były to oficjalne zawody pod egidą międzynarodowej federacji, lecz event prywatnej firmy.

Próbę bicia rekordu na torze Monza z uwagą śledził Henryk Szost. Rekordzista Polski na "królewskim dystansie" (2:07:39) był pod wrażeniem wyniku Kenijczyka. - Jestem bardzo zaskoczony, że tak niewiele zabrakło do dwóch godzin. Wprawdzie był to bieg w warunkach laboratoryjnych, cieplarnianych, wybrano trasę z najlepszym profilem, a "zające" zmieniali się co jakiś czas, ale i tak ten wynik jest powalający dla całego świata maratonów. Kipchoge wspiął się na wyżyny swoich możliwości - mówi Szost w rozmowie z WP SportoweFakty.

Post udostępniony przez nike (@nike)

Po sobotniej próbie od razu rodzi się kilka pytań. Co dalej z dążeniem do złamania bariery dwóch godzin? Czy będzie następna edycja Breaking2? Co zrobi Eliud Kipchoge? Wreszcie: czego dowiedzieliśmy się o ludzkich możliwościach na podstawie wyniku Kenijczyka?

Dotychczas w rozważaniach na temat wyniku poniżej dwóch godzin pojawiały się odległe daty. Niektórzy naukowcy twierdzili, że stanie się to dopiero w roku 2075 r. Kipchoge pokazał, że nie musi to być tak odległa perspektywa. Wystarczy, że pobiegłby o niespełna sekundę szybciej na każdym kilometrze. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać.

Kipchoge + Bekele = 1:59?

Henryk Szost, który jest zawodnikiem związanym z firmą Nike, uważa, że złamanie magicznej bariery byłoby możliwe pod jednym warunkiem. - Gdyby wszyscy najlepsi na świecie maratończycy - będąc w szczycie formy - stanęli do takiego wyścigu i wspólnie się nakręcali. Nie zawsze bowiem praca pacemakera daje taką motywację dla zawodnika, jak to, gdy rywalizuje z innym zawodnikiem na tym samym, wysokim poziomie. Chęć wygrania z takim przeciwnikiem stwarza nadzieję na urwanie tych brakujących sekund - podkreśla Szost, który zauważa jednak, że takich biegaczy jest bardzo mało. Trzech, może czterech.

Jedno nazwisko nasuwa się od razu. Można się zastanawiać, jak zakończyłaby się próba na torze Monza, gdyby obok Kipchoge pobiegł Kenenisa Bekele, jego dawny rywal na bieżni (na dystansie 5000 m). Etiopczyk ma obecnie drugi najlepszy wynik na świecie w maratonie (2:03:03, w ubiegłym roku w Berlinie). - Bekele już zbliżył się do granicy rekordu świata. Wielki zawodnik, wielkie nazwisko. Nie pojawił się nagle, tylko jest to sprawdzona firma - tłumaczy trzykrotny mistrz Polski w maratonie (2008, 2014 i 2015).

Podobny pomysł - na łamach "The Guardian" - podsunął Andrew Jones, profesor fizjologii na uniwersytecie w Exeter, który w projekcie Nike doradzał biegaczom w sprawach treningu i diety. - Naprawdę wierzę w to, że jeśli będziemy mieli wszystkich najlepszych biegaczy na świecie w tym samym biegu i w idealnych warunkach, możemy zobaczyć wynik poniżej dwóch godzin. To, co wprowadziliśmy, może sprawić, że ludzie zaczną razem pracować, by osiągnąć ten cel - powiedział Jones.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., CZY ODBĘDZIE SIĘ DRUGA EDYCJA BREAKING2 I JAK HENRYK SZOST OCENIA MOŻLIWOŚCI ELIUDA KIPCHOGE W TRADYCYJNYM MARATONIE
[nextpage]Kibice pewnie już wyobrażają sobie drugą edycję Breaking2, z jeszcze lepszą obsadą zawodników. Ale to nie takie proste. - Na pewno był to ciekawy eksperyment, który moim zdaniem się powiódł. Organizując taki wyścig, Nike przełamał pewną barierę, ale nie wiem, czy będzie chciał zrobić taką próbę ponownie - kontynuuje Szost.

Będą inne "loty na Księżyc"

Pokusa jest ogromna, lecz z wypowiedzi przedstawicieli Nike wynika jasno, że na razie nie ma co liczyć na drugą edycję projektu. - To było szczególne przedsięwzięcie, dzięki któremu dowiedzieliśmy się strasznie dużo, ale kolejna próba prawdopodobnie nie jest tym, co ludzie w naszej firmie chcą zrobić - mówił "Guardianowi" Matt Nurse, wiceprezydent laboratorium badawczego Nike. - Już rozmawiamy o innych "lotach na Księżyc" (próbę przebiegnięcia maratonu poniżej dwóch godzin nazywano angielskim słowem "moonshot", czyli właśnie "lot na Księżyc" - przyp. red.). Być może będą to projekty związane ze sportsmenkami, a może ze zwyczajnymi (nie z elity - przyp. red.) sportowcami - dodał Nurse.

Eliud Kipchoge poświęcił na przygotowania do bicia rekordu siedem miesięcy. Zrezygnował z kolejnego startu w maratonie w Londynie (wygrywał tam w 2015 i 2016 r.), ale od Nike dostał finansową rekompensatę. Zdaniem zagranicznych mediów wynosiła ona milion dolarów. Była także premia za złamanie "dwójki", ale tej nie zgarnął.

Kenijczyk po starcie we Włoszech wypowiadał się o swojej przyszłości w dość tajemniczym tonie. - Wspinamy się na drzewo. Wdrapałem się na kolejną gałąź i czeka mnie wspinaczka na następną. To nie koniec próby, dobre rzeczy jeszcze nadejdą - mówił po sobotnim biegu człowiek, który wygrał w karierze siedem z ośmiu biegów na "królewskim dystansie", w tym ten na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro.

Pytania o wynik Kipchoge

32-letni dominator prawdopodobnie pobiegnie jesienią w którymś z dużych maratonów (Berlin?) i zaatakuje wciąż obowiązujący rekord świata (2:02:57). Zbliżenie się do granicy dwóch godzin wydaje się jednak niemożliwe. - Na maratonie komercyjnym warunki nie są już tak dobre jak na torze. Mówimy o zupełnie czym innym. Trasie z podbiegami, zbiegami, zakrętami, agrafkami, a przede wszystkim o pacemakerach, którzy muszą biec z Kipchoge od początku do końca. Myślę, że będzie ciężko osiągnąć wynik 2:01 - uważa Henryk Szost.

Jeszcze bardziej sceptyczny jest dr Ross Tucker, naukowiec z RPA, który od dłuższego czasu analizuje możliwości czołowych maratończyków świata. - Myślę, że "zwolnimy", zanim przyspieszymy. Mocno podejrzewam, że Kipchoge - mając dobry dzień w Berlinie - pobije rekord świata i pobiegnie w okolicy 2:02:30 - twierdzi Tucker, cytowany przez slate.com.

Naukowcy starali się rozłożyć wydarzenie na Monzy na czynniki pierwsze. Zadają oni zasadne pytanie: czy Kipchoge przesunął granicę ludzkich możliwości, czy też pobiegł na podobnym poziomie jak we wcześniejszych maratonach, a korzyść odniósł dzięki nowinkom zastosowanym przez organizatorów przedsięwzięcia?

Fot. AP/East News
Fot. AP/East News

Tucker przeanalizował punkt po punkcie, które z rozwiązań zastosowanych przez Nike rzeczywiście pomogły Kenijczykowi, a które wniosły niewiele lub nic. Badacz twierdzi, że największą korzyść Kipchoge odniósł dzięki pacemakerom (ich ustawienie przypominało grot lub choinkę - jeden z przodu, za nim dwóch, a za nimi trzech kolejnych), a przede wszystkim elektrycznemu samochodowi, który jechał tuż przed biegaczami. Na Tesli zamontowany był dużych rozmiarów zegar.

NA TRZECIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., DO JAKICH WNIOSKÓW DOSZLI NAUKOWCY BADAJĄCY WYNIK KIPCHOGE Z MONZY I JAK HENRYK SZOST WIDZIAŁBY SIEBIE W TAKIM PROJEKCIE
[nextpage]
- Taki rozmiar zegara i niewielka odległość dzieląca samochód od biegaczy miały służyć osłanianiu od wiatru. Tesla emitowała nawet wiązkę laserową, by wskazywać biegaczom, jaka jest najbardziej optymalna trasa. To najbardziej oczywiste "oszustwo" w porównaniu z normalnym maratonem. Osłona przed wiatrem nie dawała wprawdzie takiej korzyści, jak podczas jazdy w kolarskim peletonie, ale też nie jest czymś nieistotnym - podkreślił Ross Tucker. Jego zdaniem Tesla i pacemakerzy to zysk wynoszący ok. 1,5 minuty.

Buty? Polak ich jeszcze nie widział

Sporo mówiło się przed biegiem o butach, które zaprojektowała firma z USA. Umieszczono w nich specjalną wkładkę. Krytycy twierdzili, że może ona działać jak sprężyna. Sama nazwa butów - Zoom Vaporfly Elite 4% - wskazywała na ich rzekome wyjątkowe właściwości. Obuwie miało poprawić ekonomię biegu o 4 proc. Tucker szacuje, że pomogło "urwać" co najwyżej 30 sekund.

Zdaniem naukowca z RPA kolejne pół minuty Kipchoge zaoszczędził dzięki lokalizacji. Na Monzy nie było ostrych zakrętów, tylko długie proste i łagodne łuki. Biegacze nie wytracali prędkości. Badacz zminimalizował natomiast wpływ ciągłej dostępności odżywek i napojów dla biegaczy (ludzie z obsługi podawali im żele energetyczne, gdy tylko padała taka prośba).

Tucker szacuje więc, że dzięki zabiegom Nike zyski mogły wynieść nawet 2,5 minuty. Gdy doliczymy to do wyniku osiągniętego przez Kenijczyka na Monzy (2:00:25), okaże się, że otrzymamy rezultat w granicach obecnego rekordu świata. - Kipchoge nie tyle złamał bariery ludzkiej wytrzymałości, co raczej częściowo je ominął. Nie przezwyciężył limitów energii użytkowanej na tak szybki bieg. Te limity zostały przesunięte - przez inżynierów i przez Teslę - lekko w bok w porównaniu z normalnymi maratonami - przekonuje naukowiec z RPA.

Zapytaliśmy Henryka Szosta, jak widziałby siebie w takim wyzwaniu jak Breaking2. - Wiadomo, że dla wielu zjadaczy chleba czy też zwykłych maratończyków, nawet takich jak ja, nie ma szans, żeby stworzyć takie warunki. Pomimo że jestem zawodnikiem Nike, nie mam dostępności do butów, w których oni biegali, nie wiem, jak one fizycznie wyglądają. Ci zawodnicy mieli najlepszą opiekę, byli kontrolowani i monitorowani od świtu do zmierzchu. To jest inna galaktyka. Nike pomaga mi w rozwinięciu kariery, dostaję sprzęt i pomoc finansową, za co jestem bardzo wdzięczny, ale moje warunki są nieporównywalne do tego, co mają tamci biegacze - dodaje Szost w rozmowie z WP SportoweFakty.

Henryk Szost na mecie Orlen Warsaw Marathon 2016. Fot. Marek Biczyk/Newspix.pl
Henryk Szost na mecie Orlen Warsaw Marathon 2016. Fot. Marek Biczyk/Newspix.pl

Marketingowe zwycięstwo

Jedno nie ulega wątpliwości. Nawet jeśli nie udało się osiągnąć głównego celu, to organizator przedsięwzięcia może zacierać ręce. Odniósł sukces na innym polu. Choć próba złamania dwóch godzin odbywała się o niezbyt korzystnej z marketingowego punktu widzenia porze (wczesny sobotni poranek w Europie), to transmisję w mediach społecznościowych śledziły setki tysięcy internautów.

- Pomimo niezłamania bariery dwóch godzin, maratońska próba Nike była marketingowym zwycięstwem - czytamy na marketingdive.com. - Po tym, jak Red Bull wyrzucił człowieka ze spadochronem ze statku kosmicznego, świat marketingu sportowego nie widział tak śmiałego wyczynu - zauważa thedrum.com. - Breaking2 osiągnęło coś w rodzaju marketingowej nirwany. Wspaniała historia, która przy okazji jest kampanią reklamową - komentuje Anthony Ha z TechCrunch.

Co ciekawe, projekt Nike doczekał się słów uznania ze strony... wielkiego rywala, Adidasa. Nie jest żadną tajemnicą, że niemiecki koncern także prowadzi od pewnego czasu działania zmierzające do uporania się z granicą dwóch godzin w maratonie. Również zaprojektowano specjalny but. Tym większym zaskoczeniem był wpis, który pojawił się na koncie Adidasa na Twitterze. "Gratulacje dla Eliuda Kipchoge za tak odważny bieg" - napisała firma z Niemiec.

ZOBACZ WIDEO: Robert Korzeniowski o wpływie uprawiania sportu na nasze zdrowie

Komentarze (1)
avatar
yes
12.05.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"w sumie "zajęcy" było 18, wymieniali się po kolejnych okrążeniach". Czy każdy przebiegł pełny dystans?
Pamiętam, że kiedyś nie mogło być w biegach zajęcy. Był ro rodzaj (dzisiejszego) dopingu.
Czytaj całość