Trener odszedł od niego bez słowa przed ważną walką. "Od dwóch miesięcy nie rozmawialiśmy"

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Jan Błachowicz
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Jan Błachowicz

Już 10 grudnia Jan Błachowicz stanie przed szansą odzyskania pasa mistrzowskiego wagi półciężkiej UFC. Polak jest już w Las Vegas i jest w znakomitym humorze przed walką z Magomedem Anakalajewem.

W tym artykule dowiesz się o:

Jeszcze do niedawna wydawało się, że zwycięzca tego pojedynku stanie się pretendentem do walki o pas. Kontuzja dotychczasowego mistrza Jiriego Prochazki sprawiła, że o pas zawalczą Polak i Dagestańczyk. Błachowicz już wcześniej zgłaszał chęć zastąpienia jednego z zawodników w razie problemów zdrowotnych. O kłopotach Czecha dowiedział się jednak dopiero po przylocie do USA.

- To było szalone kilkanaście godzin lotu, podczas którego wiele rzeczy wydarzyło się poza mną. Startowałem z Warszawy, by wziąć udział w eliminatorze. Wylądowałem jako pretendent do tytułu. Po intensywnych przygotowaniach w WCA Fight Team przede mną ostatnie dni treningów w UFC Performance Institute. Jestem gotowy na walkę o pas, bo jego odzyskanie zawsze było moim celem. Zrobię wszystko, aby daną mi szansę wykorzystać. Jiri - ogromny szacunek dla ciebie! Życzę ci szybkiego powrotu do zdrowia oraz pełnej formy. Wiem, że uda ci się powrócić na ścieżkę, a nasze rękawice kiedyś się skrzyżują! - mówi nam Jan Błachowicz.

Ostatni tydzień w Polsce zawodnik spędził na naprawdę mocnych treningach, ale to dodało mu jeszcze więcej optymizmu przed jedną z najważniejszych walk w karierze.

ZOBACZ WIDEO: "Podjąłem głupią decyzję". Szczere słowa Mameda Chalidowa

- Jesteśmy dokładnie w tym punkcie, w którym chcieliśmy być. Nie jest ani za mocno, ani za słabo. Przede mną jeszcze dwa tygodnie do walki. Ten czas spędzę w USA i muszę się skupić głównie na tym, by niczego już nie zepsuć. Jestem optymistą, bo przygotowania wyszły w punkt - dodaje.

Nie wszystko przebiegało jednak zgodnie z planem, bo ponad dwa miesiące temu z teamu zawodnika odszedł jego główny trener Robert Jocz. Kulisy rozstania tego duetu są dość zaskakujące, bo panowie nie zdążyli się nawet pożegnać i od ponad dwóch miesięcy nie mają ze sobą żadnego kontaktu. 39-latek zapewnia, że wszystko jest jednak pod kontrolą i nie ma powodów, by obawiać się o jego przygotowanie do walki.

- Trener Jocz odszedł sam bez żadnego słowa. Zostało jednak ze mną sporo trenerów, z którymi pracuję już od wielu lat i oni znają mnie bardzo dobrze. To nie tak, że zmieniłem trening i cały sztab. Z połową z tych ludzi zdobywałem pas, więc nie jest to dla mnie wielka zmiana. Jeśli chodzi o relacje z trenerem, to ja nie zabiegam o kontakt, a z drugiej strony też nie ma takich prób. Trener pewnego dnia odszedł z klubu i zniknął. Gdy ostatni raz się mijaliśmy w klubie, to zapytałem o co chodzi, ale nie dostałem konkretnej odpowiedzi. Potem już się nie kontaktowaliśmy. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chyba każdy wie, o co chodzi. Oczywiście, że jestem zaskoczony całą tą sytuacją i tym, że nasze pożegnanie odbyło się w taki sposób, ale nie chcę nic więcej mówić - przyznaje Błachowicz.

Do walki z Magomiedem Ankalajewem Polak podchodzi bardzo ambitnie i zapewnia, że do USA przyjechał po zwycięstwo. Przyznaje, że ma przygotowany plan A, B, C, ale jak trzeba będzie, to jest także gotowy pójść na żywioł.

- Muszę być gotowy na wszystko, on jest mańkutem, a jego pozycja nie jest dla mnie wygodna. Podczas przygotowań sporo jednak trenowałem z leworęcznymi zawodnikami, więc jestem przygotowany, tak samo zresztą jak na ewentualne zejście do parteru. Do każdej walki podchodzę tak samo, więc pod tym względem ranga tego pojedynku nie ma aż takiego znaczenia - przyznaje były mistrz świata.

39-latek z Cieszyna zdaje sobie sprawę, że ma coraz mniej czasu na udowodnienie swojej wartości. Dla kibiców najważniejszą informacją jest jednak to, że bez względu na wynik grudniowej walki, można być pewnym, że Błachowicz nie przestanie marzyć o wielkich walkach, a kolejne pojedynki będą tylko kwestią czasu.

- Jestem świadomy, że jestem bliżej niż dalej końca kariery, ale to jeszcze na pewno nie jest ten moment. Bez względu na wynik najbliższej walki, na pewno nie chcę kończyć jeszcze przygody z MMA. Myślę, że stać mnie jeszcze na utrzymanie wysokiego poziomu przez kolejne 2-3 lata. Dla mnie najważniejsza kwestia, to brak poważniejszych kontuzji. Dopóki ich nie będzie, to czemu miałbym kończyć karierę? Jestem na topie, czuję się znakomicie, a walki wciąż sprawiają mi radość. Tym razem przygotowania trwały tak długo, że na moment musieliśmy zejść z obciążeń, by szczyt formy przyszedł właśnie na grudzień - przyznaje najlepszy polski zawodnik MMA.

Czytaj więcej:
Ostra reakcja Pudzianowskiego
Wstał z kanapy i wygrał