Liczyłem na gorące przyjęcie, ale liczba kibiców mnie zaskoczyła - rozmowa z Janem Błachowiczem

Newspix / PIOTR KUCZA
Newspix / PIOTR KUCZA

Wirtualna Polska rozmawia z Janem Błachowiczem przed jego walką z Jimim Manuwą podczas sobotniej gali UFC w Krakowie. Wojownik był ogromnie zaskoczony liczbą witających go kibiców.

W tym artykule dowiesz się o:

W sobotę około godziny 22:00 spełnią się pana marzenia - wystąpi pan na UFC w Polsce. Jakie to uczucie?

Jan Błachowicz: Każda walka jest dla mnie spełnieniem marzeń po ciężkim okresie przygotowawczym, jest wisienką na torcie, zabawą. Najgorsze są przygotowania, ścinanie wagi. Sam pojedynek to już nagroda za te wszystkie wyrzeczenia. Nie mogę się doczekać. Będzie się działo!
[ad=rectangle]
Ostatnio odnalazłem naszą rozmowę sprzed kilku lat, kiedy walczył pan w KSW. Wtedy UFC było czymś odległym, teraz jest pan jego częścią. Czy po osiągnięciu celu, czuje pan tę samą pasję co wtedy?

- Jestem w lidze mistrzów MMA, wyżej się nie da. Cały czas cieszę się z tego tak samo, chociaż wszedłem dopiero na pierwszy szczebel. Jimi Manuwa jest drugim, a po nim na szczyt prowadzi jeszcze kilka. Szczytem jest oczywiście pas UFC, o którym marzę. Nawet jeśli po drodze potknie się noga, to wiem, że prędzej czy później do niego dojdę.

Czy fakt, że walczy pan w Polsce dodatkowo mobilizuje?

- Gala jest wyjątkowa, ale ja przed polską publicznością walczyłem już wiele razy. Debiut w UFC też mam za sobą, więc wiem, z czym się to je. Jestem po prostu szczęśliwy, że mogę wystąpić w Krakowie, na historycznej gali, w jednej z walk wieczoru. Presja towarzyszyła mi przy pierwszych 10 walkach zawodowych. Teraz jestem już doświadczonym zawodnikiem i nauczyłem się przerabiać tę złą presję na dobrą. W sobotę wychodzę i po prostu robię swoje.

Pana rywal Jimi Manuwa sprawia wrażenie pewnego siebie. Widać to było podczas ceremonii ważenia.

- Manuwa nie przyjechał tutaj, żeby zebrać "oklep". Chce wykonać swoją robotę i widać, że jest pewny siebie. Pamiętajmy, że to też jest kozak! Prawdziwe iskry pójdą dopiero w sobotę. Ja również jestem pewny swego, dlatego szykuje się dobra walka. Kupujcie bilety, włączajcie telewizory, nie pożałujecie!

Kiedyś ze specjalistą od stójki (Melvinem Manhoefem) mierzył się Mamed Chalidow. Zapowiadał wtedy, że zamierza podjąć wyzwanie i pójść z nim na wymianę, chociaż ostatecznie nie trwała ona długo. Jaki scenariusz pan zakłada?

- Muszę podjąć to wyzwanie, ponieważ każda walka zaczyna się w stójce. I nie mam zamiaru panicznie uciekać od tej płaszczyzny, ponieważ nie boję się wymian z Manuwą. Nie będę też ukrywał, że jeśli pojawi się okazja, żeby go obalić - zrobię to. Ale nie na siłę, nie "na pałę", bez przygotowania, żeby za wszelką cenę tracić energię. Wykorzystam każdą okazję na obalenie, która wyniknie z odpowiedniego momentu, bo wydaje mi się, że w parterze na 99 procent jestem od niego lepszy.

Skoro już mowa o ceremonii ważenia. Ile kilogramów musiał pan zrzucić, żeby zmieścić się w limicie kategorii półciężkiej?

- Ścinanie było duże, ponieważ na roztrenowaniu ważę około 106 kg. Schodzę do 93, więc łatwo to policzyć. Redukcja wagi idzie mi jednak bardzo łatwo, ponieważ robię to mądrze - poprzez dietę a nie utratę wody jak wielu zawodników. Jestem doświadczony, znam swoje ciało i wiem, że ten system mi nie służy. Na ostatni tydzień zostawiam 5 kg do zrzucenia i redukuje je poprzez odpowiednie odżywianie. To dla mnie idealne rozwiązanie.

Co pan czuł, kiedy wyszedł pan na scenę, usłyszał polskich kibiców? Czy spodziewał się pan aż tak gorącej atmosfery?

- Z jednej strony liczyłem na gorące przyjęcie, ale byłem też pozytywnie zaskoczony ilością osób w hali. Podczas samej ceremonii byłem jak zwykle głodny, chciało mi się pić, ale kiedy wyszedłem na scenę, poczułem już tę adrenalinę, to ciśnienie. Głód i pragnienie zeszły na dalszy plan, a pojawiło się bojowe nastawienie.

Ile bliskich osób będzie pana zagrzewać do walki w hali?

- Na pewno pojawi się cały klub Ankos Zapasy, żeby mnie wspierać. Nie wiem, ilu ludzi przyjedzie z Poznania oprócz nich. Z mojego Cieszyna pojawi się konkretna ekipa - minimum 100 osób! Oni będą siedzieć w jednym miejscu i czuję, że zrobią hałas.

Na koniec spytam o pan nową fryzurę. Czy to jakieś nawiązanie? Podobne fryzury noszą koledzy z pana klubu, ale też legendarny Chuck Liddell.

- To Jan Błachowicz nawiązujący do stylu Ankosu Zapasy. Kiedyś nosiłem już podobną fryzurę, chociaż nie znałem Chucka Liddella. Teraz stwierdziłem, że póki mam włosy i mogę coś z nimi zrobić, trzeba coś wymyślić. Efektem jest to spontaniczne uczesanie.

Rozmawiał w Krakowie - Artur Mazur, SPORT.WP.PL

Komentarze (0)