Krzysztof Jotko: W USA uwierzyłem w siebie. Pierwszy raz czuję się tak dobrze

Już 18 czerwca kolejny pojedynek w UFC stoczy Krzysztof Jotko (17-1). - Mój rywal jest bardzo niebezpieczny, ale ja czuję się wspaniale - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Polak, który zmierzy się z Tamdanem McCrorym (14-3).

W tym artykule dowiesz się o:

Do pojedynku Jotko vs McCrory dojdzie na gali UFC w Kanadzie. Polak wystąpi podczas karty wstępnej. Stawka starcia jest duża, bowiem może dać 27-latkowi awans do czołowej piętnastki swojej kategorii wagowej.

WP SportoweFakty: Zostało kilka dni do pańskiego kolejnego pojedynku w UFC. Jak się pan czuje przed walką?

Krzysztof Jotko: Czuję się doskonale. Jestem troszeczkę zmęczony, wczoraj miałem ostatnie sparingi, więc teraz będę nabierał świeżości. Humor mi dopisuje, nic mi nie dolega. Czuję się naprawdę świetnie, fizycznie i psychicznie. Myślę, że jestem w stu procentach gotowy na tego nieobliczalnego Tamdana McCrory'ego.

Walczył już pan w Polsce, Niemczech, Szwecji, Irlandii, Australii i Anglii. Teraz kolej na Kanadę. Jak się pan czuje przed walką w Ameryce Północnej? To przecież inny klimat.

- No tak, czeka mnie troszkę inny klimat, ale cały czas jestem w Miami, trzy godziny od Ottawy, więc strefa czasowa się nie zmienia. Nie powinienem chyba niczego się obawiać pod względem klimatu, nawet o tym nie myślałem i czuję się dobrze.

Kogo zobaczymy w pańskim narożniku?

- W moim narożniku będzie można zobaczyć trenera od zapasów z American Top Team, Mike'a Browna, Luciano "Macarrao", trenera od kickboxingu i, jak zawsze, Petera Sobottę.

Rywal - Tamdan McCrory. Jaka jest pańska wiedza na jego temat?

- Na pewno, jak powiedziałem na początku, jest bardzo nieobliczalny. Dużo słyszałem o tym zawodniku tutaj w klubie. Walczy już naprawdę długo, dużo chłopaków go zna i nawet są jego fanami. To zawodnik typu nieprzewidywalnego, czyli jeśli złamie nogę czy rękę, to będzie walczył dalej. To nie jest dla niego żaden problem. Szykuję się na trudny i twardy pojedynek. Jego główny atut to walka z pleców, bardzo dobrze poddaje trójkątami, omoplatą czy balachą, więc na to będę uważał i na pewno będę tego unikał.

"The Barn Cat" aż trzynaście z czternastu wygranych walk zakończył przed czasem! Boi się pan jego pułapek?

- Jestem na to przygotowany i mam nadzieję, że się uda wygrać. Wiadomo, że czasami plan nie wychodzi tak jak powinien, ale nie będę bawił się w jego parterowe gry, będę starał się robić wszystko zgodnie z moim planem i myślę, że nie popełnię żadnego błędu. Niestety, ale mnie nie podda (śmiech).

Jak wyglądały przygotowania do pojedynku? Na co poświęcił pan największą uwagę?

- Zacząłem przygotowania w Tajlandii, byłem tam około miesiąca. Trenowałem głównie stójkę i zapasy. Po miesiącu zmieniłem klub z Phuket Top Team na American Top Team. Mój główny trener, Din Thomas, rozłożył mi cały plan i skupiliśmy się bardziej na zapasach i moim poruszaniu. McCrory będzie dużo wyższy ode mnie i walczy jak zombie, mało się rusza, więc moją receptą na zwycięstwo w tej walce będzie poruszanie się i nie dam mu się złapać. Dużo pracowałem nad zapasami, poprawiłem je, żeby było mnie ciężko sprowadzić. Rzeczywiście trenowałem wszystko, przygotowałem się pod każdym względem. Mam tutaj zawodników naprawdę wysokiej klasy, Brazylijczyków z czarnymi pasami, którzy dali mi dużo porad do poddań McCrory'ego, więc myślę, że będzie bardzo dobrze.

Wspomniał pan o Stanach Zjednoczonych i Tajlandii. Jak duże są różnice treningowe pomiędzy tymi krajami?

- Wiadomo, że Tajlandia to nie USA. To tutaj powstał ten sport, jest tu bardzo długo, a w Azji można powiedzieć, że dopiero wchodzi do tego kraju. W Tajlandii można poprawić kopnięcia, łokcie, kolana, ale nie poprawi się tak bardzo zapasów czy tego prawdziwego MMA. Tutaj jest dużo trenerów, którzy zajmują się właśnie tym sportem, konkretnie nim. Moim zdaniem, bez żadnych kalkulacji, w Stanach jest dużo lepiej. Dużo lepsi trenerzy, sparingpartnerzy i moje wymarzone miejsce do treningu jest tutaj. Z tych wszystkich podróży, które odbyłem, a było ich dużo, najlepiej jest w American Top Team.

Czy myślał już pan o kolejnych wyjazdach przed walkami?

- Myślę, że wiem już gdzie pojadę przed kolejnym starciem i to będzie American Top Team, tak jak teraz. Będę to miejsce odwiedzał bardzo często, a nawet nie wiem, czy tu się nie przeprowadzę na jakiś czas.

Większość swoich poprzednich starć kończył pan przez decyzje. W UFC każde pańskie zwycięstwo trwało 15 minut. Jak duża jest chęć, aby wygrać z McCrorym przed czasem i być może zgarnąć bonus?

- Co do bonusa, to nigdy się nie nastawiam, żeby go wygrać. Może to się obrócić przeciwko tobie. Dużo myślę o tym, żeby tę walkę prowadzić bardziej agresywniej i skończyć przed czasem. Próbuję też pokazać to na sparingach. Można powiedzieć, że tutaj uwierzyłem bardziej w siebie. Na treningach zawsze jestem lepszy niż w walkach.

To oznaka stresu w czasie pojedynków?

- Nie, to nie stres. Bardziej myślę, co robię. Nie chcę popełnić głupich błędów i nie używam wielu technik, które znam i robię na treningach, bo boję się, że po prostu nie wyjdą. Po tym okresie w American Top Team chyba nabrałem pewności w siebie i wierzę w swoje umiejętności. Mam nadzieję, że będę to mógł zaprezentować na gali w Ottawie.
[nextpage]Jak zdrowie? Nic panu nie dolega? Kontuzje się nie odnawiają?

- Ze zdrowiem jest naprawdę, naprawdę dobrze. Przed każdą walką mówiłem zawsze, że jest dobrze, a wiadomo, że w każdym okresie przygotowawczym są chwile, kiedy coś nie gra. Wtedy to pomijałem. Teraz jest jednak naprawdę dobrze, możecie mi wierzyć, że przez ten cały okres nie złapałem żadnej kontuzji i żadnego urazu. Oprócz bólu mięśni naprawdę nie złapało mnie nic, żadna choroba. Naprawdę czuję się świetnie i aż sam w to nie mogę uwierzyć. Chyba pierwszy raz w mojej karierze nie zachorowałem przed walką i czuję się niesamowicie dobrze.

Stoczył pan w UFC już pięć starć, z czego cztery były zwycięskie. Czy zwycięstwo z McCrorym może dać panu miejsce w czołowej piętnastce rankingu?

- Może mi dać, ale tak naprawdę nie chcę tak szybko iść w górę, bo wiadomo, jak szybko można spaść. Mam 27 lat, więc mam jeszcze dużo czasu. Jeszcze długa kariera przede mną. Jeśli zwyciężę z McCrorym, to otworzą mi się jednak pewne drzwi i będę mógł zacząć walczyć z poważnymi przeciwnikami.

Masz jakichś wymarzonych przeciwników?

- Nie myślałem jeszcze o tym. Po ostatnich zawirowaniach, zmianach mistrzów, to myślę, że Michael Bisping niedługo byłby w moim zasięgu (śmiech).

Właśnie, Michael Bisping został mistrzem UFC wagi średniej. Jego zwycięstwo nad Lukiem Rockholdem to duża sensacja...

- Oglądałem ten pojedynek i byłem naprawdę zaskoczony. Obstawiałem, że ta walka zakończy się w drugiej rundzie, a jednak... Tak już jest, gdy ktoś lekceważy swojego przeciwnika. Kończy się wtedy jak Rockhold.

Jak widzi pan sytuację w tej dywizji, bo to wszystko zaczyna się nieco komplikować?

- Mogę być teraz jak wróżka, przepowiem przyszłość. Teraz Michael Bisping dostanie walkę z "Jacare" Souzą. Walka szybko przejdzie do parteru i Brazylijczyk wygra przez poddanie. Taka będzie kariera Bispinga jako mistrza UFC. Ale jeśli szefostwo UFC będzie chciało troszeczkę Bispinga przytrzymać, to dadzą mu kogoś innego, ale na razie nie wiem, kogo mogliby mu dać, żeby sobie poradził. Myślę, że długa kariera mistrza Bispinga nie potrwa.

Z byłym mistrzem, Andersonem Silvą, miał walczyć pański niedoszły rywal, Uriah Hall. Może to dobry oponent na kolejną batalię?

- Na razie chcę walki z McCrorym i nie myślę o Hallu. Jeśli wygram ten pojedynek, to wtedy mogę odpowiedzieć na pytanie, kto będzie moją następną ofiarą (śmiech).

Magnus Cedenblad. Zawodnik, który poddał pana na UFC w Berlinie. Jest żądza rewanżu?

- Pomysł rewanżu nie minie, bo kiedy patrzę w swój rekord, to jest trochę zepsuty, właśnie przez niego. Żeby go naprawić i czuć się w porządku z samym sobą, to muszę mieć tę drugą walkę i załatwić nasze niewyrównane sprawy. Nie jestem taki, że będę tylko walczył o ten rewanż. Było, minęło. Jeśli UFC da mi kiedyś ten rewanż, to oczywiście będę bardzo szczęśliwy. A jeżeli nie, to mówi się trudno.

Największy rozwój zapewnił panu trener Mirosław Okniński. Niedawno Marcin Naruszczka wrócił pod jego skrzydła i jego progres jest bardzo widoczny. Jak wyglądają pańskie aktualne relacje z trenerem?

- Nie chcę się wypowiadać na ten temat. Dla mnie to sprawa zamknięta.

Ile pojedynków w tym roku to pański cel?

- Mamy teraz czerwiec, więc myślę, że chciałbym jeszcze zawalczyć może z raz. Raz, dwa - zależy na ile zdrowie pozwoli. Mam ciche marzenie, że jeśli wszystko poszłoby dobrze w tej walce z McCrorym, potoczyłoby się to bardzo dobrze, wygrałbym i byłbym cały i zdrowy, bez żadnych kontuzji, to chciałbym zawalczyć podczas tej wrześniowej gali w Hamburgu.

Czasu na przygotowanie byłoby niewiele.

- Tak, ale jeśli wszystko byłoby dobrze, to dlaczego miałbym tego nie wziąć? Ale to tylko takie ciche marzenie. Potrzebuję też jakichś wakacji, bo tylko myślę o walkach, o treningu, więc chciałbym trochę odpocząć. Może przed grudniem stoczę kolejny pojedynek.

Przejdźmy jeszcze na polskie podwórko. Czy sądzi pan, że UFC zawita jeszcze do Polski?

- Bardzo bym tego chciał i chciałby tam się pokazać. Ostatnim razem, niestety, mi się nie udało. Doznałem kontuzji, co było dla mnie bardzo smutne, bo byłem wtedy w naprawdę bardzo dobrej formie i byłem pewny swojego zwycięstwa. Dobrze jednak, ze Bartek Fabiński godnie mnie zastąpił i "zmieszał z błotem" mojego niedoszłego rywala (Garretha McLellana - przyp. red.). Mam nadzieję, że UFC wkroczy do Polski, bo KSW ma problemy, więc nie wiadomo ile to tam dalej potrwa. To byłby dobry ruch, gdyby zrobili kolejną galę w naszym kraju. Nic mi jednak o tym nie wiadomo.

Nie milkną echa walki Chalidow vs Karaoglu. Co sądzi pan o tych wszystkich kontrowersjach?

- Oglądałem ten pojedynek. Wiadomo, że jeśli ktoś jest mistrzem, to trzeba zrobić to wyraźnie. Ale jeżeli jesteś mistrzem, kładziesz się na macie i przez pół walki nic nie robisz, uciekasz, to powinieneś najpierw dostać ujemny punkt, a później po prostu przegrać. Wydaje mi się, że Mamed powinien przegrać z Karaoglu. Wydaje mi się też, że polscy kibice nie powinni go mieszać z błotem. Mamed wygrywał przez kilkanaście lat i wszyscy nosiliby go na rękach, a teraz powinęła mu się noga i jest najgorszy. Nie wiem w ogóle, co to za zachowanie, jak można tak robić. Przybliżę to do zawodników z USA czy na przykład do kibiców Conora McGregora. Jeśli taki idol przegrywa walkę, to jego kibice zostają z nim, są w "żałobie", smutku i opłakują jego porażkę, a nie wyzywają go i łączą jeszcze z jakimiś akcjami islamistycznymi. Zachowanie kibiców jest dla mnie gorsze od samej walki.

Zapraszam wszystkich fanów MMA na mój zbliżający się pojedynek podczas UFC Fight Night w Ottawie, 18 czerwca. Potrzebuję waszego wsparcia, bo będę jedynym Polakiem. Mam nadzieję, że je od was otrzymam!

Rozmawiał Maciej Szumowski
[b]ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Mistrz KSW zdegustowany zamieszaniem wokół Chalidowa: Najpierw go kochali, teraz obrzucają błotem

[/b]

Komentarze (0)