Wzmianka o bolesnej przeszłości Szostaka pojawiła się w materiale wideo promującym starcie, do którego dojdzie w sobotni wieczór na KSW 62. Do tej pory trener personalny i zawodnik MMA o swoim pochodzeniu i burzliwych perypetiach mówił rzadko. Dla nas zrobił wyjątek.
Artur Mazur: Czy to prawda, że urodziłeś się w bazie wojskowej?
Akop Szostak, trener personalny, kulturysta, zawodnik MMA: Tak, na Białorusi. Mój biologiczny ojciec był komandosem w siłach specjalnych. Stacjonował w miejscowości Kobryń. To było małe miasteczko, w którym mieszkały tylko rodziny wojskowych. Do dziś pamiętam helikoptery latające o czwartej nad ranem, spadochroniarzy lądujących w miasteczku, syreny.
Mama też była związana z wojskiem?
Pracowała w szpitalu wojskowym i tak poznała ojca, ale wcześniej. To było chyba w Uzbekistanie. Ona jest Ormianką, on - Rosjaninem.
Mieszkałeś na Białorusi do ósmego roku życia. Jak wspominasz to dzieciństwo?
Dobrze i źle. Na pewno życie było inne niż to obecne. Mieszkaliśmy w garnizonie wojskowym, który przypominał wieś. W weekend chodziło się nad jeziorko, każdy każdego znał i w zasadzie wszystko o sobie wiedział. Ale z drugiej strony mieszkałem pod jednym dachem z trepem. Nawet nie wiedzieliśmy, co on dokładnie w tym wojsku robi, bo nie mógł się tym chwalić. Jeździł na misje specjalne i tyle wiedzieliśmy.
"Ojciec trep. Przemoc domowa" - to twoje słowa z filmu promującego walkę z Szymonem Kołeckim.
Matka nie miała szczęścia do facetów. Mój biologiczny ojciec był jej pierwszym mężem, a drugiego poznała w Polsce. Ten drugi wcale nie był lepszy od pierwszego. Przemoc zawsze była obecna w moim domu. Ocierałem się o nią. Obrywałem najpierw od ojca, potem od ojczyma. Z życia na Białorusi pamiętam tylko urywki. Pamiętam, że ojciec sięgał po broń, raz latał z kosą po mieszkaniu. Ale wszystko miało jeden wspólny mianownik.
Jaki?
Alkohol. Ojciec zaczął wyjeżdżać na misje i po powrocie szukał sposobu na odreagowanie. Tym sposobem było chlanie.
To dlatego matka wyprowadziła się do Polski?
Nie. Rozwiodła się z nim wcześniej. Wyjechała, bo nie miała wyboru. Pracowała w szpitalu i trudno jej było związać koniec z końcem. Bywało tak, że mieliśmy pustą lodówkę. Jedna koleżanka przyniosła ziemniaki, druga - parówki. Były chwile, że nie było kasy i jedzenia. Jej rodzice mieszkali już wtedy w Warszawie. Handlowali na stadionie. Zapraszali mamę do pomocy. Wyjeżdżała na miesiąc do pomocy i wracała. Poznała też mojego ojczyma. Wtedy uznała, że w Polsce będziemy szczęśliwi.
Miałeś 8 lat. Cieszyłeś się z tej przeprowadzki?
Polska robiła na mnie ogromne wrażenie. Przyjeżdżałem do Warszawy już przed przeprowadzką. Zawsze był efekt "wow". Te markety, McDonaldy. Można było oszaleć, bo takie rzeczy to ja wcześniej widziałem tylko w telewizji. Chciałem mieszkać w Warszawie. Miałem tu dziadków, którym się powodziło w handlu i którzy mnie rozpieszczali. Na Białorusi była bieda, a w Polsce dostawałem wszystko, co wskazywałem dziadkom palcem. Tu wszystko było duże i kolorowe. Raj.
Czy ten raj zmienił się po przeprowadzce?
Tak, ale dopiero po jakimś czasie. Byłem gruby, niski i nie znałem języka polskiego - to wystarczyło, żeby mnie ktoś zaczepił. Zdarzało się, że mnie ktoś z roweru wywalił i przekopał, były wyzwiska, wyszydzanie. Dzieciaki z Woli nie znały litości.
Zobacz trailer promujący walkę Kołecki - Szostak
Stawiałeś się?
Gnoili mnie przez całe gimnazjum. Raz mnie ktoś skopał, drugi raz, trzeci, aż w końcu matka powiedziała: Akop, musisz oddać. Mogła tego nie mówić.
Zacząłeś oddawać?
Wszystkim jak leci. I się okazało, że matka co chwilę lądowała w szkole na dywaniku. Największe problemy były w liceum. Już nie byłem gruby, "napompowałem się" i lałem wszystkich po kolei.
Za co?
Jeśli tylko ktoś się ze mnie zaśmiał, od razu reagowałem agresją. To nie było dobre, ale nie potrafiłem inaczej. Doszło do tego, że trzy razy musiałem zmienić liceum. Za każdym razem powodem były bójki i awantury. Wyzywali mnie, a ja nie potrafiłem się opanować. Mam ciemną karnację, dlatego byłem obiektem drwin. Nazywali mnie "Rumunem". Nie znosiłem tego przezwiska. Jeśli ktoś mnie tak nazwał, od razu dostawał w "palnik".
Co takiego się stało, że z czwartego liceum już cię nie wywalili?
Zrozumiałem, że nie mam za bardzo gdzie pójść.
To musiało boleć.
Czułem, że nie jestem stąd. Wiele osób dawało mi to do zrozumienia. Polakiem poczułem się dopiero wtedy, kiedy poszedłem na studia.
Kiedy zorientowałeś się, że mama wpadła z deszczu pod rynnę?
Już po roku mieszkania w Warszawie. Ojczym wpadał w grube ciągi alkoholowe. Była chwila spokoju, a później się odpalał i pił. Pamiętam, że kiedyś się zaszył i było trochę spokoju, ale nałóg ostatecznie wygrał. Paradoks polega na tym, że ojczym zachowywał się dokładnie tak samo jak mój biologiczny ojciec, dlatego obraz ich obu często mi się miesza. Co z tego, że przez jakiś czas zachowywał się normalnie. Po alkoholu zmieniał się w innego człowieka.
Skąd miał pieniądze na alkohol?
Na początku tej kasy w ogóle nie było. Mama i ojczym dorabiali się wspólnie. Po jakimś czasie poszczęściło im się w handlu i ta kasa się pojawiła. Pamiętam, że w czasach gimnazjum żyliśmy na bardzo dobrym poziomie. Kiedy tylko ojczym poczuł, że te pieniądze są, zaczął przepuszczać wszystkie. Kiedy się skończyły, wynosił z domu wszystko, co tylko się dało. Potrafił przepier... wszystko. W liceum nie było już kolorowo i sam musiałem dorabiać, żeby mieć kasę.
Czy ojczym podnosił na ciebie rękę?
Wiele razy. To był standard. Codzienność. Zdarzało się, że potrafił skoczyć z nożem. Zachowywał się tak jak mój biologiczny ojciec. Wszystko było super do momentu, kiedy pojawiał się alkohol. Wtedy zaczynały się tragedie, awantury, dymy. Pamiętam, że mieliśmy rottweilera. I nawet ten pies się go bał. Spieprzał do łazienki, kiedy tylko ojczym wracał do domu po alkoholu.
Jak długo mama z nim wytrzymała?
Zostawiła go, kiedy byłem na pierwszym roku studiów. Pamiętam, że przygotowywałem się wtedy do pierwszych zawodów kulturystycznych. Czułem się kozakiem, bo w tych czasach goście dopakowani jak ja stali na bramkach w klubach. Takie to były czasy: ura bura szef podwóra. Nigdy nie zapomnę sceny, która poprzedziła rozwód. Zaczęło się od standardowej awantury. Ojczym ruszył w kierunku matki i wtedy coś we mnie pękło. Stanąłem pomiędzy nimi i powiedziałem do niego: chcesz się napierd... z kimś równym, to bij się ze mną. Wtedy mama zrozumiała, że sprawy zaszły za daleko, że jestem dorosły i nie będę akceptował tej przemocy. Zrozumiała, że za chwilę stanie się coś strasznego. Dwa tygodnie po tej sytuacji złożyła pozew.
"Ty i tak nic nie osiągniesz" - to słowa ojczyma, które przywołałeś we wspomnianym trailerze. Obok przemocy fizycznej była też ta psychiczna.
Może wyda ci się to głupie, ale zawsze chciałem być wyrzeźbiony. I wiem dlaczego. O tej sytuacji nigdy nikomu nie mówiłem, nawet mojej Sylwii (żona Akopa - red.). Któregoś dnia jechałem z ojczymem windą. On był taki "miśkowaty", co mi imponowało. Miałem na sobie koszulkę na ramiączkach, a trzeba uczciwie przyznać, że byłem gruby. Ojczym spojrzał na mnie i rzucił z pogardą: w takich koszulkach będziesz mógł chodzić, kiedy będziesz wyglądał tak jak ja. Miałem 9 lat. Ten tekst utkwił mi w głowie do dziś. I właśnie dlatego zdecydowałem, że będę kulturystą.
Masz kontrakt z ojczymem?
Po rozstaniu z matką spotkałem się z nim tylko raz. Ale to nie był najlepszy moment na spotkanie. Byłem tuż przed zawodami kulturystycznymi i zbijałem wagę. Siedziałem godzinę i po nim "jechałem". Wygarnąłem mu wszystko: że matka musiała zapieprzać na bazarze i po godzinach sprzątać w dwóch biurach, że on księciunio posiedział gdzieś na ochronie, a po robocie szedł do knajpy chlać i przepuszczać kasę na automatach. Poczuł się dotknięty. Od tamtego spotkania nie mam pojęcia, co się z nim dzieje.
A co z ojcem? Próbował się z tobą skontaktować?
Tak, to było około osiem lat temu. Powiedziałem mu, że moment, w którym bardzo potrzebowałem ojca, już dawno minął. Nie mamy kontaktu.
Czy jesteś dumny z tego, że w życiu do czegoś doszedłeś pomimo tych trudności?
Tak, są rzeczy, z których jestem dumy. Na przykład z tego, że odpłaciłem mamie cały ten trud, który włożyła w moje wychowanie. Dziś ma wszystko, o czym kiedyś marzyła: samochód, mieszkanie, opłacam jej rachunki. Nie musi się o nic martwić. Dosłownie. Dziś może się cieszyć życiem. A czy jestem dumny z siebie? Nie.
Dlaczego?
Bo mi jest ciągle mało. To moja wada i zaleta: ja chcę więcej i więcej. I tu nie chodzi o to, że jestem dumny, pyszny, zachłanny. Ja nie potrafię żyć bez celu. Najgorszy okres mojego życia to ten, kiedy miałem kontuzję kręgosłupa. Nie wiedziałem, co dalej, czy wrócę do sportu. Nie chodziło o kasę, bo mam zawód, dzięki któremu dobrze mi się żyje. Mam pieniądze, a część z nich zainwestowałem. Budziłem się rano i pytałem samego siebie: no i co teraz? Ja muszę mieć chore wyzwanie. Być może walka z Kołeckim też jest chorym pomysłem, ale inaczej nie potrafię. Nie umiem wstać rano i powiedzieć sobie: pracuję od 10 do 16, a później mam wszystko w dupie. Od gówniarza musiałem komuś coś udowadniać, albo z czymś się zmagać. I teraz mam powiedzieć "dobra, już wystarczy"?
Czy z tego powodu wróciłeś do MMA po dwuletniej przerwie?
Chyba tak. Poza tym namawiali mnie trenerzy, koledzy z klubu, menadżer. Oni widzą, co robię na treningach i powtarzali, że miałem po prostu pecha. I właśnie ta ich wiara mnie napędza. A do tego mam cel. W grudniu ważyłem 108 kg, a teraz zrzuciłem. Jak nie mam celu, to nie jara mnie już dbanie o wygląd czy krata na brzuchu. Coś już w życiu osiągnąłem. Chciałem wyglądać dobrze, a skoro byłem mistrzem Europy juniorów w kulturystyce, to znaczy, że cel osiągnąłem. Dlatego szukam większych wyzwań sportowych i biznesowych. Bo nie tylko w sporcie się rozwijam.
Jesteś pazerny?
Ktoś może tak powiedzieć, ale taki już jestem, że chcę w sporcie i biznesie więcej. Podobno pieniądze nie dają szczęścia. Tak może powiedzieć tylko ktoś, kto ma kasę i nie musi się o nic martwić. A ja pamiętam, że przez całe życie wynajmowałem mieszkanie. Zdarzało się, że odłączali nam telefon i kablówkę, bo nie mieliśmy z czego za nie zapłacić. Mam z tyłu głowy obraz, że jeszcze nie tak dawno chodziłem w porwanych butach. Pamiętam film Blokersi, w którym Eldo opowiadał, że kupił buty z pięć stów. Pomyślałem sobie: kur..., pięć stów za buty? Jakaś abstrakcja! Dlatego za pierwszą wypłatę kupiłem dużo suplementów i buty za 350 zł. Polubiłem pieniądze, bo dzięki nim mogłem dać coś sobie i innym. Szczęście dają ludzie i emocje, ale częściowo za tym wszystkim stoi kasa. Dziś, między innymi dzięki pieniądzom, moja mama jest szczęśliwa. A ja wiem, że jeśli będę miał dziecko, to chcę mu dać wszystko to, czego sam nie miałem.
Paradoksalnie masz ten atut, że wiesz, jakim ojcem nie chcesz być.
Właśnie dlatego unikam alkoholu. Piję dwa, trzy razy w roku. Lubię się napić, ale boję się alkoholu. Pamiętam wspólny wypad na Mauritius: ja, Damian Janikowski, "Szpila", "Juras", Daniel Omielańczuk. To był tydzień melanżu. Pod koniec wyjazdu psychicznie czułem się źle. W głowie pojawiły się myśli: zaczynasz się upodabniać do ojca i ojczyma. Po wakacjach przez osiem miesięcy nie sięgnąłem po alkohol. Nie chcę, żeby moi bliscy się mnie bali, ale też nie chcę spieprzyć życia. Ludziom, którzy notorycznie imprezują i sięgają po alkohol, wydaje się, że mają nad tym kontrolę. Gówno prawda, nie mają! Dlatego trzymam się od imprez z daleka. Po walce na pewno przyjdzie czas na używki, ale wszystko z umiarem.
Rozumiem, że bez względu na wynik starcia z Kołeckim zostajesz przy MMA.
Gdybym przegrał ostatnią walkę z Radkiem Słodkiewiczem, to nie miałbym czego szukać w MMA. Kołecki jest dobrym zawodnikiem, więc porażka z nim nikomu wstydu nie przynosi. Wygrał z Mariuszem Pudzianowskim, Damianem Janikowskim czy Martinem Zawadą. Ale ja też chcę go pokonać i mentalnie czuję, że mogę to zrobić. Jeśli mi się nie uda, to ewentualny hejt mnie nie ruszy, bo to ja mam jaja, żeby wyjść do walki z kimś, kto w teorii ma mnie rozjechać.
A na brak hejterów nie możesz narzekać.
Paradoks polega na tym, że jak chcesz ponarzekać, to zawsze znajdziesz powód. Spójrz na moją karierę. Kiedy mój rywal miał rekord ujemny, było źle. Jak walczyłem ze Słodkiewiczem, było źle, bo przecież on nie jest wymagającym rywalem. Jak mi dają kogoś wymagającego, znów jest źle, no bo przecież nie zasłużyłem! Ale to trudne życie nauczyło mnie jednego: ze wszystkim trzeba sobie radzić samemu. Jak dostawałem wpier... od ojca czy ojczyma, to musiałem to przetrwać sam. Jeśli przegram z Kołeckim, to sam będę musiał to przetrawić, a komentarze w sieci nic nie zmienią. Jak wygram, to ja z tymi emocjami też będę sam. Komentarze hejterów zaczynają się i kończą na ich klawiaturze. To ja kładę na szali nazwisko i to ja wystawiam KSW niemałą fakturę.
Czego najbardziej żałujesz w przygodzie z MMA?
Uważam, że walka z Martinem Chudejem nie powinna mieć miejsca. Pomiędzy nami była wielka różnica warunków. Mam o to ogromny żal do prezesa FEN Pawła Jóźwiaka. Na pojedynek z Tyberiuszem Kowalczykiem, gdzie było podobnie, pisałem się sam. Być może to była głupota, ale to ja zdecydowałem. W przypadku Chudeja zostałem wrzucony na minę. Pojedynek miał się odbyć w limicie 93 kg. Zacząłem robić wagę i na trzy tygodnie przed galą, zaczęło się zamieszanie. Jóźwiak zaproponował walkę z Chudejem. Tłumaczył, że odbędzie się w kategorii ciężkiej, ale "Chudej ma tylko 178 cm wzrostu i 105 kg wagi". Dobry żart. Na ważeniu się okazało, że ledwo się zmieścił w limicie kategorii ciężkiej - 119 kg wagi i ponad 180 cm! Zostałem oszukany i żal pozostał. Nawet ostatnio FEN chciał mnie zakontraktować. Odpowiedziałem krótko: nie stać was. Być może to było chamskie, ale nie miałem na myśli pieniędzy. Chodziło o godność. Ale nie tylko tego żałuję.
Czego jeszcze?
Tego, że byłem zbyt zuchwały przed walką z Erko Junem. Zrobiłem się pyszny. Z perspektywy czasu nawet nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Ale tak było: wygrałem jakąś walkę, trafiłem do KSW, trenowałem w WCA i mi odwaliło. Porażek nie żałuję, bo nigdy nie będę mistrzem.
"Mój pies ma więcej polubień niż Kołecki" - to twoje słowa sprzed dwóch lat. Żałujesz, że one padły?
One są wyrwane z kontekstu. Cieszy mnie jedno. Szymon sam przyznał, że to on rozpoczął tę całą wymianę zdań. Ale nie ma co ukrywać, że bardzo niefortunnie dobrałem słowa. Jak ktoś obejrzy cały wywiad, to zobaczy, że już na początku nazywam go wielkim sportowcem. Powinienem był użyć innego porównania, ale dalej uważam, że w przestrzeni mediów elektronicznych jestem bardziej rozpoznawalny.
W tej wymianie uprzejmości Kołecki też aniołkiem nie jest.
Czasami bywa nawet zabawny. W filmie promującym walkę deprecjonuje moje osiągnięcia w kulturystyce. Twierdzi, że być może coś wygrałem, ale w mniejszej federacji. A nie wie o tym, że ja dostałem polskie obywatelstwo dzięki wybitnym wynikom sportowym. Kiedy Polski Związek Kulturystyki i Fitness obchodził 20-lecie istnienia, dostałem specjalny medal za zdobycie mistrzostwa Polski, Europy i brązowego medalu mistrzostw świata juniorów. Ten związek jest jedynym, który jest oficjalnie uznawany przez ministerstwo sportu. Może Szymon tego nie wie. Bez wątpienia jest wielkim sportowcem, ale nie lubię go jako człowieka, bo nie zachowuje się elegancko. Rozmawiam z różnymi ludźmi i oni też to dostrzegają.
Jak zareagowała twoja żona, kiedy się dowiedziała, że będziesz walczył z Kołeckim? Ona bardzo przeżywa twoje walki.
Od dziecka mam tak, że za wszelką cenę chcę coś komuś udowodnić. Kiedy ktoś mówił, że coś mi się nie uda, zawsze byłem na nie. "Dlaczego? Bo nie". I Sylwia wie, że jak coś sobie ubzduram, to ona ze mną nie wygra. Żadna dyskusja nie ma sensu, bo skończy się niepotrzebną "spiną". Przed tą walką wymieniliśmy się poglądami jak zawsze. Powiedziała, że się boi. Podeszła do sprawy racjonalnie. Zapytała, czy zdaję sobie sprawę z tego, że Kołecki wygrał z "Pudzianem", Janikowskim. Uspokoiła się dopiero, kiedy jej powiedziałem, że od oceny moich możliwości jest trener. I teraz o dziwo jest nawet spokojna, bo wie, że w klubie wszyscy są w szoku, kiedy patrzą na mój rozwój. Wierzy, że mogę to zrobić.
Co w niej najbardziej cenisz?
Czasami ma większe jaja ode mnie. Zadziora z niej niezła. To jest dziewczyna z Pragi, z Ząbkowskiej. To są okolice, z których nie raz trzeba było uciekać. Ludzie stamtąd mają charakter.
Bałeś się związku, biorąc pod uwagę historię rodzinną?
Nie. Nie potrafię być sam. Chociaż powiedziałem, że z emocjami i porażkami zostajemy sami, to jednak na co dzień nie potrafię żyć bez kogoś obok. Nie umiem spędzać czasu samotnie. Zawsze byłem z kimś. Wchodziłem ze związku w związek. Z Sylwią było podobnie. Poznaliśmy się, kiedy robiła kurs trenerski. Oboje kogoś mieliśmy i oboje tamte związki zakończyliśmy. Dobrze mi z kimś, bo wtedy wszystko jest poukładane. Lubię taki stan. Lubię mieć wszystko rozpisane co do linijki.
Na ile rozpisałeś przygodę z MMA?
Podpisałem kontrakt na kilka walk i chce go wypełnić niezależnie od wyników. Zakończę przygodę z MMA również bez względu na wyniki.
Cieszysz się, że w to MMA wszedłeś?
Tak, bo to mnie bardzo zmieniło. Cieszę się, że wszedłem w ten świat i z tego, że przegrałem z Erko Junem.
Dlaczego?
Bo usiadłem na dupie. To Erko mnie na niej usadził i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Dobrze, że z nim przegrałem, bo w innym wypadku popełniłbym wiele życiowych głupot. Pozbierałem się po tym wszystkim i wróciłem pokorniejszy. Dzięki temu doświadczeniu lepiej mi się żyje. Choć nie ukrywam, że z przyjemnością stanąłbym z nim w klatce jeszcze raz.
Według starej maksymy człowiek, żeby wstać, musi się podeprzeć w miejscu, w którym upadł.
Niezależnie od wyniku walki z Kołeckim, chciałbym znów zmierzyć się z Junem. Z tego co słyszałem, on również wraca do klatki. Życzę mu z całego serca, żeby wygrał, żeby się odbudował po dwóch przegranych i uwierzył w siebie. Właśnie z takim Erko chciałbym znów się spotkać.
Zobacz także:
Wyniki porannego ważenia przed KSW 62
Sarara ma nowego rywala!