Wojciech Potocki: Ma pan dopiero 24 lata, a już Jacek Czachor głośno mówi, że będzie pan jego następcą. Pamięta pan swój pierwszy motocykl?
Jakub Przygoński: Oczywiście, dostałem go od dziadka. Właśnie on był wielkim pasjonatem motoryzacji i bardzo chciał mnie tym sportem zarazić. Kiedy miałem 13 lat, kupił mi na urodziny motocykl, a ja od razu zacząłem na nim startować w mistrzostwach Polski. Zobaczył mnie wtedy Jacek Czachor i wciąż mi pomaga. On sam wtedy stawiał pierwsze kroki w Dakarze, a ja dopiero rozpoczynałem stary w ogóle. Można więc powiedzieć, że przez ostatnie 10 lat obaj się uczyliśmy. Aż w końcu wystartowaliśmy razem w Dakarze (śmiech).
Powoli role zaczynają się zmieniać. W tym roku, to pan był lepszy.
- Nawet jeśli teraz jechałem trochę szybciej niż on, to wcale nie znaczy, że już jestem od niego lepszy. Jacek jest tak doświadczonym kierowca, że minie jeszcze wiele czasu zanim będę mógł powiedzieć, że prześcignąłem mistrza.
W tegorocznym Dakarze zwyciężył pan w klasyfikacji motorowych debiutantów i zajął 11. miejsce w klasyfikacji generalnej motocyklistów. Która klasyfikacja jest dla pana ważniejsza?
- Najbardziej cieszę się z tego, że dojechałem do mety, bo to wcale nie było łatwe zadanie. Oczywiście, wysokie lokaty też dają dużą satysfakcję, ale dla mnie liczy się to, że jestem zadowolony z mojej jazdy. Mimo wielu zupełnie nieprzewidzianych kłopotów udało mi się jechać szybko i z tego się najbardziej cieszę.
Porozmawiajmy o tych kłopotach. Co panu najbardziej doskwierało podczas jazdy?
- Wiele rzeczy. Czasami to nawet paznokcie bolały (śmiech). Bardzo uciążliwy był brak snu, który nakładał się z dnia na dzień i ogromnie utrudniał koncentrację. Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że będzie mnie denerwował… kask, który przecież jest tak zbudowany, że praktycznie go nie czujesz. Tu, po 12 dniach jazdy, strasznie mnie drażnił, ale kiedy teraz myślę o Dakarze, to wydaje mi się, że najgorszy był kurz. Jedziesz w takich tumanach, że praktycznie nic nie widać. Chcesz wyprzedzić tego, kto jedzie przed tobą, ale nie możesz, bo kiedy tylko dojeżdżasz, to tracisz widoczność i musisz znowu zwolnić. Bardziej doświadczeni zawodnicy potrafią dać sobie z tym radę, więc ja też w następnych startach będę lepszy.
Dakar się skończył, pan nabrał doświadczenia. Co dziś zmieniłby pan w swojej jeździe?
- Na razie nic bym nie zmieniał. Najważniejsze dla mnie będzie przejechanie wszystkich pięciu eliminacji mistrzostw świata. Wtedy będę czuł się pewniej i zwiększę tempo jazdy, które można poprawić wraz z przejechanymi kilometrami. Chciałbym każdy kilometr pokonywać o kilka sekund szybciej. To wydaje się bardzo mało, ale kiedy odcinek wynosi 600 kilometrów to te sekundy dają całkiem pokaźny zysk.
Podkreśla pan na każdym kroku pomoc Jacka Czachora i Marka Dąbrowskiego. Były takie uwagi, które pozwoliły panu pójść w górę klasyfikacji?
- Gdyby nie Jacek i Marek, to pewnie już pierwszego czy drugiego dnia tak bym się "zakręcił”, że nie dojechałbym do mety. Najważniejsze były ich uwagi dotyczące nawigacji i odpowiedniego posługiwania się "road bookiem". Bardzo dużo pomogły mi ich rady dotyczące przejazdu przez wioski na odcinkach specjalnych. Tam często były radary i trzeba było mieć dużo doświadczenia, aby na przykład wyprzedzić jednego czy dwóch kierowców. Przez wszystkie dni rajdu stosowałem się do wskazówek Jacka oraz Marka i jak widać wyszło świetnie (śmiech).
Wygrał pan z Czachorem. Czy on pana jeszcze kiedyś dogoni?
- No pewnie! Ostatni rajd nie udał mu się, ale przez ostatnie dziewięć lat zawsze jechał przede mną. Teraz czekają nasz eliminacje mistrzostw świata i tam na pewno Jacek pokaże klasę.
Który etap tegorocznego Dakaru był dla pana najtrudniejszy?
- Powinienem powiedzieć, że wszystkie były ogromnie trudne, ale najgorszy był ten… najkrótszy. Dwunasty etap, bo o nim mówię, miał tylko 240 kilometrów i aż do 190 kilometra jechałem na bardzo wysokiej czwartej pozycji. Czyli bardzo dobrze. Później poczułem się taki zmęczony, że nie miałem w ogóle siły, by utrzymać kierownicę, nie mówiąc już o dodaniu gazu. Praktycznie nie wiedziałem co zrobić, by utrzymać się na motocyklu – nigdy nie zapomnę tego uczucia bezsilności! Na szczęście inni też tam "umierali".
Kiedy w telewizji ludzie oglądają migawki z Dakaru, to widać, że większość odcinków pokonujecie stojąc. Wszyscy zastanawiają się wtedy: kiedy oni usiądą żeby odpocząć?
- Na odcinkach specjalnych 90 procent trasy pokonujemy stojąc, bo to jest najbezpieczniejsza pozycja, a motocykl jedzie wtedy najszybciej. Kiedy jednak wzrasta prędkość do 150, 160 kilometrów na godzinę, to zaczynamy siadać. Pęd powietrza jest wtedy tak silny, że nie pozwala kierować maszyną na stojąco. Wtedy jednak niespecjalnie odpoczywamy, bo trzeba jechać ogromnie skoncentrowanym. Każdy błąd grozi przecież niebezpiecznym upadkiem.
Potrafi pan naprawić swoją maszynę podczas rajdu?
- Zabieramy ze sobą podstawowe narzędzia i w razie konieczności potrafię wymienić świecę, uszczelnić chłodnicę czy wymienić dętkę. Jeśli jednak uszkodzi się silnik to go nie naprawie, bo nie będę miał części. Wszystko zreperuję sam i wcale się tego nie boję. Lepiej jednak nie pokazywać tych umiejętności na trasie (śmiech). Na szczęście w Argentynie nie miałem żadnych poważnych kłopotów, ale w ubiegłym roku, w Egipcie, na Rajdzie Faraonów kilka razy musiałem stawać, wyciągać narzędzia i naprawiać na przykład wyłącznik motocykla, tak zwany hebel.
Macie dostać nowe maszyny. Będą takie jakimi dysponują najlepsi?
- Nasz team był pierwszym po zespołach fabrycznych, więc motocykle mamy prawie takie jak najlepsi. Jesteśmy też w lepszej sytuacji niż kierowcy samochodowi, bo u nas dużo więcej, prawie 80 procent wyniku, zależy od umiejętności motocyklisty, a nie sprzętu.
Teraz przed panem eliminacje mistrzostw świata. Chciałby pan stanąć na podium?
- A kto by nie chciał? Będziemy się starali, ale by to się udało trzeba ukończyć wszystkie pięć eliminacji. A łatwe to nie będzie. Każda z eliminacji to taki mały Dakar i nigdy nie wiadomo kiedy na przykład nie wytrzyma motocykl.
Podobno nie tylko motory są pana pasją?
- Można powiedzieć, że jestem dość wszechstronny, ale ostatnio brakuje mi czasu na uprawianie innych sportów. Wcześniej zajmowałem się wyczynowo pływaniem, trochę nurkuję, lubię tez grać w squasha. Aha, wspinam się po górach i czasami skaczę na spadochronie. Może już wystarczy (śmiech)?