Polacy mają Roberta Kubicę, Włosi Alexa Zanardiego. 54-latek znów dokonał cudu

Materiały prasowe / BMW / Na zdjęciu: Alex Zanardi
Materiały prasowe / BMW / Na zdjęciu: Alex Zanardi

Dla Polaków Robert Kubica jest symbolem walki o powrót do zdrowia i realizację marzeń. Włosi takiego bohatera mają w osobie Alexa Zanardiego. Były kierowca F1 już dwukrotnie był bliski śmierci i właśnie po raz drugi dokonał cudu.

Robert Kubica był bliski utraty życia 6 lutego 2011 roku, gdy uczestniczył w wypadku w rajdzie samochodowym Ronde di Andorra. Krakowianin stracił mnóstwo krwi i gdyby nie sprawna akcja ratowników i medyków, tamtego feralnego dnia odszedłby z tego świata. Sześć lat później Kubica wrócił do padoku F1 jako kierowca Renault podczas oficjalnych testów, by w roku 2019 pojawić się w stawce jako etatowy kierowca Williamsa.

Kubica jest stawiany jako przykład walki o powrót do zdrowia. Ponownym pojawieniem się w F1 pokazał, że nawet osoba z ograniczeniami fizycznymi może sobie poradzić z najtrudniejszymi zadaniami, a takim przecież jest prowadzenie bolidu wyścigowego. Dla Włochów takim bohaterem i przykładem do naśladowania jest Alex Zanardi. O 54-latku w ostatnich dniach zrobiło się głośno, po tym jak po raz drugi dokonał cudu.

Zanardi oszukał śmierć po raz pierwszy

15 września 2001 roku. Wyścig serii Champ Caar na torze Lausitzring. Podczas jednego z okrążeń Alex Zanardi wpadł w poślizg, a jadący za nim Alex Tagliani nie miał czasu i szansy na reakcję. Doszło do zderzenia, a siła uderzenia była na tyle duża, że pojazd Zanardiego rozpadł się na kawałki.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tiki-taka Barcelony w... Arabii Saudyjskiej. Ręce same składają się do oklasków

- Zanardi jest w stanie krytycznym. Ma obrażenia obu nóg, stracił mnóstwo krwi, nie jesteśmy w stanie zatrzymać krwotoku - takie były pierwsze słowa lekarza Steve'a Olveya, który podczas feralnego wyścigu opiekował się kierowcami na Lausitzringu.

Zdecydowano się na transport helikopterem do Berlina, który od Lausitzringu oddalony jest o 135 kilometrów. W trakcie lotu stan Zanardiego się pogorszył. Konieczna była reanimacja. Lekarze szykowali się na śmierć Włocha. Dr Terry Tremmel, który nie widział szans na uratowanie Zanardiego, po tamtych traumatycznych przeżyciach stał się jego przyjacielem.

- Próbował kiedyś uratować życie przyjaciela, choć wiedział, że sytuacja jest beznadziejna. Miał świadomość, że on umiera. Doświadczenie wynikające z lat pracy oraz jego wiedza mówiły jasno, że nie ma sposobu, by mnie uratować - powiedział Zanardi w specjalnym filmie dokumentalnym, jaki BMW przygotowało po wielu latach od jego wypadku.

Lekarze w Berlinie zdecydowali się na amputację obu nóg Zanardiego. Jakimś cudem zahamowali też rozległy krwotok. To był moment, w którym były kierowca Formuły 1 po raz pierwszy oszukał śmierć. Tragedia zmieniła życie Zanardiego, który wrócił za kierownicę samochodów wyścigowych, korzystając ze specjalnie zmodyfikowanych kokpitów. - Staram się pokazać, że nawet największą porażkę można przekształcić w sukces. O ile masz siły, by walczyć (...). Nie wróciłem na tor, by wygrywać. Wróciłem tylko po to, by móc się ścigać. Bo o to chodzi w życiu. O robienie tego, co się kocha. Uwielbiam prowadzić wszelkie pojazdy - powiedział w jednym z wywiadów.

Włoch nie żałuje jednak tego, co wydarzyło się we wrześniu 2001 roku. - Być może byłbym facetem z dwoma nogami. Mógłbym normalnie chodzić, ale na pewno nie byłbym tak szczęśliwy, jak jestem teraz - stwierdził w dokumencie poświęconym swojej osobie.

Zanardi oszukał śmierć po raz drugi

Co dało szczęście Zanardiemu? Nie tylko branie udziału w wyścigach samochodowych, bo w wieku 54 lat nadal nie zakończył kariery, ale też występy na igrzyskach paraolimpijskich. Wyspecjalizował się w jeździe na handbike'u. Z Londynu i Rio de Janeiro wrócił ze złotymi medalami. Regularnie brał udział w imprezach charytatywnych, by świecić przykładem i pokazywać, że mimo przeciwności losu nie należy rezygnować z aktywnego życia.

Aż nadszedł 19 czerwca 2020 roku. Niemal dwie dekady po fatalnych wydarzeniach z Lausitzringu. Zanardi brał udział w specjalnej sztafecie "Obiettivo Tricolore", która miała promować aktywność wśród osób niepełnosprawnych w dobie koronawirusa. Prowadzony przez niego handbike wypadł z trasy i zderzył się czołowo z ciężarówką.

Pierwsze informacje ze szpitala w Sienie były fatalne. Lekarze oceniali jego stan jako "krytyczny, ale stabilny". Ze względu na czołowe zderzenie, u włoskiego kierowcy doszło do rozległych obrażeń mózgu. Głowa Zanardiego była pięciokrotnie operowana. Konieczny był zabieg rekonstrukcji czaszki, a kolejne komunikaty medyków nie napawały optymizmem.

Gdy udało się ustabilizować stan Zanardiego, pojawiły się wątpliwości czy uda się go wybudzić ze śpiączki. Lekarze mieli też obawy, że nigdy nie odzyska wzroku, bo część nerwów miała zostać uszkodzona podczas wypadku. Aż 21 grudnia, tuż przed Bożym Narodzeniem, doszło do przełomu.

Zanardi zaczął się porozumiewać z rodziną - na razie za pomocą gestów. Rozpoznaje swoją żonę, potrafi uścisnąć dłoń. Nadal nie jest w stanie mówić, bo ma otwartą tchawicę po zabiegu tracheotomii. Włoscy lekarze mówią jednak o cudzie, bo jeszcze niespełna pół roku temu obawiano się, że były kierowca F1 tym razem nie oszuka śmierci.

Przełom u Zanardiego jest najlepszym prezentem bożonarodzeniowym dla jego rodziny. Lekarze obecnie są bowiem dużo większymi optymistami. Nie mają wątpliwości, że wraz z upływem czasu i dalszą rehabilitacją, Włoch powinien odzyskać większość funkcji ruchowych i poznawczych.

"Niezniszczalny" Zanardi

Włoskie media nadały już Zanardiemu przydomek "niezniszczalny". Włoch musiał walczyć z przeciwnościami niemal od początku swojej kariery. Już w młodzieńczych latach jego rodzice sprzeciwiali się temu, by ścigał się na torach. Postawił jednak na swoim, gdy w roku 1979 przystąpił do rywalizacji w gokartach własnoręcznie zbudowanym pojazdem. Miał wtedy 13 lat.

Nawet jeśli nie był talentem czystej wody, to ciężka praca pozwoliła mu awansować do Formuły 3, aż w końcu zrealizować marzenie o Formule 1. Zadebiutował w F1 w kuriozalnych okolicznościach, bo Michael Schumacher po ledwie jednym występie opuścił Jordana na rzecz Benettona. Zwolnione miejsce zajął właśnie Zanardi, ale na krótko, bo sezon 1992 musiał spędzić poza F1.

Zanardi nigdy nie dostał szansy w konkurencyjnym zespole w F1, bo gdy trafiał do Williamsa w roku 1999, to akurat brytyjski zespół przeżywał ogromny kryzys. Swoje umiejętności zdołał jednak potwierdzić w innych seriach wyścigowych. Włoch zdobył dwa tytuły mistrzowskie w Champ Car.

- Alex był wspaniały za kierownicą, jeśli wszystko działało idealnie. Gdyby tak nie było, to był jeszcze lepszy - chwalił go Mario Andretti, były kierowca F1, a następnie właściciel jednego z zespołów rywalizującego w Champ Car.

Rywalom z toru czasem podnosił ciśnienie, bo słynął ze zdecydowanych i ostrych ataków. Czasem na granicy faulu. "Przez całe życie przeciwstawiał się przeciwnościom losu, zawsze robiąc to, co wydawało się niemożliwe. Gdy rywalizowaliśmy przeciwko sobie, zdałem sobie sprawę z tego, że on w żadnym momencie wyścigu nie zakłada, że zostanie pokonany" - napisał latem na Twitterze Dario Franchitti, jeden z jego rywali w latach 90.

Williams - element łączący Kubicę i Zanardiego

Nie tylko walka z przeciwnościami losu i powrót do motorsportu po fatalnym wypadku łączą Kubicę i Zanardiego. Dziwnym trafem, tak jak w przypadku Kubicy, to właśnie Williams dał szansę Włochowi na ponowne ściganie w F1 w roku 1999. Kierowca z Bolonii nie zastanawiał się długo i porzucił dla Brytyjczyków ściganie w Stanach Zjednoczonych, gdzie odnosił sukcesy. "Mój ostatni wyścig w Champ Car pojechałem z bólem serca" - napisał później w autobiografii.

Powrót do F1 za kierownicą Williamsa okazał się koszmarem, tak jak zresztą było w przypadku Kubicy w roku 2019. Po kilkuletniej przerwie od F1 nie potrafił dogadać się z oponami. Ten argument też przytaczano zresztą w przypadku kierowcy z Polski.

Zanardi czuł, że Williams stracił w niego wiarę już na bardzo wczesnym etapie sezonu 1999, o czym wspominał w kilku wywiadach. Jego zdaniem, Frank Williams i Patrick Head postawili na nim krzyżyk i nie chcieli stosować się do jego wskazówek co do rozwoju bolidu. "To był sezon, który zniszczył moją duszę" - stwierdził później Włoch w autobiografii.

Po ledwie rocznej przygodzie z Williamsem zdecydował się na urlop od motorsportu i poświęcił się rodzinie, po czym wrócił do Champ Car. Stopniowo oswajał się z samochodem wyścigowym ekipy Mo Nunn Racing, po czym wydarzył się fatalny wypadek na Lausitzringu. Naznaczył on życie Zanardiego, tak jak ten późniejszy z 2020 roku.

"Gdyby samochód nie rozpadł się na pół, to ja musiałbym pochłonąć całą siłę uderzenia. Dlatego wtedy nawet nic nie poczułem. Mój kask nawet nie miał wgniecenia. Jednak spojrzałem przed siebie i nie widziałem przodu pojazdu. Nie widziałem też swoich nóg" - napisał Zanardi, który po chwili stracił przytomność. Odzyskał ją dopiero w szpitalu.

"Może któregoś dnia cały tamten wypadek wróci do mojej głowy. Nie boję się jednak tego. Poradziłem sobie z wszystkimi krzywdami, jakie mi wyrządził" - podsumował. Pozostaje mieć nadzieję, że podobnymi słowami niegdyś opisze to, co wydarzyło się w roku 2020.

Czytaj także:
Koniec spekulacji ws. syna miliardera w F1
Williams gotów na sojusze z innymi w F1

Komentarze (1)
avatar
yes
4.01.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"Polacy mają Roberta Kubicę" - raczej orlen ma pieniądze na Kubicę...