Tomasz Lorek: Ostatni tacy artyści - rzecz o freestyle motocrossie

Nad ranczo w kalifornijskim Temecula powoli wschodzi słońce. Do drzwi przestronnego domu zawieszonego nad gigantycznym torem do freestyle motocrossu puka dwóch dżentelmenów.

Tomasz Lorek
Tomasz Lorek

Jeden z nich trzyma w ręku nowiuteńki kask, drugi podziwia pachnący świeżością tatuaż. - Zanim założę kask i zacznę trenować nowe triki, muszę upuścić go na ziemię. Dopiero wtedy gdy pojawi się na nim choć jedna rysa, poczuję się bezpiecznie - mówi Adam Jones. Koledzy z toru mówią o nim "Angry" Adam (zły, niepocieszony), bo słynie z sarkazmu i wiecznie demonstruje kwaśne miny, choć tak naprawdę jest pogodnym człowiekiem. - Poza tym, że nie lubię sędziów, którzy oceniają moje skoki, podoba mi się cała planeta. Za żadne skarby nie chciałbym chodzić codziennie do pracy. Człowiek żyje tylko wtedy kiedy frunie na motocyklu w powietrzu - dodaje "Angry" Adam.

Adam Jones podczas zawodów RedBull X-Fighters Adam Jones podczas zawodów RedBull X-Fighters
Jego kompan cierpliwie słucha wywodu, ale nie przestaje wpatrywać się w tatuaż. To Jeremy "Twitch" Stenberg. Miał 2 latka, gdy tata posadził go po raz pierwszy na motocyklu. Od 5 roku życia Jeremy choruje na zespół Tourette’a. To wrodzone zaburzenie neurologiczne charakteryzujące się występowaniem licznych tików ruchowych i werbalnych. Zespół Tourette’a jest praktycznie nieuleczalny. - Malowanie tatuaży na ciele pozwala zapomnieć o ciężkiej chorobie. Mam żonę i dziecko. Chcę, aby cieszyli się moją obecnością i nie zamartwiali się zanadto. Freestyle motocross to wspaniała rodzina. Nikt z moich kolegów z toru nie śmiał się kiedy przeklinałem i rzucałem obelgami. Ci, którzy szybują w powietrzu na motocyklach rozumieją, że to poważne schorzenie mózgu sprawia, że mimo woli wypowiadam nieprzyzwoite słowa. Nie jestem w stanie nad tym zapanować - mówi Jeremy Stenberg.

Jones i Stenberg ponownie pukają do drzwi. Otwiera lekko zaspany Nate Adams. - Wejdźcie, właśnie wczytuję się w Biblię - mówi Nate. Na torze nosi przydomek "Niszczyciel", bo ewolucje, które wykonuje są perfekcyjne technicznie i niedoścignione dla rywali. Prywatnie Nate to prawdziwy anioł. - Czytam codziennie Biblię, ale nie chcę, aby uważano mnie za religijną osobę. Jezus przeważnie wpadał w gniew kiedy stykał się z osobami, które pochodziły z kręgów głęboko religijnych. Pamiętacie jak przepędził ze świątyni handlarzy? Biblia sprawia, że uspokajam się. Troszczę się o kontakt z drugim człowiekiem - mówi dwukrotny zwycięzca serii Red Bull X - Fighters.

Jeremy Stenberg w akcji:

Jego dom jest otwarty dla wszystkich. Dziś śniadanie zjedzą z nim Jones i Stenberg, ale całkiem normalne jest to, że w ciągu dnia czy też w środku nocy wpadnie na pogawędkę Robbie Maddison czy Andre Villa - gwiazdy freestyle motocrossu, ale przede wszystkim przyjaciele Nate’a Adamsa. - Prześcigamy się w kreatywności. Każdy z nas chce zaskoczyć nowym trikiem, pragnie wymyślić nową kombinację skoków, ale po zawodach razem bawimy się na after party. Pewnego razu sędziowie przyznali mi lepsze noty za styl, różnorodność, wrażenia artystyczne i wykorzystanie toru, a Japończyk Eigo Sato wcale nie był załamany faktem, że gorzej wypadł w oczach arbitrów. Podszedł do mnie tuż po zawodach i powiedział: widzisz, Nate i znów Ameryka pokonała Japonię, znów jest jak w operze Giacomo Pucciniego "Madame Butterfly". Przytulisz mnie? Będziesz bardziej wyrozumiały dla Cio-cio-san płaczącej za Pinkertonem, wyglądającej za łodzią na horyzoncie i biednej Suzuki? Uśmialiśmy się z kolegą samurajem do łez. Współczesny freestyle motocross różni się od początków tego sportu z lat 90 - tych, kiedy imprezy były ekstremalnie huczne, ale to wciąż zajęcie dla pozytywnie zakręconych ludzi. Jeśli zobaczę trik u kolegi, podbiegam do niego, pytam o wrażenia i biję brawo. To kanon freestyle motocrossu. Brak bezpośredniej rywalizacji, nie ma walki na łokcie, aby zmieścić się w pierwszym wirażu. To wspaniałe, że Bóg dał mi dar do podniebnych ewolucji. Jestem szczęściarzem - mówi Adams.
Nate Adams w Nate Adams w "drodze" do zwycięstwa
Jedyne co Nate Adams zmieniłby we freestyle motocrossie to struktura. Zawodnicy nie są stowarzyszeni w federacji motocyklowej, nie posiadają licencji, która zaświadczałaby, że wykonują ten trudny zawód. - Przyjeżdżam do Rzymu, rozkładam motocykle w paddocku, ale tak naprawdę nie mam żadnej karty zawodnika, nie posiadam licencji. Czasami, kiedy opadnie kurz po zawodach, zadaję sobie pytanie: kim ja jestem? Wesołkiem? Zawodowym cyrkowcem? Ludziom z zewnątrz wydaje się, że to bardzo profesjonalny sport. Tymczasem realia są takie, że dzwoni do mnie organizator imprezy i proponuje gażę (honorarium dla dobrych zawodników waha się pomiędzy 25 a 120 tysięcy euro za pokaz, który trwa około 3 godzin). Jeśli stawka mi odpowiada, organizator rzuca do mnie krótką uwagę: to przyjedź i zrób cudowne show. A zatem kąpię się, pakuję zawieszenie do pokrowca, który przypomina futerał na kontrabas, wsiadam do samolotu i jestem gotów, aby wzruszać ludzi, którzy płacą za bilety. Marzę o tym, aby pojawiły się sensowne struktury, abyśmy mieli swój związek zawodowy. To nie zabije pasji, nie zamieni nas w sztywniaków, ale sprawi, że poczujemy stabilniejszy grunt pod nogami - mówi Nate.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×