Mundial 2018. Chorwacja - Anglia. Mario Mandżukić walkę ma we krwi

Getty Images / Dan Mullan / Staff / Na zdjęciu: Mario Mandzukić
Getty Images / Dan Mullan / Staff / Na zdjęciu: Mario Mandzukić

Ojciec Mario Madżukicia opowiadał, że za drzwiami jego domu ginęli ludzie. Zabrał więc rodzinę, uciekł przed bombami i karabinami do Niemiec. Jego syn walkę o przetrwanie ma we krwi. Nic nie jest w stanie go złamać. Angielski bramkarz nie dał rady.

Jordan Pickford w dogrywce staranował Chorwata. Z impetem wbił mu się korkami w kolano, Mandzukić zwijał się z bólu, wydawało się, że nie wróci na boisko. Kilka minut później był już najsprytniejszy w polu karnym, dopadł do piłki, pokonał Anglika i wprowadził Chorwację do finału mistrzostw świata. Reprezentacja zaledwie 4-milionowego państwa wygrała z wyspiarzami 2:1 i w niedzielę zagra z Francją. Już teraz osiągnęła największy sukces w historii (w 1998 roku Chorwaci zajęli trzecie miejsce).

Ucieczka przed wojną 

Slavonski Brod leży tuż przy granicy z Bośnią. Mato Mandżukić wywiózł rodzinę, gdy Mario miał 6 lat. Rodzina pojechała do miejscowości Ditzingen, koło Stuttgartu. Jedną noc spędzili nawet pod gołym niebem, a na niemieckim wygnaniu w sumie cztery lata. Nie mieli pieniędzy, chłopiec nie miał porządnych butów. Jednak Mario zaczął tam grać w piłkę i nie chciał wracać do domu, gdy rodzina nie dostała zgody, aby w Niemczech mieszkać dalej. Choć wojna już się skończyła.

Wrócił do Niemiec w 2010 roku, po kilku latach gry w ojczyźnie: najpierw w Marsonii Slavonski Brod, potem w NK Zagrzeb i Dinamie Zagrzeb. Ten ostatni klub jest eksporterem wielkich piłkarzy do Europy. Mario Mandzukicia oddał do Wolfsburga. Pierwszy rok chłopak miał słaby, dopiero w drugim, gdy drużynę objął "kat" Felix Magath (trener znany z katorżniczych metod treningowych) Mandżukić zaczął grać. To też wiele mówi o Chorwacie, że bardzo dobrze dogadywał się z trenerem, z którym raczej większość piłkarzy ma problem. A Magath nie mógł się nachwalić piłkarza, który nie dość że strzela gole, to nikomu na boisku nie odpuści, nogi nie odstawi, łokciem rywala zneutralizuje, a jak trzeba, to się jeszcze w imię zasad pokłóci.

Guardiola i Lewandowski. Dwa przekleństwa

Raptem dwa lata gry wystarczyły, że po snajpera sięgnął Bayern Monachium. Było wspaniale, gdy drużynę prowadził Jupp Henyckes. Mandżukić był podstawowym napastnikiem, monachijczycy wygrali w 2013 roku potrójną koronę, a Chorwat w finale Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund strzelił gola. Bayern wygrał 2:1, a w ataku rywala grał wówczas Robert Lewandowski, czyli późniejsze przekleństwo Chorwata.

To bowiem - pośrednio przez Lewandowskiego, a przede wszystkim przed Pepa Guardiolę, Mandżukić rok później odszedł z Bayernu. Hiszpanowi nie pasował od początku, a potem presja jeszcze wzrosła, gdy Bayern ogłosił, że latem 2014 ściągnie Polaka do siebie. Guardiola potrzebował snajpera, który piłkę mu też rozegra. Chorwat był wtedy tylko od kończenia akcji. Mandżukić źle sobie z tym napięciem radził. W styczniu 2014 Guardiola nawet nie wziął go na mecz Bundesligi. Dyrektor Matthias Sammer komentował: - Mario nie trenował wystarczająco dobrze.

ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Belgowie nie marzyli o finale? "Grali zachowawczo. Nie wiem, co chcieli uzyskać"

Wiosną tamtego roku Hiszpan korzystał już z Mandżukicia coraz rzadziej, choć ten był skuteczny. Raz jednak zagrał cały mecz, innym razem 17 minut, a potem na dwie kolejki wypadał ze składu. Skończył sezon z 18 golami w lidze. W ostatniej kolejce, na ostatniej prostej do korony króla strzelców, wyprzedził go… Robert Lewandowski, który strzelił 20 goli.

Mandżukić znalazł winnego, a że to człowiek, który obok dyplomaty nawet nie stał, to powiedział: - To Guardiola nie chciał, żebym zdobył tytuł. Był wobec mnie niesprawiedliwy. Dałem drużynie wszystko, nie zasłużyłem na takie traktowanie. Za czasów Juppa Heynckesa wszystko było dwa razy lepsze.

Średnią w Bayernie miał i tak znakomitą, w 88 meczach strzelił 48 goli.

Chorwat na jeden sezon odszedł do Atletico Madryt, a potem za 21 mln euro do Juventusu Turyn. W lutym 2016 najwidoczniej postanowił odegrać się na Lewandowskim. W 1/8 finału Ligi Mistrzów pomiędzy Juve i Bayernem, w drugiej połowie meczu po jednym ze starć nagle doskoczył do Polaka, przystawił mu głowę do czoła, wykonał ruch jakby chciał snajpera z Monachium uderzyć i mu wygrażał. Tyle, że Polak groźnego Chorwata się nie wystraszył. Potem Lewandowski komentował: - Do Arturo Vidala też pyskował. On już tak gra.

Mario Mandżukić atakuje Roberta Lewandowskiego. Fot. Piotr Kucza/Newspix.pl
Mario Mandżukić atakuje Roberta Lewandowskiego. Fot. Piotr Kucza/Newspix.pl

W Juventusie, choć z czasem do tego klub trafiali i Gonzalo Higuain i Paulo Dybala, nikt z Mandżukicia nie zamierzał rezygnować.

Piwo dla miasta

Trudno sobie też bez niego wyobrazić reprezentację Chorwacji. Zadebiutował w niej w listopadzie 2007 roku w meczu z Macedonią. Rok później strzelił pierwszego gola w kadrze. I to w meczu… z Anglią. Chorwaci przegrali jednak aż 1:4 w eliminacjach do MŚ 2010. Grał z kadrą na Euro 2012, w MŚ 2014. Teraz, na mundialu w Rosji, pierwszego gola strzelił dopiero w meczu 1/8 finału z Danią (1:1).

Przed meczem ćwierćfinałowym z gospodarzami Mandżukić sięgnął do kieszeni i… mieszkańcom rodzinnego Slavonskiego Brodu postawił piwo. Każdy, kto oglądał tamten mecz w miejskiej strefie kibica pił alkohol, za który zapłacił napastnik kadry (około 3,5 tys euro). Chorwaci wygrali w karnych.

Teraz po golu z Anglikami Mandzukić powiedział: - To cud. Nie można tego opisać. Nie jesteśmy świadomi tego, co zrobiliśmy.

W piątek rano w jego Slavonskim Brodzie ze świadomością też może być ciężko.

Źródło artykułu: