Terminarz jest coraz bardziej napięty i od jakiegoś czasu - przy okazji każdej imprezy - pojawia się pytanie, czy gwiazdy unikną zmęczenia i zdołają utrzymać wysoką formę. - Ten problem narasta, gdyż futbol klubowy zaczyna dominować nad reprezentacyjnym. Ubolewam nad tym zjawiskiem, bo drużyn narodowych z ambicjami jest więcej niż wybitnych klubów. Kalendarz jest przeładowany, bo piłką rządzi dziś pieniądz. Dobrym przykładem jest nawet Polska. Rok temu zreformowano ekstraklasę, żeby odbywało się więcej spotkań. Biznes musi się kręcić i nie pozostaje nam nic innego jak tylko się z tym pogodzić - powiedział portalowi SportoweFakty.pl Michał Listkiewicz.
Były prezes PZPN uważa jednak, że ranga mistrzostw świata nie spadła ani trochę. - Mundial to zawsze mundial. Nie wierzę, by był na świecie choć jeden piłkarz, który uzna, że ta impreza nie jest dla niego ważna. Wyjazd na taki turniej to najwyższe wyróżnienie. Ja miałem okazję pojechać na mistrzostwa świata jako sędzia i to były najważniejsze mecze, jakie prowadziłem w swoim życiu. Myślę, że w przypadku zawodników jest podobnie.
[ad=rectangle]
Jeśli chodzi o głównego faworyta, to typ Listkiewicza nie jest zaskakujący. - To oczywiście Brazylia. Nie jestem w tym względzie zbyt odkrywczy. Wskazałbym też na Hiszpanię. Ona zawsze będzie w gronie kandydatów do zwycięstwa, zwłaszcza że ma na ławce Vicente del Bosque - moim zdaniem najlepszego trenera na świecie - oznajmił.
Przed każdymi mistrzostwami świata poszukuje się też czarnego konia. W tym roku najczęściej wymieniana jest Belgia. - Tam jest świetne pokolenie piłkarzy, którzy rzeczywiście mogą namieszać. W mojej opinii zajdą jednak nie dalej niż do ćwierćfinału. To chyba ich maksymalny pułap. Odgraża się zawsze więcej ekip, nawet takie jak np. Honduras. Mimo to nie sądzę, by odegrały one wielką rolę. W pojedynczych meczach mogą się zdarzać niespodzianki, ale do strefy medalowej dojdą raczej ci najwięksi - zakończył Listkiewicz.