Ciszy już nie zaznam. Nie zmarnuję ani jednej minuty

Facebook / Na zcjęciu: Michał Okniański
Facebook / Na zcjęciu: Michał Okniański

- Nie zmarnuję ani jednej minuty. Nie przepieprzę życia na leżeniu w łóżku - mówi Michał Okniański. Komentator Eurosportu wrócił do pracy zaledwie pół roku po poważnych problemach zdrowotnych.

W szpitalu miałem trzy momenty, które mnie potwornie przestraszyły. Pierwszy, gdy podsłuchałem rozmowy pielęgniarek.

- A ten co?
- A ten to tak zatkany, że szkoda gadać.

Poczułem, że nie jest dobrze, po prostu zacząłem się bać o swoje życie. Drugi moment, to gdy przy innej pielęgniarce coś mi upadło, bo miałem niesprawną prawą część ciała, nie mogłem nawet nic podpisać. Powiedziałem, że spokojnie, jak będę w lepszej formie, to wyjdzie mi to lepiej. A ona popatrzyła na mnie z politowaniem:

- W dużo lepszej to pan nie będzie.

Trzeci trudny moment był wtedy, gdy zapytał panią doktor, czy będę mógł jeszcze jeździć na nartach. A ona tylko pokiwała głową, że nie.

Wtedy coś we mnie pękło i zacząłem płakać. Gdy wspomniała o antydepresantach, uświadomiłem sobie, że jest strasznie źle. Że już nigdy nie będę robił tego, co kocham.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Wow. Takie gole to naprawdę rzadkość

Poczuł, że świat traci kolory

Michał Okniański trafił do szpitala z rozpoznanym udarem mózgu w maju. To trener narciarstwa alpejskiego, komentator stacji Eurosport. Mówi, że wtedy poczuł, jak jego świat raz na zawsze traci kolory.

Problemy z tętnicami doprowadziły do zaburzenia mowy i częściowej utraty słuchu.

Jak więc to możliwe, że po zaledwie sześciu miesiącach 38-latek wrócił do komentowania?

Oto przejmująca historia człowieka, który dokonał niemożliwego. Michał Okniański opowiada.

Śmigłowcem do Wrocławia

Nie pomagali fizjoterapeuci, rezonanse, neurochirurdzy i mój największy przyjaciel - ketonal. Diagnoza błaha: "Pracuje pan fizycznie na nartach, przeciążył pan kręgosłup, a na C3 jest drobna przepuklina. Zalecam neurologa i dalszą fizjoterapię. 400 zł się należy". Za cztery "paki" prawie od razu wyzdrowiałem, zrobiło mi się w jedną chwilę lepiej.

19 maja obudziłem się rano i w trakcie rozmowy telefonicznej z kolegą poczułem się źle. Zaczęło mi się kręcić w głowie, nie potrafiłem utrzymać równowagi, pojawiło się drętwienie połowy ciała. Zdołałem zadzwonić po karetkę. Zbadano mnie, a lekarz zapytał, czy w ogóle chcę jechać do szpitala.

Odpowiedziałem tylko: "Oczywiście. Panie, ja nie mogę chodzić!". Chyba to mnie uratowało.

Trafiłem do szpitala w Jeleniej Górze, gdzie rozpoznali udar mózgu i zadzwonili do szpitala specjalistycznego we Wrocławiu. Wysłali po mnie śmigłowiec, postanowili ratować, co się da. Tam okazało się, że udar spowodowały rozwarstwione tętnice, co powstało na skutek uderzenia mechanicznego.

Kilka miesięcy wcześniej podróżowałem kamperem po Europie i w Portugalii wywróciłem się na rowerze. Ucierpiał bark, który nie do końca zaleczyłem. Potem nie było czasu: narty, wyjazdy, komentowanie w Eurosporcie. Nie da się tego udowodnić, ale bardzo możliwe, że od tego wszystko się zaczęło.

"Wiesz co, zadzwoń później"

W szpitalu ciągle wymiotowałem, do tego bełkotałem. Gdy zadzwoniła do mnie koleżanka i usłyszała, jak mówię, pomyślała, że jestem naćpany.

Na szczęście po trzech dniach skrzepy się rozpuściły i przeniesiono mnie na normalną salę. Tam po tygodniu zaczęto mnie pionizować, oczywiście w asyście. Świat zaczął wirować i tak naprawdę kręci się do dzisiaj. Zalany został móżdżek, który odpowiada za równowagę. Nie mogłem też ruszać szyją, bo powiedziano mi, że tętnice mogą się regenerować nawet rok.

Z drugiej strony w tym samym czasie nagle przestałem słyszeć na prawe ucho. Do dzisiaj czuję w nim ciągły szum, ciągłe napierniczanie, jakbym dostał z plaskacza w ucho, taki tępy dźwięk. Nasila się, gdy jestem zmęczony lub po wyjściu z głośnego pomieszczenia. Ciszy już nie zaznam.

Jest możliwość wszczepienia implantów, bo choć ja tego nie odczuwam, ale ucho ciągle coś słyszy. Są sygnały i trzeba podtrzymywać w nim życie. Do tego potrzebna byłaby operacja, nauka słuchu od nowa, a nie jest pewne, że po wszystkim ten szum całkowicie zniknie. Na dodatek czeka się na to dwa lata. Jeszcze nie wiem, co zrobię.

Miesiąc w szpitalu

Punktem zwrotnym była dla mnie pomoc, jaką otrzymałem od ludzi, jak zareagowało środowisko narciarskie. W ciągu dwóch dni zebrano ponad 100 tysięcy złotych, a ja miałem z tym wielki problem, bo na początku w ogóle tych pieniędzy nie chciałem. Do momentu, aż dwójka przyjaciół powiedziała mi: Chłopie, to jest zasób ludzki, który zebrałeś przez całe swoje życie, będąc tym, kim jesteś. Zbierasz owoce tego, jakim byłeś człowiekiem. To ci się należy.

Wtedy do mnie dotarło, jak bardzo ludzie potrafią się jednoczyć, jak wielka drzemie w tym siła. To oni stworzyli mi warunki, bym mógł się poświęcić rehabilitacji i skupić tylko na niej.

Miesiąc spędziłem we Wrocławiu, a dopiero gdy tętnice się nieco zagoiły, trafiłem na rehabilitację do prywatnej kliniki w Katowicach. Byłem tykającą bombą, wcześniej nie chcieli podejmować ryzyka. Tam trafiłem na neurologopedkę, najlepszą specjalistkę w tej dziedzinie. Jej rola była kluczowa w moim powrocie.

Karolina Widera, neurologopedka, Klinika Rehabilitacji Klinicznej "Amed":

Jestem śpiewaczką operową. Po dziewięciu latach pracy na uczelni ze studentami zdecydowałam się na nową dziedzinę, neurologopedię. Akurat zmieniłam pracę i Michał był moim pierwszym pacjentem. Śmiesznie się złożyło.

Michał zrobił wręcz fenomenalny postęp. Włożył wielki wysiłek, wytrzymał trudne momenty i dziś efekty są piorunujące. Od początku miał w sobie determinację i zaufanie do naszej współpracy. Bo prowadzę dość niestandardową terapię, nie czytam z pacjentami wierszyków, ale robimy masaże, stymulacje neurofacjalne, działamy na nerwach czaszkowych. To połączenie tak wielu obszarów, że w pierwszej chwili mogło to z perspektywy Michała wyglądać dziwnie.

Dziś znowu pięknie mówi, ale wciąż szlifujemy detale, pracujemy nad płynnością, melodią mowy. Jemu zależało, żeby mówić jeszcze lepiej niż przed udarem.

To, w jakim tempie doszedł do obecnego poziomu, to mistrzostwo świata. Każdy przypadek jest inny, ale zazwyczaj potrzeba do tego co najmniej roku, a on zrobił to w trzy miesiące. Jestem z niego bardzo dumna. Brakuje mi słów, by opisać to, czego dokonał.

Michał jest przykładem dla innych, że nie ma rzeczy niemożliwych. Miło, że docenia moją pomoc, ale ja tylko stawiam żagle, a on żegluje.

Wielkie wsparcie Eurosportu

- Dzięki pracy z Karoliną poczułem, że to, co usłyszałem od pielęgniarek w szpitalu, było przekłamaniem. Dostałem szansę, żeby wrócić do wszystkiego, co kocham. A z takim gadaniem nie byłoby to możliwe - opowiada dalej Michał Okniański.

Przez pół roku od udaru prześladowały mnie horrory związane z komentowaniem. Że wchodzę ponownie do budki i że odbiera mi głos i nie potrafię mówić. Albo że znaleziono mi zastępstwo i nie ma już tam dla mnie miejsca. A dla mnie to nie była praca, ale pasja i największe marzenie, o które walczyłem ponad dziesięć lat. Czułem spełnienie, że mogę to robić.

I nagle spadłem na sam dół. Ale myśl o powrocie trzymała mnie przy życiu, a także to, że byłem to winny ludziom, którzy mi pomogli. Że odpowiednio spożytkuję ich pieniądze.

Tymczasem w Eurosporcie okazano mi wielkie wsparcie. Wierzyli we mnie i dali mi czas. Słyszałem, że jeśli nie wrócę teraz, to później. Udało się , także dzięki wielkiej pomocy Witka Domańskiego. To mój guru, mój autorytet, on stworzył mi komfortowe warunki.

Samemu nie dałbym rady. Komentowanie to jeszcze dla mnie ogromny wysiłek, między pierwszym a drugim przejazdem muszę odpocząć, wtedy idę na 45-minutową drzemkę.

Udar to dla mnie dar

Przede wszystkim zrozumiałem, że mogło być ze mną dużo gorzej. W klinice w Katowicach poznałem człowieka, który po wypadku na nartach jest sparaliżowany od ramion w dół. To spotkanie zmieniło moje postrzeganie świata. Zacząłem doceniać ludzi i świat - jak poszedłem pierwszy raz do lasu, przez 15 minut wąchałem liście, chciałem znów poczuć ich zapach.

Zapowiedziałem, że już nie przepieprzę życia na leżeniu w łóżku, nie spędzę już niedzieli na kanapie. Szkoda życia na głupoty i przewalony czas.

Przez prawie cztery i pół miesiąca rehabilitacji poza domem nauczyłem się więcej o życiu i o sobie, niż przez całe życie. W sumie przeczytałem stos mądrych książek i wysłuchałem godzin wartościowych podcastów, więc siłą rzeczy zamieniłem się w uduchowionego filozofa.
Codzienna, żmudna rehabilitacja uczyła mnie każdego dnia jakże cennej, zapomnianej w codziennym życiu cierpliwości.

Pojawił się niespotykany dotychczas ogólny spokój, choć wiadomo, że zdarzały się kryzysowe dni, gdzie ów spokój był mocno zaburzony. Ten spokój pozwala mi codziennie do dnia dzisiejszego pracować z uśmiechem z moją kochaną neurologopedką Karoliną, która wypełnia nim moją głowę i serce. Nikt tam mocno nie wierzy we mnie, jak ona.

A gdy tracę czujność, to wracam do tych pierwszych trzech dni po udarze i tego, o czym wtedy myślałem. Dlatego nie zmarnuję ani jednej minuty.

Chcę, żeby moja historia sprawiła, by ludzie nie bagatelizowali żadnych symptomów i nie zgrywali kozaków. Ale ponad wszystko nie chcę robić z siebie ofiary.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty