Jako dziecko stracił matkę i sam kilka razy otarł się o śmierć

Getty Images / Hans Peter Lottermoser/SEPA.Media / Na zdjęciu: Aksel Lund Svindal
Getty Images / Hans Peter Lottermoser/SEPA.Media / Na zdjęciu: Aksel Lund Svindal

- Narciarstwo to dla mnie nie tylko długa lista sukcesów. To całe moje życie. Faceci z mojego teamu stali się moimi przyjaciółmi, zwiedziłem z nimi kawał świata - wyznaje Aksel Lund Svindal.

W tym artykule dowiesz się o:

Norweg, jeden z czołowych narciarzy alpejskich w dziejach oraz specjalista od supergiganta i zjazdu, przyszedł na świat 26 grudnia 1982 roku w mieście Loerenskog, a dorastał w pobliskiej wiosce Kjeller. Jego rodzice, Bjoern oraz Ina, kochali jazdę na nartach, więc ich pierworodny nie musiał długo czekać na swoje pierwsze deski.

- Każde wakacje spędzaliśmy w Geilo, gdzie zatrzymywaliśmy się w chacie należącej do moich dziadków - opowiada w rozmowie z "Se og Hoer". - To właśnie tam nauczyłem się jeździć na nartach. Na trzecie urodziny dostałem parę Atomiców - nówki sztuki. Po mnie korzystał z nich mój młodszy brat, a potem jeszcze dwóch kuzynów. Nadal mam je u siebie w domu. Gdy byłem trochę starszy, wieczorami i weekendami jeździliśmy też w niższe góry w okolice Oslo.

Śmierć matki

Sielankowe życie rodziny skończyło się jednak, gdy Aksel miał osiem lat. Ina była wówczas w ciąży z trzecim dzieckiem, ale gdy rozpoczął się poród, wystąpiły nieoczekiwane komplikacje. Lekarze robili wszystko co w ich mocy, lecz niestety nie udało im się uratować ani kobiety, ani jej synka.

- Nie dopuszczaliśmy do naszych głów myśli, że mama może umrzeć - dodaje. - Wkrótce jednak jej śmierć stała się faktem, ale na szczęście przeszliśmy przez to w najlepszy możliwy sposób. Być może to trochę dziwne, lecz obecnie bardzo rzadko wracam do tamtych chwil. Ogromna w tym zasługa krewnych, przyjaciół i sąsiadów, na których zawsze mogliśmy polegać. Oczywiście chciałbym, żeby mama mogła być obecna przy wszystkich moich triumfach, które dzieliłem z tatą i bratem, ale niestety nie żyjemy w idealnym świecie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wow! Fantastyczna przewrotka w Brazylii

Debiut w Pucharze Świata

Jako piętnastolatek Aksel opuścił rodzinny dom i przeniósł się do oddalonego o czterysta kilometrów Oppdal, gdzie uczęszczał do szkoły, której uczniowie łączyli naukę z treningami narciarskimi. Młodzieniec spędził tam cztery lata, załapując się po drodze do narodowej kadry juniorów. W wieku lat dziewiętnastu Svindal zdecydował się natomiast zakończyć edukację i w pełni skupić się na sporcie. 25 października 2001 roku zadebiutował w Pucharze Świata w Soelden, gdzie jednak nie ukończył rywalizacji w gigancie. W lutym A.D. 2002 odniósł swoje pierwsze naprawdę znaczące sukcesy na arenie międzynarodowej, zgarniając w Tarvisio złoty medal mistrzostw świata juniorów w kombinacji, srebro w w supergigancie oraz dwa brązy: w slalomie i zjeździe.

- Gdy nie byłem wystarczająco zmotywowany, wystarczyło tylko, że zapytałem trenera o to, kto aktualnie prowadzi - przywołuje dawne czasy. - Wtedy moja głowa rejestrowała, że jest ktoś, komu trzeba skopać tyłek. Czasem jednak trzeba działać zupełnie inaczej, uspokoić emocje i nie skupiać na tym, co się dzieje wokół ciebie. W moim przypadku kluczowe było po prostu zrozumienie, czego w danym momencie potrzebuję.

Droga na szczyt

Pierwsze punkty PŚ reprezentant Norwegii wywalczył 15 grudnia 2002 roku w gigancie w Val d'Isere, a pierwsze podium zanotował niewiele ponad miesiąc później w Kitzbuehel, gdzie uplasował się na drugim miejscu w kombinacji. Luty A.D. 2005 przyniósł Akselowi srebro mistrzostw świata w Bormio w tej samej konkurencji, a pierwsze pucharowe zwycięstwo Svindal odniósł w supergigancie, który miał miejsce 27 listopada 2005 roku w Lake Louise. Na podium obok Norwega stanęli Benjamin Raich i Daron Rahlves, a on sam zaczął gościć na czołowych lokatach najważniejszych zawodów znacznie częściej niż dotychczas. Igrzyska w Turynie w lutym 2006 nie przyniosły mu wprawdzie żadnego medalu, ale Mała Kryształowa Kula 2005/06 za supergigant oraz drugie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata stały się faktem. Jego motto brzmiało: "Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana", ale potrafił też kalkulować ryzyko i nie podejmować go w nieuzasadnionych przypadkach.

- Jeśli znajdujesz się w wysokiej formie, to ryzykujesz, ponieważ napędza cię pragnienie zwyciężania - tłumaczy. - Jeśli wygrasz, to stwierdzisz, że ryzyko się opłaciło. Jak doznasz kontuzji, to przykra sprawa, ale nie możesz się temu dziwić. Trzeba pamiętać, że upadki i kontuzje są częścią tego sportu. Dlatego też narciarz nie robi wielkiej dramy z tego, że się przewrócił.

Kryształowa kula i... kontuzja

Tymczasem kampania 2006/07 już bezapelacyjnie należała do Norwega. Pochodzący z Kjeller alpejczyk zgarnął pięć zwycięstw w Pucharze Świata i okrasił je wywalczeniem Kryształowej Kuli, Małych Kryształowych Kul za gigant i kombinację oraz dwóch złotych krążków mistrzostw świata w Are: za gigant i zjazd. Kolejne zmagania Svindal zaczął natomiast od triumfu w gigancie w Soelden, ale ich nie dokończył ze względu na fatalny w skutkach wypadek podczas treningu w Beaver Creek, który przytrafił mu się miesiąc później. Zawodnik miał złamany nos, pękniętą kość policzkową, pęknięte dwa żebra oraz ranę ciętą lewej nogi. Ta ostatnia okazała się szczególnie skomplikowana.

- Podejrzewano też poważne obrażenia wewnętrzne - opowiada. - Po operacji przez długi czas nie byłem w stanie normalnie jeść, więc schudłem aż osiemnaście kilogramów. Straciłem sporo krwi, a dodatkowo przetoczono mi niewłaściwą krew. Cieszę się, że przeżyłem ten wypadek, ale powrót do pełni sił to była długa i ciężka droga. Na początku walczyłem tylko o to, żeby normalnie przejść kilka metrów.

Prime time i Julia Mancuso

Pod nieobecność Svindala Kryształową Kulę za sezon 2007/08 wywalczył Bode Miller, a tuż za jego plecami uplasowali się Benjamin Raich i Didier Cuche. Król zjazdu i supergiganta powrócił jednak do rywalizacji na zmagania 2008/09 i prawdziwą walkę o odzyskanie prymatu w Pucharze Świata zaczął tam, gdzie się kontuzjował, czyli w Beaver Creek. Norweg w USA wygrał zjazd i supergigant. Wprawdzie były to jego dwa jedyne pucharowe zwycięstwa w tamtej kampanii, ale mimo to zdołał sięgnąć po Kryształową Kulę. Norweg o zaledwie dwa punkty wyprzedził Benjamina Raicha, a w pakiecie zgarnął jeszcze Małą Kryształową Kulę za supergigant oraz dwa medale MŚ w Val d'Isere: złoto w superkombinacji i brąz w supergigancie. Sezon 2009/10 przyniósł natomiast Akselowi spadek z podium w klasyfikacji generalnej PŚ, ale i trzy wymarzone medale olimpijskie, zdobyte podczas igrzysk w Vancouver: złoty w supergigancie, srebrny w zjeździe i brązowy w gigancie. W międzyczasie reprezentant Norwegii związał się też z koleżanką po fachu, Amerykanką Julią Mancuso, o której względy starał się od hotelowej imprezy podczas mistrzostw świata w Bormio w 2005 roku.

- Alberto Tomba próbował z nią flirtować pomimo tego, że była od niego o osiemnaście lat młodsza - śmieje się. - Podszedłem do nich, złapałem Julię za rękę i zaciągnąłem na parkiet. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że woli spędzać czas ze mną niż z Tombą, ponieważ w przeciwnym razie nie odważyłbym się na taki krok. Największym wyzwaniem tego związku była oczywiście ogromna odległość dzieląca nasze domy. Dodatkowo oboje byliśmy bardzo zapracowani, więc ciężko było wygospodarować czas na kilka wspólnych chwil.

Kolejne sukcesy

Choć Aksel Lund Svindal w latach 2011-2014 nie sięgnął po Kryształową Kulę, ani nie wywalczył żadnego medalu olimpijskiego, to tamten czas może uznać za naprawdę udany. Rywalizację w Pucharze Świata zdominował wówczas Marcel Hirscher, który za każdym razem wygrywał klasyfikację generalną, ale Norweg brylował w supergigancie (trzy Małe Kryształowe Kule oraz brąz MŚ 2013 w Schladming) i zjeździe (dwie Małe Kryształowe Kule oraz złoto MŚ 2013), wygrał superkombinację podczas mistrzostw świata A.D. 2011 w Garmisch-Partenkirchen, a w "generalce" PŚ dwa razy był drugi i raz trzeci. Igrzyska w Soczi potoczyły się wprawdzie nie po jego myśli, ale cieszył się szczęściem swojego przyjaciela Kjetila Jansruda, który wywalczył złoto w supergigancie. Sam też do dziś chętnie wraca pamięcią do swojego triumfu w bardzo niebezpiecznym i szalenie prestiżowym supergigancie w Kitzbuehel z 25 stycznia 2013 roku.

- ​​Kitzbuehel jest fascynujące i wyjątkowe - twierdzi w wywiadzie dla "PlanetSKI". - Streif to jedna z najtrudniejszych, jeśli nie najtrudniejsza trasa na świecie. Już sama świadomość tego daje potężny zastrzyk adrenaliny, a tysiące fanów oraz plejada VIP-ów wzmacniają ostateczny efekt. Tego nie ma w żadnym innym miejscu. W Kitzbuehel wszystko jest "bardziej".

Rozstanie i kolejny uraz

W międzyczasie Aksel rozstał się też z Julią, ale problemy sercowe nie rzutowały na jego motywację do wygrywania kolejnych zawodów. Pech jednak sprawił, że starty w Pucharze Świata 2014/15 Svindal musiał sobie całkowicie odpuścić ze względu na poważny uraz ścięgna Achillesa, który mu się przytrafił podczas... charytatywnego meczu w piłkę nożną. Kontuzjowany narciarz nie siedział jednak bezczynnie w domu i sporo czasu spędził w Kalifornii, gdzie łączył rehabilitację ze zgłębianiem wiedzy na tematy technologiczno-biznesowe. Początkowo zamierzał nawet uczęszczać na wykłady uniwersyteckie z tego zakresu, ale ze względu na niepasujące terminy musiał zmienić swoje plany.

- Moja filozofia życia jest taka, że w każdej negatywnej sytuacji szukam pozytywów - tłumaczy. - Zadałem więc sobie pytanie: co mądrego mógłbym jeszcze zrobić? Doszedłem do wniosku, że najlepiej byłoby się udać do miejsca, gdzie można spotkać ludzi, którzy z jednej strony strony są zabawni oraz inspirujący, a z drugiej entuzjastycznie nastawieni do czegoś innego niż sport.

Jak Feniks z popiołów

Svindal w kampanii 2014/15 nie wystąpił w ani jednych zawodach PŚ, ale w tamtym sezonie udało mu się powrócić na stok. Aksel podczas mistrzostw świata w Beaver Creek zupełnie niespodziewanie zakończył na szóstej lokacie zarówno zjazd, jak i supergigant.

- Kiedy po dotarciu do mety supergiganta zorientowałem się, że prowadzę, pomyślałem sobie tylko: "To są chyba jakieś żarty" - wspomina. - Euforia była znacznie większa niż po zwycięstwie w pucharowych zawodach w Beaver Creek dziesięć miesięcy później, ponieważ w ogóle nie zakładałem takiego scenariusza. To była historia jak z filmu.

Z nieba do piekła

Tymczasem zmagania 2015/16 od początku toczyły się po myśli Norwega. Urodzony w Loerenskog alpejczyk wygrał zjazd i supergigant w Lake Louise, zjazd w Beaver Creek, zjazd i supergigant w Val Gardena, zjazd w Wengen i po raz drugi w karierze prestiżowy supergigant w Kitzbuehel. Był 23 stycznia 2016 roku, a Svindal prowadził wówczas w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Tego dnia w Kitzbuehel odbywał się jednak również zjazd, który Aksel zapamięta już do końca życia. Zamiast na zdetronizowaniu Marcela Hirschera skończyło się na zerwaniu więzadła krzyżowego, uszkodzeniu łękotki i długotrwałej rehabilitacji. Dobry humor dwukrotnego zdobywcy Kryształowej Kuli nie opuszczał jednak nawet w szpitalu, gdzie leżał na jednej sali z Georgiem Streitbergerem. Kontuzjowanym narciarzom ktoś zrobił zdjęcie jak grają w papier, kamień, nożyce o to, który z nich jako pierwszy wyląduje na stole operacyjnym.

- Po zwycięstwie czujesz się jakbyś był na haju - tłumaczy na łamach "Se og Hoer". - Gdy trafisz do szpitala, to wszystko się unormuje, jeśli tylko zaakceptujesz swój los. Atmosfera na sali ze Streitbergerem był znakomita. Jakiś czas później w tym samym szpitalu byłem w odwiedzinach u Felixa Neureuthera oraz Stefana Luitza i również biła od nich pozytywna energia.

Olimpijskie złoto numer dwa

Svindal powrócił do rywalizacji w sezonie 2016/17, ale na swój następny triumf w zawodach Pucharu Świata musiał czekać aż do kolejnych zmagań i zjazdu w Beaver Creek. Zresztą w tamtym czasie z powodów zdrowotnych Norweg skupiał się już tylko na swoich dwóch ulubionych konkurencjach, które przyniosły mu w kampanii 2017/18 jeszcze zwycięstwa w Beaver Creek i Kitzbuehel oraz złoto olimpijskie w Pjongczangu (zjazd). Zaledwie kilka miesięcy przed startem rywalizacji w Korei Południowej na światowych stokach doszło do dwóch śmiertelnych wypadków, dlatego też Aksel musiał często odpowiadać na pytania o to, czy dla medali warto ryzykować życie.

- Przez kilkanaście lat był spokój, a potem zginął nie tylko doświadczony David Poisson, ale i młodziutki Max Burkhart - mówi. - Ciężko jednak stwierdzić, że narciarze ryzykują życie. Przecież to samo można powiedzieć o osobach, które wsiadają każdego dnia do samochodu lub podróżują samolotami. Biorąc pod uwagę wszystkie śmiertelne wypadki, jakie się zdarzają, naprawdę niewielki ich odsetek ma miejsce podczas jazdy na nartach. Dziwi mnie jedynie to, że zawodnicy nie zostali poinformowani o tym, co dokładnie się stało, gdy upadł Burkhart. Zdarzenie miało miejsce podczas zawodów juniorów w Lake Louise, na trasie, na której wcześniej rywalizowali seniorzy, i która była zabezpieczona. Był to upadek w siatkę A, która nie wytrzymała siły uderzenia, a powinna.

Pożegnanie ze stokiem

Sezon 2018/19 okazał się ostatnim w sportowej karierze Aksela Lunda Svindala. Zbliżający się powoli do czterdziestki reprezentant Norwegii pokazał jednak, że nadal trzeba się z nim liczyć i w Pucharze Świata zdołał wyrwać zwycięstwo w supergigancie w Val Gardena, a także uplasować się na podium supergiganta i zjazdu w Beaver Creek. Ostatni jego start przypadł tymczasem na zjazd podczas mistrzostw świata w Are. Do spektakularnego przejścia na sportową emeryturę Norwegowi zabrakło zaledwie 0,02 s, ale srebro też było cenne, ponieważ złoto zgarnął Kjetil Jansrud. Choć poziom sportowy prezentowany przez Svindala sugerował, że mógłby on jeszcze trochę zawodowo poszusować, to jednak zdrowy rozsądek wziął górę nad ambicjami.

- Miałem w swoim życiu kilka poważnych operacji - zauważa. - Jedyne, co budzi we mnie niepokój, to narkoza. Dziesięć tysięcy razy z rzędu wszystko może pójść bez problemu, a ten raz pacjent może się nie wybudzić. Dostajesz zastrzyk i zapadasz w głęboki sen. Z tym nie ma żartów i można jedynie mieć nadzieję, że lekarz ma wszystko pod kontrolą. Trzeba być zrelaksowanym i wierzyć w jego umiejętności.

Biznes oraz freeride

Na sportowej emeryturze Aksel Lund Svindal zajął się inwestycjami, ale oprócz tego nadal chętnie zakłada narty, żeby poszusować. Już w trakcie kariery alpejczyka lubił wskakiwać na freeride'owe deski, dzięki czemu stał się bohaterem filmów na temat jazdy w głębokim puchu, a teraz może wreszcie w pełni oddać się swojej pasji.

Ziemowit Ochapski, legendysportu.pl

Komentarze (1)
avatar
steffen
10 h temu
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Wreszcie coś ciekawego do poczytania. Narciarstwo alpejskie to jeden ze sportów które uwielbiam oglądać, od slalomu po zjazd.