Młodzi ludzie nie garną się do sportu - II część rozmowy z Leszkiem Blanikiem, złotym medalistą Igrzysk w Pekinie

Przedstawiamy drugą część rozmowy ze złotym medalistą olimpijski, Leszkiem Blanikiem. Polski gimnastyk specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl opowiada o swoich sukcesach, planach na przyszłość oraz spostrzeżeniach na temat obecnej kondycji polskiego i światowego sportu.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Gałęzewski, Rafał Sumowski: Zdobył pan Mistrzostwo Świata, Mistrzostwo Europy, teraz złoty medal Igrzysk Olimpijskich... Czuje się pan sportowcem spełnionym?

- Mogę powiedzieć, że czuję się sportowcem w dwustu procentach spełnionym. Wszystko zależne jest od tego, z czego się wychodzi. Moim marzeniem w dzieciństwie było pojechać na igrzyska. Byłem tam dwukrotnie, zdobyłem dwa medale, zdobyłem mistrzostwa świata i Europy i zrobiłem więcej, niż kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić, więc trudno nie być w takim przypadku spełnionym.

Komu pan zawdzięcza sukcesy?

- Patrząc chronologicznie, to w latach dziecięcych mój charakter, podejście do sportu i do życia ukształtowała rodzina i najbliżsi. Największy wpływ w dzieciństwie na mój rozwój miał mój ojciec, który mobilizował mnie do pracy. Gdy przyszedłem w 1996 roku do Trójmiasta, to poznałem moją obecną małżonkę Magdę, z którą mam syna i również on w ostatnich latach napędzał mnie do pracy, mobilizował do wszystkiego. Dodatkowo Aleksander Drobik, który jest opiekunem do spraw organizacyjnych, oraz oczywiście trenerzy – Mikołajek i Levit. Są to ci ludzie, którzy najbardziej ze mną współpracowali. Bez wsparcia Urzędu Miasta Gdańsk, Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku wiele rzeczy też nie byłoby możliwe. Na sukces nie składa się sama praca zawodnika, ale także wiele większych lub mniejszych szczegółów, które jak puzzle układają się w jedną całość.

Przez dziwne przepisy nie mógł pan wystąpić na Igrzyskach w Atenach. Wierzył pan bezpośrednio po Atenach w to, że jeszcze znajdzie się pan na tego typu zawodach?

- Przez pierwsze dwa lata po Igrzyskach ateńskich nie myślałem w zasadzie o Pekinie. Był on w podświadomości, ale bałem się kolejnego rozczarowania i nie zakładałem sobie takiego celu. Przełom nastąpił pod koniec 2006 roku, kiedy zacząłem znów myśleć o igrzyskach olimpijskich na poważnie i postanowiłem wziąć się do pracy nie tylko w skoku, ale w pełnym wieloboju, gdyż przez wielobój można było zdobyć kwalifikację olimpijską. Chciałem wykorzystać wszystkie szanse, aby zakwalifikować się na Igrzyska w Pekinie. Na początku 2007 roku wszedł przepis który mówił, że gdy zostajesz mistrzem świata na rok przed igrzyskami olimpijskimi, to masz w nich zagwarantowany udział. Poszedłem dwutorowo. W kwalifikacji wielobojowej zabrakło mi niewiele, ale zdobyłem tytuł Mistrza Świata i zagwarantowało mi to start w Pekinie. Wtedy rozpoczęło się 11 miesięcy kapitalnych wyników.

W jakich konkurencjach gimnastycznych poza skokiem czuje się pan najlepiej?

- W latach dziewięćdziesiątych bywałem w pierwszej ósemce, a nawet piątce na Pucharach Świata w ćwiczeniach na kółkach, ale później nastąpiły problemy zdrowotne z barkami i skok stał się priorytetem.

Nie było pana w Atenach, ale był pan w Sydney. Jak by pan porównał Igrzyska w Chinach i w Australii?

- Do Sydney jechałem jako czarny koń i spełniłem swoją rolę zdobywając brązowy medal. Igrzyska w Australii wspominam wspaniale. Jest to fantastyczny kraj, fantastyczni ludzie, bardzo dobrze się czuję w Australii. Te Igrzyska były super, wszystko było bardzo dobrze zorganizowane, do tego poprzez sukces spełniłem swoje marzenia. Jeżeli chodzi o Igrzyska pekińskie, to jechałem w roli faworyta, z większym ciśnieniem i mniej uwagi zwracałem na aspekty poza salą i poza treningiem. Sukces był i tu i tu, ale bardziej kolorowo wspominam Igrzyska w Sydney.

Tegoroczne Igrzyska zostały zdominowane przez Azjatów. Czy chcieli się oni po prostu pokazać z jak najlepszej strony, czy będą nadawali w najbliższych latach ton w rywalizacji sportowej?

- Jestem raczej pewien, że w Londynie nie będzie tak, jak było teraz. Starty u siebie, a na innych kontynentach, to duża różnica. Wielu z tych sportowców, którzy tu startowali nie wystąpi w Londynie z różnych względów. Azjaci przygotowywali się bardzo długo, chcieli to wszystko zdominować. Gdy ma się ilość zawodników, to niepotrzebny jest system. Kto przeżyje, ten jest najlepszy.

Powiedział pan kiedyś zdanie Kiedy obecny szkoleniowiec polskiej kadry Ukrainiec Andriej Levit w 1996 roku po raz pierwszy zobaczył nas w akcji lekko załamał ręce i chciał uciekać. Co teraz mówi trener?

- Gdy nas wtedy zobaczył, to było bardzo ciężko. Mieliśmy bardzo dużo zaległości, a do ośrodka olimpijskiego przychodziliśmy w wieku 19 lat, kiedy zawodnik jest w zasadzie ukształtowany. Wtedy zaczęliśmy szukać wyjścia z sytuacji. Trener Levit zobaczył w niektórych zawodnikach potencjał, a że był młodym i ambitnym trenerem wziął się za nas. Pierwsze półtora roku przepracował kapitalnie i przyszły efekty. Brałem udział w Pucharze Świata, otrzymując wcześniej nominację. Kiedyś było tak, że aby dostać się na Puchar Świata co było sukcesem, gdyż aby dostać tam nominację, trzeba było znaleźć się w szesnastce na Mistrzostwach Świata. Później wszystko zaczęło się rozwijać i trener Levit jest z nami już 12 lat.

Pańskie sukcesy są bardzo budujące szczególnie, że w Polsce warunki dla gimnastyków nie są takie, jakie można byłoby sobie wymarzyć. Czy to złoto przekuje się na poprawę warunków dla pańskich następców?

- Mam taką nadzieję. Można powiedzieć, że jest to jedna z głównych części mojej misji - nie tylko zdobycie medalu dla siebie i dla kibiców, ale też dla dyscypliny. Ufam, że to pokaże zielone światło dla gimnastyki i że w Polsce powstanie chociaż jedna, dobrze wyposażona sala dla gimnastyki, gdzie będzie można rozwijać nie tylko dzieci amatorsko, ale przede wszystkim profesjonalnie, gdzie będzie mógł pracować ośrodek olimpijski, gdzie będzie można robić obozy i zapraszać na obozy ekipy z zagranicy, bo teraz nie mamy gdzie ich zapraszać. Liczę, że coś pod tym względem drgnie.

Pochodzi pan z Górnego Śląska. Dlaczego wybrał pan Gdańsk?

- Przy gdańskiej AWFiS utworzono nam ośrodek przygotowań olimpijskich do gimnastyki sportowej. Tutaj zostaliśmy skoszarowani w ośmiu zawodników z całej Polski i dlatego wybór padł na Gdańsk.

Gdańsk jest więc polską stolicą gimnastyki?

- Stolica, to za duże słowo. Najlepszym klubem w historii polskiej gimnastyki był i jest Klub Gimnastyczny Radlin, z którego pochodzę. To on wydał 90 proc. polskich olimpijczyków i medalistów mistrzostw świata i Europy w gimnastyce i to zawodnicy z Radlina zawsze tworzyli największą historię w polskiej gimnastyce. Od kilku lat dominuje w naszym kraju gdańska młodzież, jednak na dzień dzisiejszy nie mamy zawodników, którzy mogliby wypłynąć na poziom światowy.

Młodzi ludzie nie garną się do tego typu sportów?

- Młodzi ludzie w tej chwili generalnie nie garną się do sportu. W mediach pokazuje się za dużo badziewia. Jest promocja niezdrowego sportu, którego można się nauczyć w tydzień. Są różne programy, reality show, a nie promuje się sportów, w których kładzie się nacisk na pracę, a to uszlachetnia człowieka i można spojrzeć na życie z różnych stron. To uczy człowieka radzenia sobie ze stresem, z własnymi problemami. Sport ma duży wpływ na życie codzienne.

Wiąże pan swoją życiową przyszłość z Gdańskiem?

- Tak. Wszystko wskazuje na to, że tutaj zostanę. Nie mam żadnych innych propozycji, ale raczej i tak bym je odrzucił, gdyż chcę zostać w Gdańsku. Co będę robił? Trudno powiedzieć.

Komentarze (0)