Michał Gałęzewski, Rafał Sumowski: Jest pan zawodnikiem klubu AZS AWFiS Gdańsk. Co pan sądzi o organizacji tego klubu i innych gdańskich klubów?
Adam Korol: Nasz klub jest wielosekcyjny. Trzeba się dwoić i troić, aby wszystkich zadowolić. Zawsze można powiedzieć, że mogłoby być więcej pieniędzy na wiosła, jednak mogę powiedzieć tak: została zbudowana nowa przystań, trzy miesiące temu dzięki staraniom klubu i Stoczni Remontowej mamy bardzo fajny nowy pomost, gdyż ten, który mieliśmy wcześniej w ogóle nie nadawał się do odbicia. Może brakuje nam jeszcze trochę łódek, ale łódki wioślarskie są bardzo drogie. Czwórka podwójna, na której ja pływam kosztuje 80-90 tysięcy, a prawdopodobnie mniej więcej tyle samo wynosi budżet klubu na całą sekcję. Mamy dobrą wodę do trenowania i blokował nas jedynie pomost. Oczywiście wchodziliśmy na wodę, ale z nabrzeża, które ma 50 centymetrów i trzeba było się mocno nagimnastykować, aby wejść na trening. Jakoś sobie jednak radziliśmy. W Gdańsku są jeszcze dwa kluby wioślarskie. W Drakkarze z którego się wywodzę, gdyż Stoczniowiec zmienił nazwę właśnie na Drakkar pan Jędrzejewski próbuje ciągle coś robić z młodzieżą. Może ma trochę archaiczne metody, jednak świat poszedł do przodu i metody się pozmieniały. Jest jeszcze Gedania, nasz sąsiad z naprzeciwka, która również skupiła się na pracy na etapie młodzika i juniora. AZS opiera się na seniorach, dwa pozostałe kluby na pracy z młodzieżą. Kolej rzeczy powinna być taka, że po szkoleniu juniorów zawodnicy powinni przechodzić do AZS-u, ale nie za wiele osób chce trenować w seniorach, a po drugie kluby nie chcą za bardzo oddawać zawodników, gdyż po wychowaniu od młodzika nie chcą, aby ich wychowankowie uciekali do klubu, w którym się pracuje z seniorami. Każdy medal ma jednak dwie strony. Rozumiem i tych, którzy przechodzą i tych, którzy zostają. Gdy jednak całe życie trenuje się tak samo postęp zostaje przyhamowany.
Swego czasu dużo mówiło się o zbudowaniu toru wioślarsko-kajakowego na Martwej Wiśle. Są na to szanse? Jest w Gdańsku potrzebny taki tor?
- Jest to zupełnie niepotrzebna rzecz. Lepiej pieniądze przeznaczyć na zakup łódek dla każdego klubu. Regat w kraju nie ma za dużo, utrzymanie takiego toru kosztuje, ktoś by musiał za to brać pieniądze. Zbudowanie toru kosztuje, duże trybuny też nie są potrzebne, gdyż ile osób by przychodziło w Polsce na zawody poza rodzinami i przyjaciółmi?
Wróćmy do Pekinu. W wielu konkurencjach zaskakiwali Chińczycy i zawodnicy z innych państw azjatyckich. Czy mogą oni dalej stanowić konkurencję dla Europejczyków w kolejnych latach?
- Na pewno Chińczycy chcieli się pokazać z jak najlepszej strony na Igrzyskach. Chcieli je zdominować i im się to udało. Z 1,2 miliarda ludzi łatwiej jest jednak wybrać super zawodników, niż z takiego państwa jak Polska. Tam jest inne podejście, dyktatura. W Chinach zajeżdża się tam ludzi i kto wytrzyma, ten startuje dalej. To jest okupione strasznym wysiłkiem, wyrzeczeniami. W innych krajach jest to nie do pomyślenia. W zeszłym roku nasi juniorzy byli na obozie, gdzie trenowała kadra Chińczyków. Jeździli oni ciężkie treningi i kto nie wytrzymywał był zastępowany przez kolejną osobę czekającą na pomoście. Dla nich wyrwanie się z wiosek do kadry, możliwość wyjechania gdziekolwiek stanowi straszną mobilizację. W zeszłym roku Chińczycy pojechali na jeden z Pucharów Świata i zdobyli 16 medali, z czego 7 złotych. Wszyscy byli zszokowani. Za trzy miesiące były Mistrzostwa Świata i Chinczycy zdobyli 1 medal. Po prostu nie da się zajeżdżać ludzi cały sezon. Organizm ma swoje granice wytrzymałości. Podobnie jest w pływaniu. Rozmawialiśmy z Otylią Jędrzejczak. Nikomu nieznana Chinka robi kwalifikacje z wynikiem 2,08 min. 2-3 miesiące później płynie 2,04 min.
Te Igrzyska były wyjątkowe z wielu względów. Także z tego, że były areną starcia się sportu z polityką. Czy dawało się odczuć to, że w Chinach łamane są prawa człowieka, że jest tam dyktatura?
- Nie dawało się tego odczuć. Straszna moda zrobiła się na początku roku. Najbardziej mi się "podobał" pomysł wycofania Polaków z Igrzysk. Co się działo potem? Nikt nas nie pytał o Tybet. Był to sztucznie wywołany temat, oczywiście Polska zaczęła we wszystkim przodować - sam nie wiem po co - i temat ucichł. Wiadomo, że nie jesteśmy za łamaniem praw człowieka, ale trzeba szukać rozwiązań nie przez sport. Co by dało wycofanie Polaków z Igrzysk? Czy Chińczycy by się tym przejęli? Nikt by się tym nie przejął, tylko my byśmy się wystawili na pośmiewisko. Czemu przyznano prawo organizowania Igrzysk Chinom? Myślano, że potem coś się zmieni? Myślę, że nie. To taki rynek, który jest jak gąbka, która wszystko wchłania. Chińczycy się bogacą i potrzebują dóbr materialnych. Mają super samochody, wieżowce i wszyscy się do nich ustawiają w kolejce, gdyż rynek 1,2 miliarda ludzi jest zbyt łakomym kąskiem.
Jak wygląda rozwarstwienie społeczne w Chinach?
- Ciężko nam to powiedzieć. Mieliśmy do czynienia z wolontariuszami, którzy znają kilka słów po angielsku. Są cały czas uśmiechnięci, bo prawdopodobnie tak im kazano robić. Fajnie powiedział Lucjan Błaszczyk, że widzieliśmy Chiny w makijażu Igrzysk Olimpijskich. Po nich zapewne wszystko wróci tam do szarej rzeczywistości.
Czy dzisiejszy sport ma szanse, aby na pierwszym miejscu przetrwała nieskazana idea rywalizacji? Czy też komercjalizacja, marketing będą na pierwszym miejscu?
- Jedno jest powiązane z drugim. Kiedyś sport był amatorski i taka była idea olimpijska. Teraz jest pełne zawodowstwo i poświęcamy całe swoje życie. Gdybyśmy to robili dla idei, to nie nakarmilibyśmy naszych rodzin. Musimy coś z tego mieć. Nie można jednak przekraczać pewnej granicy. Wychowanie zawodnika, to proces wieloletni. Łatwiej zdobyć kasę. Tak jest w sportach, typu piłka nożna, koszykówka, siatkówka, żużel. U nas oczywiście tego nie ma, raczej wszystko opiera się na wychowankach, ewentualnie na ludziach, którzy przychodzą na studia, nie kupuje się zawodników.
Wioślarstwo nie jest najpopularniejszym sportem. Czy po powrocie z Pekinu odczuł pan wzrost popularności?
- Zdecydowanie tak. Daje się to odczuć. Jesteśmy trochę bardziej rozpoznawani. Nasz bieg był w niedzielę o 10:50 i widziało go bardzo wielu ludzi, tym bardziej, że wygraliśmy w fajnym stylu. Ludzie to doceniają, podchodzą w sklepie i gratulują, jak jadę gdzieś samochodem to wiele osób czuje, że mnie poznaje ale wstydzi się podejść. Duża część społeczeństwa zobaczyła co to jest wioślarstwo i jak wygląda. Liczę, że trochę spopularyzowaliśmy tą dyscyplinę.
Pomoże to wioślarstwu?
- Myślę, że tak. Może więcej ludzi zacznie trenować? Może związek zyska nowego sponsora, wyda więcej pieniędzy na szkolenie, na łódki? Sukces napędza koniunkturę. Podstawa jest taka, żeby ludzie zobaczyli jaki to jest sport i żeby przychodzili na treningi. Ostatnio mieliśmy wywiad w Radiu Gdańsk. Po audycji przyszedł pan z dzieckiem i pytał czy może zapisać je na wioślarstwo, gdyż był pod dużym wrażeniem naszych startów. Chłopak był wysoki, w wieku w którym może spokojnie zacząć trenować. Niech przyjdzie piętnaście osób i zostaną dwie za rok znów dziesięć osób, niech zostanie jedna. Nie mówię tu o Gdańsku, a o każdym klubie. Nas w Polsce trenuje garstka, w porównaniu do tego co jest w Niemczech, Francji, Anglii, o USA nie wspominając.
Zdobył pan mistrzostwo świata, mistrzostwo olimpijskie. Co dalej?
- Przyszłoroczne Mistrzostwa Świata w Poznaniu, Mistrzostwa Świata za dwa lata. Nie musimy ciągle wygrywać, chcemy się pokazać, dobrze popłynąć. Teraz czas na odpoczynek, pobyt z rodzinami, dla mnie praca na AWFiS.
A Igrzyska w Londynie?
- Londyn, to dosyć trudny temat. Jesteśmy za szybko po igrzyskach, żeby zgłaszać deklaracje na kolejne czterolecie. Na razie chcemy się skoncentrować na dwóch latach, a potem zobaczymy. Jak nam nie będzie szło, to po co się dalej męczyć? Te dwa lata to i tak dużo.