Finał Ligi Mistrzów pomiędzy Liverpool FC i Real Madryt odbył się w cieniu skandalu, który rozgrywał się przed bramami stadionu w Paryżu. W ruch poszedł gaz łzawiący, kibice przeskakiwali przez ogrodzenie, a niektórzy posiadacze biletów nie mogli obejrzeć meczu. W stolicy Francji zdecydowanie zawiodła organizacja, a na własnej skórze doświadczył tego Jerzy Dudek.
Polski bramkarz grał w swojej karierze zarówno w Liverpoolu, jak i Realu Madryt. Mimo statusu VIP-a 49-latek, podobnie jak wielu kibiców, miał problemy z dostaniem się na trybuny. "Praktycznie każdy z byłych piłkarzy, który dostał zaproszenie na mecz, musiał iść w tłumie kibiców, co było w sumie ciekawym doświadczeniem" - napisał w felietonie dla "Przeglądu Sportowego".
Dudek był również świadkiem skandalicznych scen, jakie rozgrywały się przed stadionem. "Dwukrotnie była szturmowana brama, ale wbrew pozorom to nie fani The Reds, ale też ludzie z Paryża chcieli się przedostać do kolejnej strefy" - tłumaczy.
ZOBACZ WIDEO: Glik jak Robocop. Wrócił szybciej i gra o kolejny awans
Sytuację starali się załagodzić policjanci. Użyto gazu łzawiącego, ale wśród poszkodowanych byli też kibice, którzy mieli ważne bilety i nie awanturowali się. "To spowodowało, że czasem do ucieczki zmuszeni byli rodzice z dziećmi" - pisze Dudek.
60-krotny reprezentant Polski zwrócił też uwagę na problem kradzieży biletów, które później były sprzedawane. Z tego powodu część byłych zawodników musiała pokazywać przed wejściem fotokopie biletów lub zaproszeń.
Czytaj też:
-> Polski piłkarz uchwycony na tle legendy. Tak na to zareagował
-> Miała być gwiazdą finału Ligi Mistrzów. Po meczu narzekała na kibiców