"Fascynuje mnie Mussolini. Myślę, że był głęboko niezrozumiałą jednostką. Oszukiwał ludzi. Jego czyny były często podłe. Ale wszystko to było motywowane wyższym celem. Był osobą opartą na zasadach. Mimo to zwrócił się przeciwko swojemu poczuciu dobru i zła. Naraził na szwank swoją etykę" - takie słowa napisał w swojej autobiografii Paolo Di Canio, która została wydana w 2001 roku.
Słabość do Mussoliniego i faszyzmu przejawiała się u Di Canio już w czasach młodości. Włoch należał do ekscentrycznej grupy kibiców Lazio. Bójki i rozboje to był chleb powszedni. Z paszczy potwora z napisem chuligaństwo wyciągnęła go piłka nożna. Di Canio jednak na zawsze zapamiętał sobie kibicowskie młodzieńcze praktyki.
W Lazio szybko stał się ulubieńcem fanów, ale długo w macierzystym zespole nie pograł. Wybrał drogę wędrowca, ale za to po utytułowanych włoskich klubach. Były to kolejno: Juventus FC, SSC Napoli i AC Milan.
ZOBACZ WIDEO: Pożegnanie Artura Boruca. "Wytworzyła się rysa"
Łącznie przez kilka lat spędzonych w tych drużynach Di Canio nie zrobił wielkiego postępu pod względem piłkarskim. Inaczej wyglądała sytuacja pod względem charakteru. Di Canio był kłótliwy, zawsze wszystko wiedział najlepiej. Trenerzy go nie znosili.
Musiał wyjechać
W 1996 roku włoskiego napastnika wszyscy mieli na tyle dosyć, że nikt w rodzimej lidze nie chciał go zatrudnić. A jeśli jakieś oferty zaczęły spływać, to nie zadowalały zawodnika. Di Canio wyjechał do Szkocji. Spędził sezon w Celticu. Został najlepszym piłkarzem ligi. Co jednak z tego skoro wszyscy zapamiętali awantury z jego udziałem. M.in. podczas derbów z Glasgow Rangers starł się z Ianem Fergusonem, a po meczu miał ochotę na bójki z innymi piłkarzami.
W Szkocji mu podziękowano. W kolejnym zespole - Sheffield Wednesday mieliśmy do czynienia z podobną sytuacją. Bardzo dobre występy na boisku pod względem piłkarskim i fatalne zachowanie w stosunku do rywali. W drugim sezonie gry dla Sheffield został poważnie ukarany.
Za zaczepki, przepychanki z zawodnikami Arsenalu oraz przewrócenie sędziego Paula Allocka nałożono na niego karę 11 meczów dyskwalifikacji. Działacze zrozumieli, że trzeba zrezygnować z jego usług.
Dziwne, że po niesfornego Włocha zgłosił się kolejny klub. To West Ham United prowadzony przez Harry'ego Redknappa. Kibice pukali się w głowę, działacze byli nieprzekonani, a Di Canio wreszcie stawiał piłkę nożną wyżej od tworzenia skandali. Grał w zespole "Młotów" cztery lata. W 138 meczach zdobył 50 bramek.
18 grudnia 2000 roku napastnik wykonał gest, który jest wspominany do dziś. Podczas meczu z Evertonem miał okazję bramkową, która mogła dać zwycięstwo West Hamowi. Di Canio widział jednak, że bramkarz rywali ma kontuzję i nie skierował piłki do pustej bramki. Chwycił ją w ręce i poprosił, aby udzielono pomocy kontuzjowanemu zawodnikowi. Włoch otrzymał później od FIFA nagrodę Fair Play.
Kiedy Di Canio odchodził z londyńskiej ekipy, to ta spadała z Premier League. Włoch nie otrzymywał wówczas zbyt wielu szans gry, ale przynajmniej nie zostawił za sobą spalonego mostu, co miało miejsce w poprzednich klubach.
Powrót na stare śmieci
Tuż po odejściu z West Hamu Di Canio przeniósł się do Charlton Athletic, ale tylko na rok. 10 sierpnia 2004 roku był już piłkarzem Lazio. Powrót do macierzystego zespołu wzbudził wiele kontrowersji. Doświadczony napastnik w późniejszym czasie znów przypomniał o swoim zamiłowaniu do faszyzmu.
Włoch strzelał dużo bramek, ale po wielu z nich wykonywał salut rzymski. Zrobił to podczas spotkania derbowego, ale też podczas starć z Torino czy Livorno, które słyną z poglądów lewicowych. Wśród fanatycznych kibiców Lazio Di Canio był bogiem, ale wśród pozostałych fanów piłki nożnej uchodził za człowieka niepoczytalnego.
Przez swoje zachowanie nie zagrzał w Lazio miejsca na długo. W 2006 roku opuścił klub, a dwa lata później zakończył karierę w trzecioligowym Cisco Roma.
Ciekawa sytuacja z udziałem Di Canio miała miejsce już po zakończeniu przygody z piłką w roli piłkarza. Di Canio pracował jako ekspert w telewizji Sky. Stracił posadę po tym, jak na zdjęciu był widoczny tatuaż z napisem "DUX". To łaciński odpowiednik słowa "Duce", a to z kolei oznacza wódz. Takim przydomkiem był tytułowany faszystowski przywódca Benito Mussolini.
Sukcesów Di Canio nie odniósł także jako menedżer. Prowadził choćby Sunderland w Premier League, ale został zwolniony już po 13 meczach. Jego natura i stałe pretensje do całego środowiska dawały się we znaki.
Po kilku latach od zakończenia przygody trenerskiej Włoch został otwarcie zapytany o faszyzm.
- Czy wciąż jestem faszystą? Dziś raczej unikam etykietowania. Zawsze wyjaśniałem w jaki sposób rozumuję, to nie jest żadna tajemnica. Ale jeśli ktoś zapyta mnie o rasizm, antysemityzm, jakieś wielbienie Hitlera, to takie rzeczy przyprawiają mnie o dreszcze. Mussolini zrobił wiele dobrych rzeczy, ale gdy podążył za Hitlerem w sprawach ras, to był koniec - zapewnił.
Paolo Di Canio zdecydowanie mógł osiągnąć więcej. Zapewne jego charakter był przeszkodą do podbicia świata pod względem piłkarskim. Włoch nigdy nie zagrał meczu w "dorosłej" reprezentacji.
9 lipca Paolo Di Canio kończy 54 lata.
Czytaj także:
30 lat i koniec kariery. Niespełniony talent zawiesza buty na kołku