Igor Sypniewski chciał uciec na Kamczatkę. Nie dał rady. Teraz uciekł o wiele dalej

Newspix / KAMIL JOZWIAK / Na zdjęciu: Igor Sypniewski
Newspix / KAMIL JOZWIAK / Na zdjęciu: Igor Sypniewski

Nie żyje Igor Sypniewski. Tej informacji niestety można się było spodziewać, ale i tak nadeszła o wiele za wcześnie. Znałem Igora wiele lat. Czasem próbowaliśmy walczyć o jego wyście z nałogu razem, ale nie udało się. Nie dał rady nawet Jerzy Kulej.

Bałem się, że to nie jest kwestia, czy, ale kiedy. Że kiedyś usłyszę to, co dotarło do nas właśnie dzisiaj. "Igor Sypniewski nie żyje" - ta informacja zastała mnie w Krakowie. Mieście, które miało być wielkim triumfem "Sypy", a było jednym z najcięższych doświadczeń w karierze.

Ale pierwsze wspomnienia z nim związane mam z Radomska. Jego transfer do tego klubu był wówczas wielkim hitem. Igor miał już choćby za sobą grę w Panathinaikosie Ateny.

Zresztą, to właśnie z Radomska przeniósł się potem do Wisły Kraków. Ale dla mnie w tej znajomości pierwsze było właśnie Radomsko.

"Pan?! Jaki ze mnie pan?!"

Umówiliśmy się w mieszkaniu, które Igorowi wynajął sponsor klubu. I pamiętam pierwsze słowa, gdy się poznaliśmy. "Dzień dobry Panie Igorze, to ja, Piotrek, ze "Sportu" - przedstawiłem się nieśmiało. Sypniewski tylko się zaśmiał i rzucił: "Co ty człowieku gadasz. Jaki ze mnie pan, Igor jestem". Nigdy nie tworzył dystansu, od razu się poczułem, że to będzie znajomość na lata...

Wiadomo, raz było z nim lepiej, raz gorzej. Każdy, kto zna nazwisko Sypniewski, ten wie, że alkohol, chyba poza okresem w Halmstadt, towarzyszył mu nie tylko przez całą karierę, ale niestety przez większą część życia.

Kulej też nie dał rady

Ale im dłużej go znałem, tym bardziej chodziła mi po głowie myśl, żeby coś z tym jednak zrobić. Albo chociaż spróbować. Dopóki był kontakt telefoniczny, można było jeszcze różne rzeczy proponować. Kiedyś wpadłem na pomysł, aby zabrać do niego do Łodzi Jerzego Kuleja.

Słynny mistrz, przyjaciel mojego mistrza Andrzeja Kostyry, sam walczył kiedyś z nałogiem, ale wyszedł z niego i chętnie ostrzegał innych. Zgodził się więc na ten pomysł od razu, a że pan Jurek, podobnie jak ja, mieszkał w okolicach Białołęki, to ochoczo po niego podjechałem i obraliśmy kierunek - Łódź.

"Najpierw jest sympatyczny szmerek..."

Jako że pierwszy raz wiozłem tak wyjątkową postać, sam trochę zgubiłem drogę w Warszawie, ale pan Jurek, zasypujący nas anegdotami, na szczęście tego nie zauważył. Do dziś pamiętam, jak szykował się do przemowy do Igora. "Bo wiecie, jak się pije, to na początku jest fajnie. Pojawia się ten przyjemny szmerek, człowiek się rozluźnia. Ale potem...".

Przez całą drogę do Łodzi jednym uchem słuchałem wielkiego mistrza, ale w duszy modliłem się, żeby "Sypa" nas nie wystawił. Bo to, że się umówił i że będzie na nas czekał, nie dawało, delikatnie mówiąc, gwarancji, że jednak słowa dotrzyma.

"Gdybym wychylił szklankę, to już nikt by wam nie otworzył"

Pierwszy kamień z serca spadł mi, gdy faktycznie drzwi w mieszkaniu na Bałutach otworzył nam właśnie Igor. Wprawdzie na początku wypalił do Kuleja "Witam panie Andrzeju" (zamarłem wtedy), ale to chyba ze zdenerwowania, bo widać było, że czuje respekt przed wielkim mistrzem. A może ten Andrzej wziął się stąd, że wspomniałem mu, iż spotkanie pomagał organizować Andrzej Kostyra?

To już nieważne. Ale pamiętam pierwsze minuty. Igor wziął do ręki szklankę. Albo z kawą, albo pustą. To już mi się zatarło. "Widzicie. Gdybym tylko przed waszą wizytą wychylił taką szklankę wódki, to już by mnie tu nie było. Ruszyłbym dalej i nikt by wam nie otworzył. Ale wytrzymałem".

Herbaciarnia? Takie były plany

Ucieszyłem się wtedy, że wytrzymał... Tyle że, no właśnie - tych momentów, gdy wytrzymywał było mało. O wiele za mało. Ale były. Kiedyś, gdy byliśmy na wywiadzie, "Sypek" chwalił się, że odstawił alkohol i ma pomysł na biznes. Oświadczył nam, że teraz pije już tylko herbatę i zamierzają z ojcem otworzyć herbaciarnię.

Zrobiliśmy wtedy nawet zdjęcia jak parzy herbatę, chyba wywiad miał właśnie tytuł o tych herbacianych planach. Choć znając demony Igora, baliśmy się, czy wytrzyma przy tej herbacie choćby do publikacji wywiadu. Trochę wytrzymał, choć nie pamiętam jak długo.

Miał pomysł, aby iść do szkoły

Kiedyś spodobał mi się też inny jego pomysł. W trakcie rozmowy telefonicznej Igor przyznał mi, że zapisał się do szkoły wieczorowej. Miał taki plan, żeby uzupełnić wątłe, nie ma co ukrywać, wykształcenie. Od razu zacząłem go dopingować. "Dawaj Igor, dawaj. Ja znam języki, to będę ci w razie czego pomagał na przykład z angielskim. A moja żona jest polonistką, to przy polskim też ci pomożemy".

Tyle że jak to u Igora, zapał był niestety słomiany. Do dziś nie wiem, czy poszedł chociaż na kilka lekcji, czy sprawa upadła na wstępnym etapie. Zresztą to też nie ma już znaczenia.

Kiedy odeszli rodzice, ratunku już nie było...

Tak naprawdę najbardziej zacząłem się obawiać po śmierci jego rodziców, którzy starali się nad nim panować. Pojawiły się czarne myśli: że Igor już zupełnie "ruszy", że już nie będzie żadnych hamulców. I tak niestety było.

Pamiętam też, że kiedyś Igor powiedział mi: "Wiesz, żeby przestać pić, musiałbym się stad wyrwać. Wyjechać gdzieś, uciec choćby na Kamczatkę". Nie wiem, czemu rzucił Kamczatkę, bo akurat to chyba nie jest dobre miejsce do walki z tym nałogiem, ale tak po prostu powiedział. Tamto hasło zapamiętałem do dziś.

I dziś przychodzi niestety napisać, że wybrał się o wiele dalej niż na Kamczatkę. Zdecydowanie za wcześnie, ale to oczywiste. Nie mam zamiaru pisać, że widocznie Pan Bóg potrzebował go do niebiańskiej drużyny. Wiem, że nie był aniołem, wiem za co trafił do więzienia. Nie usprawiedliwiam, ale po prostu bardzo mi go szkoda.

Co do innych ludzi, staram się patrzeć przede wszystkim, czy ktoś jest dobry, czy jest zły. "Sypa" był według mnie dobry, ale słaby. A za słabość zapłacił niestety najwyższą cenę...

Spoczywaj w pokoju, Igor!

Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty

Zaskakujący plan Michniewicza
"Kultowy" piłkarz. Szwedzi wspominają Sypniewskiego

Źródło artykułu: