Z Dohy Paweł Kapusta
Każdy poprzedni turniej miał swoją specyfikę. Miało się poczucie irracjonalności choćby wtedy, gdy przyjeżdżało się na stadion pośrodku amazońskiej dżungli w brazylijskim Manaus, tak samo, jak odwiedzało się obiekt w południowoafrykańskim Nelspruit, nieopodal Parku Krugera. Podobne przypadki można by mnożyć, zerkając na innych gospodarzy.
Za wszelką cenę
Doha jest jednak opcją ekstremalną na tak wielu poziomach, że nie do końca wiadomo, od czego zacząć wymienianie. Ten najbardziej prozaiczny - gdy przecinasz miasto jedną z głównych arterii, raz z lewej, raz z prawej wyrastają na horyzoncie potężne, efektowne piłkarskie budowle. To oczywiste, że na ich regularne zapełnianie po mundialu nie ma szans. Mistrzostwa miały się tu jednak odbyć za wszelką cenę - i słowo "cena" pojawia się tu nieprzypadkowo.
Katarczycy od samego początku zdawali sobie sprawę, że koszt poniesiony na organizację tej imprezy będzie gigantyczny, zwrócić ma się jednak na zupełnie innym polu niż finanse czy infrastruktura.
ZOBACZ WIDEO: Cały świat patrzy na niego. "Kontrowersyjna i ciekawa postać"
Katar, malutkie państwo, zawsze w cieniu Arabii Saudyjskiej, od lat walczy o wzmacnianie pozycji na arenie międzynarodowej. Budowanie różnorodnych mostów z Zachodem i szukanie gospodarczych powiązań ma dawać większą stabilizację i bezpieczeństwo, niż oparcie całego jestestwa na gazie i ropie. Organizowanie wielkich imprez sportowych to jedna z metod. Mundial z kolei jest idealnym przykładem na to, że musi się to wszystko dziać pod płaszczykiem ułudy popuszczania pasa tradycji, zbliżania kulturowego do Zachodu. Jak to wygląda w rzeczywistości, widzieliśmy już przed mistrzostwami, a teraz można dostrzegać, przebywając w Katarze podczas turnieju.
Najbardziej wyrazistym przykładem było wycofanie alkoholowego piwa ze stadionów tuż przed startem zawodów. Wiele bym dał, żeby poznać kulisy tych negocjacji. Decyzja sama w sobie, ale i jej tryb nakazują przypuszczać, że w FIFA musiała się zatrząść ziemia. Trudno nie odnieść wrażenia, że Katarczycy postawili na swoim, gdy nic już nie można było im zrobić. Bo co, trzy dni przed startem zawodów zabrano by im prawo organizacji?
Naciąganie zasad bądź utwardzanie stanowiska przez miejscowych miało zresztą miejsce częściej i szło wiele dalej. Całkowite wywrócenie kalendarza rozgrywek ligowych na świecie i przeniesienie turnieju na zimę? Proszę bardzo. Przeniesienie meczu otwarcia na dzień wcześniej? A jakże. Inny przykład to kategoryczna niezgoda na jakiekolwiek symbole, gesty. Dochodzi z tego powodu do sytuacji absurdalnych. Przykład? Jeden z polskich dziennikarzy, Kamil Kołsut z dziennika "Rzeczpospolita", nie został wpuszczony na treningowy stadion reprezentacji Polski, bo miał przy sobie etui z logo producenta okularów. Tak się składało, że logo oparte było na barwach tęczowych. Ochroniarze to wypatrzyli i nakazali zostawić przedmiot w przechowalni. Każdy plecak jest dokładnie sprawdzany przed wejściem na stadion.
Ciekawie ma się też sprawa z tęczowymi opaskami, które miały wylądować na ramionach kapitanów kilku mundialowych zespołów. W świat poszedł przekaz, że FIFA ostrzegła drużyny: jeśli ktokolwiek wyjdzie na boisko z taką opaską, zostanie ukarany żółtą kartką. Drużyny miały się przestraszyć ponoszenia sportowych konsekwencji i z pomysłu się wycofały. Krążą plotki - najpewniej prawdziwe - że sędziowie prowadzący mistrzowskie mecze nic o takich ustaleniach nie słyszeli. Wydaje się więc, że był to jedynie pic, blef cwanego Gianniego Infantino. Pic, ale skuteczny.
Patrzą na to wszystko Katarczycy i uśmiechają się pewnie pod nosami. Znów było wiele krzyku, a gdy przyszło do konkretów, skończyło się na "wyrażaniu głębokiego ubolewania". A FIFA tylko kiwa na to wszystko głową.
Jest na czym zarobić
Gdzieś w cieniu tych wielkich spraw toczy się tu zwykłe życie i dzieją się zwyczajne, trywialne sprawy.
Przypadek producenta piwa to materiał na osobną opowieść. W dużym obrazku nie zmienia to jednak faktu, że FIFA o swoich partnerów biznesowych od zawsze dba w sposób wyjątkowy. I to też prowadzi do momentami absurdalnych, komicznych, a czasem po prostu irytujących sytuacji. Na obiektach FIFA nie uświadczysz żadnej konkurencyjnej firmy do tej będącej oficjalnym partnerem. A jak już pojawiają się ich produkty, to zasłaniane są, czy wręcz odrywane (co pokazywał u siebie na Twitterze dziennikarz Rafał Stec) logotypy. Gdy chce się zapłacić za cokolwiek w obrębie stadionu kartą, można to zrobić plastikiem tylko konkretnej, globalnie znanej firmy. Problem w tym, że dużą część rynku światowego pokrywają firmy konkurencyjne. I często przy kasie pojawia się kłopot. Ceny na stadionach? Półlitrowa butelka zwykłej niegazowanej wody kosztuje 10 riali, czyli 12,5 zł. Zwykły hot dog to wydatek rzędu 31 zł. Pół litra bezalkoholowego piwa - 37,5 zł. Jest na czym zarobić.
Kwestia alkoholu jest tu wyjątkowo ciekawa. Nie jest bowiem tak, że nie da się go tu w ogóle napić. W zasadzie we wszystkich dużych hotelach są specjalne strefy, w których można nabyć każdy rodzaj wyskokowego płynu. Przed wejściem do takiego lokalu zawsze stoi ochroniarz, dokładnie sprawdza twoje personalia, nie możesz wejść do środka z torbą czy plecakiem, żeby nie próbować wynieść butelki z knajpy. Cena półlitrowego piwa? Na polskie - około 50 złotych. Co równie ciekawe, FIFA zarezerwowała miejsca w kilku dużych, ekskluzywnych hotelach przy zatoce. W jednym z nich, na parterze, znajduje się gigantyczny, belgijski pub. Przykładowo mecz Belgii z Kanadą oglądało tam kilkaset osób. Z abstynencją nie miało to wydarzenie nic wspólnego...
Inna sprawa - pogoda. Przed startem mundialu wiele się o niej mówiło i pisało, ale gdy już się tu przyjechało, nie da się choć przez chwilę nadziać na myśl: jakim cudem pierwotnie prawo organizacji turnieju przyznano w tradycyjnym, letnim terminie? To tylko pokazuje, co było kluczem wyznaczenia Kataru na gospodarza. I nie były nią racjonalne przesłanki. Codziennie w godzinach południowych i wczesno popołudniowych słońce wisi wysoko na niebie, grzeje niemiłosiernie.
To ma wiele więcej konsekwencji dla wszystkich uczestników mundialu, nie tylko piłkarzy. Trywialnych, prozaicznych, ale szalenie irytujących, przeszkadzających. Każde miejsce publiczne, każde pomieszczenie, każdy środek komunikacji publicznej jest klimatyzowany. I to nie klimatyzowany w taki przyjemny, orzeźwiający sposób, a do poziomów niewyobrażalnych. Efekt jest taki, że wchodząc z 30-stopniowej, prażącej lampy do skrajnie chłodzonych pomieszczeń po chwili trzeba zakładać ciepłe bluzy i długie spodnie. To samo, w zależności od miejsca, zdarza się na klimatyzowanych stadionach, gdzie kilkadziesiąt minut na trybunach wystarcza do solidnego zmarznięcia.
Na jednym z takich stadionów reprezentacja Polski zmierzy się w najbliższą sobotę z Arabią Saudyjską.