Memphis Depay udowodnił już swój piłkarski kunszt, ale by pozostać dłużej w stolicy Katalonii będzie musiał pokazać znacznie więcej, bo w tej chwili jest jedną nogą poza Camp Nou.
Do Barcelony trafił po świetnym sezonie 2020/21. W barwach Olympique Lyon w 37 spotkaniach strzelił aż 20 goli i dołożył do tego 12 asyst. To przełożyło się na zainteresowanie ze strony Barcelony, która na gwałt potrzebowała następcy Luisa Suareza.
Miłe złego początki
Jak się szybko okazało, był to dobry ruch, a zainwestowane w Holendra 45 mln euro nie zostało wyrzucone w błoto. Styl gry i wyniki Blaugrany pozostawały wprawdzie sporo do życzenia, jednak winowajcą wcale nie był wychowanek PSV Eindhoven.
ZOBACZ WIDEO: Oni chcą wrócić na tron. "Rekord wszech czasów"
Depay błyskawicznie wywalczył miejsce w podstawowej jedenastce "Barcy" i był jej mocnym punktem, a nawet, zdaniem wielu, głównym dyrygentem. Już w pierwszych 15 meczach strzelił osiem bramek, dokładając do tego dwie asysty. Niektórzy kibice zakochali się w jego nieprzeciętnym stylu i niepowtarzalnej technice, z której słynie 28-latek.
Holender to napastnik, który CV powinien rozpocząć od piłkarskiego sloganu: "mam dobrze ułożoną stopę". Niejednokrotnie udowadniał, że strzelanie goli zza pola karnego nie stanowi dla niego żadnego problemu. Słowem, napastnik prawie kompletny. No może wyłączając grę w powietrzu, bowiem akurat w tym elemencie Memphis do najskuteczniejszych nie należy, z uwagi na niezbyt wysoki wzrost.
Ale do rzeczy. Choć początek był obiecujący i dawał socios nadzieję, że na Camp Nou trafił solidny następca Suareza, a Pierre-Emerick Aubameyang doczekał się godnego partnera, tak się nie stało.
Bliżej mu do szpitala, niż na rozgrzewkę
Na przeszkodzie zaczęły stawać częste kontuzje. Holender wypadł z gry już w grudniu, ze względu na kontuzję uda i niemal cały następny miesiąc przesiedział na ławce rezerwowych. Następnie wrócił na spotkanie z Granadą i... udał się z powrotem do szpitala, tym razem z powodu ścięgna Achillesa. W efekcie od połowy grudnia do końca lutego Depay rozegrał raptem jedno spotkanie.
I w taki oto sposób obiecujący początek przerodził się w rozczarowującą końcówkę. Natomiast nie chodzi o to, żeby Holendrowi coś ujmować, ale wyłącznie przeanalizować jego bilans pod kątem możliwości.
Mówią, że każda zła passa się kiedyś kończy. Czyżby? Depay wpadł z deszczu pod rynnę. Delikatnie mówiąc, zarząd klubu nie popadł w euforię po bilansie katalońskiej drużyny za miniony sezon. Działacze doszli więc do wniosku, że trzeba działać szybko.
Pojawił się on
Tym sposobem mimo ogromnych długów klub z Camp Nou ruszył na zakupy. Wprawdzie za wszelką cenę, gdyż sprzedał spory procent praw telewizyjnych, żeby ratować swoje finanse, ale efekt końcowy miał prawo dać kibicom nadzieję na lepsze jutro.
Przede wszystkim ze względu na transfer Roberta Lewandowskiego. Fani rzeczywiście mogli odzyskać entuzjazm, ale Depay już niekoniecznie. Zawodowy sportowiec chce wygrywać, ale jeszcze bardziej pragnie grać.
Tymczasem z góry było przesądzone, kto zostanie numerem jeden na katalońskiej szpicy. Sezon jeszcze się nie zaczął, ale kłopoty Holendra już tak. Gdy "Barca" udała się na turniej przygotowawczy, media obiegły plotki o konflikcie Depaya z Polakiem.
Walka o dziewiątkę
Miało pójść o numer na koszulce. Ulubiona liczba napastników to naturalnie dziewiątka, firmowy znak rozpoznawczy Lewandowskiego. Trudno się zatem dziwić, że Polak ani myślał się z nią rozstawać. Kwestia przyzwyczajenia, PR’u... Inna sprawa, że będąc kimś przybywającym na ratunek, o wielkiej renomie, można stawiać pewne nietypowe wymagania.
Przychodzący z Bayernu Polak dopiął swego. Oficjalnie Depay oddał dziewiątkę po dobroci, a nieoficjalnie... niezupełnie. Rzekomo Holender nie miał wyboru i już wkrótce znalazł się w cieniu Lewandowskiego. Polak strzelał w lidze jak na zawołanie, a jego kolega z drużyny często oglądał mecze z perspektywy trybuny.
Choć później dostał szansę z Cadiz i Elche, a tym drugim nawet strzelił gola, rychło odezwały się demony z poprzedniego sezonu, a konkretnie udo. Depay w meczu Ligi Narodów doznał niemal identycznej kontuzji, co rok wcześniej. Pokłosiem urazu były kolejne przymusowe wakacje, tym razem prawie trzymiesięczne.
To może być jego czas, karty się odwróciły
Za to teraz zza czarnych chmur wyszło słońce. Ostatnimi czasy feralne dla Holendra rozgrywki klubowe poszły w odstawkę, bo cały świat obserwuje zmagania w Katarze, w ramach najważniejszej piłkarskiej imprezy czterolecia.
Tu Depay ma zdecydowanie więcej powodów do optymizmu, czego nie można powiedzieć o kapitanie Biało-Czerwonych. Wszak Holandia to jeden z zespołów zdolnych walczyć o najwyższe cele. Zdaniem niektórych, nawet o pierwszy, historyczny triumf na mundialu.
W przypadku reprezentacji Polski, sytuacja jest zdecydowanie inna. Jak wiadomo, dla naszej kadry wyjście z grupy byłoby sporym sukcesem, który część fanów wzięłaby w ciemno jeszcze przed rozpoczęciem turnieju. A po pierwszej kolejce i stylu gry naszej kadry w zremisowanym bezbramkowo starciu z El Tri, nastroje są niestety raczej minorowe.
Depay jest dziś pierwszoplanową postacią zespołu Louisa van Gaala. Uporał się z niedawną kontuzją, gdyż wbrew zapowiedziom wszedł z ławki już w pierwszym, zwycięskim meczu Pomarańczowych z Senegalem.
Dokonają czegoś wielkiego?
Powodów do optymizmu jest więc wiele. Teraz wszystko w nogach Oranje. No i Depaya, który ma wiele do wygrania. Jeżeli przyczyniłby się do zwycięstwa w turnieju, pozostałby na zawsze w pamięci kibiców swojego kraju. Zyskałby również wielu chętnych na jego usługi, których bardzo potrzebuje, bo ma zamiar zmienić klub już zimą.
A w puli jest jeszcze mała nagroda pocieszenia. Depay ma okazję, żeby zagrać na nosie Lewandowskiemu i swoimi walorami udowodnić, że gdyby FC Barcelona stawiała na niego częściej, grałaby solidniej i punktowała lepiej. A co w rzeczywistości przyniesie mistrzowskie rozdanie? Czas pokaże.
Mecz 2. kolejki MŚ 2022 Holandia - Ekwador w piątek o godz. 17 czasu polskiego.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Arkadiusz Milik nie będzie miał łatwego życia. Juventus chce wykupić włoskiego napastnika
- Polską kadrę eskortowały wojskowe F-16. Dlaczego? Minister Bortniczuk tłumaczy