Wzruszony Lewandowski i szelmowski uśmiech Szczęsnego. To była droga przez mękę, ale z dotarciem do celu

PAP/EPA / Friedemann Vogel / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Polski
PAP/EPA / Friedemann Vogel / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Polski

Na tle dynamicznych, doskonałych technicznie Saudyjczyków wyglądaliśmy piłkarsko prymitywnie, ale wygraliśmy i jesteśmy blisko wyjścia z grupy. Po meczu na długo zostaną nam przed oczami dwa obrazki: z Lewandowskim i Szczęsnym w głównych rolach.

[b]

Z Kataru Paweł Kapusta[/b]

Taką scenę gdzieś już widzieliśmy. Robert Lewandowski wzniósł puchar za wygranie Ligi Mistrzów, popatrzył w górę, chwilę później, przed kamerami spłakał się na oczach całego świata. Mówił o zmarłym ojcu, który nie mógł zobaczyć jego sukcesów, rodzinie, poświęceniu. Wtedy doszedł na szczyt klubowej piłki. Dziś, w Dosze, do szczytu piłkarskiego świata jest polskiej kadrze okrutnie daleko, tego szczytu nie widać nawet na horyzoncie, ale Lewandowski przekroczył własny, cholernie istotny Rubikon. Gol przeciwko Arabii Saudyjskiej to jego pierwsze trafienie na mistrzostwach świata.

Ciążyła mu ta mundialowa niemoc niesamowicie, po Rosji udzielił kilku wywiadów, w których jasno przekazywał, jak bardzo dotknęła go tamta porażka, ale i zmasowana krytyka. Rosja to był blamaż całej drużyny, ale Lewandowski był jednym z tych, którym dostało się wtedy najmocniej. Jemu, i jak zaznaczał - jego rodzinie. Tuż przed wylotem do Soczi, jeszcze w Arłamowie, mówiło się o jego ewentualnym transferze do Realu Madryt, Lewandowski na mundial frunął jako wielka gwiazda, zawodnik, który miał nas tam prowadzić do dobrych wyników, a skończyło się kompromitacją.

Przed startem mistrzostw w Katarze Lewy w kilku wywiadach odnosił się do przyszłości, sugerował, że może to być jego ostatni występ na mundialu. Czasu nie oszukasz nawet stosując kulki mocy. Meksyk to było dla niego cierpienie, początek meczu z Arabią - katastrofa. Gdy więc wykazał się swoim sprytem i wpisał się w końcu na listę strzelców, musiał mu spaść gigantyczny kamień z serca. Padł na murawę i uronił łzę. Ta maszyna jednak jest też człowiekiem.

ZOBACZ WIDEO: "Urzekł kibiców". Pochwały dla Dariusza Szpakowskiego

Starcie z Saudyjczykami to zresztą popis także drugiego naszego lidera, Wojciecha Szczęsnego. Zawodnika turniejowo przecież dotychczas nieszczęśliwego. Euro 2012 zaczął od czerwonej kartki w meczu z Grecją, cztery lata później we Francji, też podczas pierwszego spotkania, złapał kontuzję i wypadł z gry. W Rosji zamieszany był w stratę kuriozalnego gola, też w meczu otwierającym dla nas mundial. Na turniejach rangi mistrzowskiej nigdy nie pomógł nam na miarę swojego talentu, umiejętności i wielkości kariery. W meczu z Arabią Saudyjską karta się jednak odwróciła. 

W końcówce pierwszej połowy najpierw obronił strzał z rzutu karnego, ale w jeszcze lepszym stylu, w sobie tylko znany sposób, odbił dobitkę. Wstał z murawy i uśmiechnął się tylko szelmowsko pod nosem. W drugiej połowie, intuicyjnie, z obił piłkę uderzoną przez Saudyjczyka z najbliższej odległości i eksplodował z emocji, skacząc i machając rękoma. Umówmy się, gdyby nie bramkarz Juventusu, dziś Polska mogłaby tonąć we łzach, ale tych rozpaczy. 

Musi mu dzisiejszy popis smakować wyjątkowo, bo przecież poprzedniego sezonu nie zaliczył do swoich najlepszych, musiał się mierzyć z krytyką, uwagami, że nie spełnia oczekiwań w klubie. Ten sezon jednak to zupełnie inne, lepsze oblicze w Juventusie, a występ przeciwko Arabii Saudyjskiej na mundialu, bardzo mocno dokładający się do utrzymania nas w turnieju z realnymi szansami na awans do fazy pucharowej, to wystarczający powód, by postawić mu pomnik.

Uf, chciałoby się powiedzieć po tym meczu, szczególnie po pierwszych 20 - 30 minutach, gdy można było mieć wrażenie, że na boisko wyszła tylko jedna drużyna. Druga, ta polska, jakby nie wydostała się na murawę z szatni. Rozmach piłkarzy z Arabii Saudyjskiej, naprawdę świetnych, podkręcali dodatkowo saudyjscy kibice, którzy z trybun Education City Stadium zrobili mały Rijad, piłkarskie piekło na ziemi. Zainteresowanie w ich kraju było ogromne, po obiciu Argentyny można było dziś pod stadionem spotkać kibiców zdolnych zapłacić fortunę za bilet. To był katastrofalny początek meczu, po prostu koszmarny, ale na szczęście przeszliśmy go suchą stopą.

Czesław Michniewicz podczas przedmeczowej konferencji prasowej mówił, że przed wyjazdem do Kataru rozmawiał ze wszystkimi polskimi selekcjonerami z ostatnich wielkich turniejów. Wszyscy mieli mu powtarzać, że absolutnie nie może przegrać pierwszego meczu. Że musi zrobić wszystko, żeby po Meksyku nie mieć na koncie zero punktów. Trener wspomniał o tych radach w momencie, gdy przez Polskę przetaczała się gigantyczna fala niezadowolenia po pierwszym meczu Biało-Czerwonych na mundialu. Toporny antyfutbol sprawił, że zirytowani byli kibice, niepocieszeni eksperci, a postronni obserwatorzy z innych krajów zaliczali nas do najsłabszych drużyn na mundialu po pierwszej kolejce fazy grupowej.

I raczej nie zmieni się to po starciu z Arabią Saudyjską. Różnica między tym meczem a starciem z Meksykiem jest jednak taka, że w tamtym spotkaniu praktycznie nie istnieliśmy w ofensywie. Zabiliśmy mecz, jakbyśmy nie mieli pojęcia, że w futbolu oprócz bronienia chodzi jeszcze o strzelanie. W sobotnim meczu, szczególnie od momentu, gdy Saudyjczycy stracili siły po huraganowych atakach, było więcej miejsca, stworzyliśmy sobie kilka sytuacji, sam Robert Lewandowski mógł strzelić trzy gole.

Nic tak nie cieszy, jak wygrana reprezentacji Polski na wielkim turnieju, obyśmy mieli tu jeszcze sporo powodów do radości! Mecz z Argentyną w środę o godzinie 20 czasu polskiego.

Źródło artykułu: