Piłkarz na końcu świata. "Mój były trener nadawałby się na selekcjonera"

Getty Images / Hagen Hopkins / Na zdjęciu: Oskar Zawada
Getty Images / Hagen Hopkins / Na zdjęciu: Oskar Zawada

- Warunki przebijają praktycznie wszystkie kluby w polskiej Ekstraklasie - opowiada Oskar Zawada, który znalazł klub na "końcu świata". Od tego sezonu 26-letni napastnik jest zawodnikiem Wellington Phoenix.

W tym artykule dowiesz się o:

Jednego dnia rywalizujesz w polskiej lidze z Wartą Poznań czy Zagłębiem Lubin, a kolejnego wchodzisz na pokład samolotu, który zabiera cię w podróż do oddalonego o tysiące kilometrów Wellington w Nowej Zelandii. Kilka stref czasowych. To praktycznie najdalej położone od Polski miejsce na świecie. Dalej wyjechać się po prostu nie dało.

Oskar Zawada jeszcze w maju 2022 roku rozegrał 90 minut w barwach Stali Mielec w przegranym 0:3 meczu z Wisłą Płock. Wygasł mu jednak kontrakt i musiał szukać nowego miejsca pracy.

Wybór padł na Wellington Phoenix. To oczywiście nie jest dla niego pierwszyzna, bo przed transferem do Stali był zawodnikiem koreańskiego Jeju United. Tam skończyło się na dziesięciu meczach bez strzelonego gola. Obecnie Zawada ma już dwie bramki zdobyte w A-League, a wystąpił w każdej kolejce.

Tomasz Galiński, WP SportoweFakty: Jak wygląda poziom A-League?

Oskar Zawada, piłkarz Wellington Phoenix, wcześniej m.in. Stali Mielec, Jeju United, Rakowa Częstochowa, Arki Gdynia, Wisły Płock:

Mecze rozgrywane są w szybkim tempie. Szybszym niż w polskiej Ekstraklasie. Zawodnicy są bardzo dobrze przygotowani motorycznie, a do tego mają większą kulturę gry. To mnie wręcz zszokowało. Piłka często jest na ziemi, w drużynach jest sporo indywidualności, zawodników robiących różnicę. W Melbourne Victory jest Nani, ponadto Aleksandar Prijović gra w Western Sydney. Praktycznie w każdym klubie jest jedna, może dwie gwiazdy. Niedawno z nimi graliśmy i w składzie był choćby Marcelo znany z Wisły Kraków.

ZOBACZ WIDEO: Zagraniczna prasa komentuje występ Marciniaka. "To frustracja"

A jak to się ma do ligi koreańskiej, w której też grałeś?

To też liga z nastawieniem na indywidualności, ale gorsza pod względem taktycznym. Trenerzy nie byli tam na najwyższym poziomie. W Australii jest inaczej. Tu są dobrzy trenerzy. Polska liga jest na dość wysokim poziomie taktycznym i defensywnym, przez co mecze mogą wydawać się nudne, bo celem wielu drużyn jest nie stracić gola, a w ataku dominuje podejście, że coś wpadnie. My generalnie jesteśmy narodem defensywnym, a Korea czy Australia bazują na motoryce i ataku pozycyjnym. To widać, gdy ogląda się ich spotkania.

Jak wygląda liga australijska pod kątem presji, otoczki medialnej, kibiców?

Na pewno nie jest to aż tak odczuwalne jak w Polsce, Niemczech czy Holandii, gdzie grałem. Tu jest bardziej taka amerykańska mentalność, co akurat mi bardzo odpowiada. Z jednej strony luz, z drugiej rzetelne podejście do roboty. Kibice przychodzą na mecze, by mieć z tego radość. Nie wyzywają się, a czerpią radość z dopingowania drużyny. Doceniają, że mogą miło spędzić czas, obejrzeć piłkę nożną. Bardzo mało jest jakichś nieprzyjemnych sytuacji. Na trybunach jest kultura, natomiast przez to nie ma tu ultrasów i tak głośnego dopingu, jak w Europie.

Grasz daleko od Polski. Jak tam wygląda życie?

Rzeczywiście, śmiałem się ostatnio z rodzicami, że teraz może być już tylko bliżej. Nie mam jednak na co narzekać, bo życie tu jest fantastyczne. Nie był to główny wyznacznik tego transferu, ale oczywiście komfort życia też brałem pod uwagę ze względu na żonę, która jest w ciąży. W Korei nie czułem się zbyt dobrze i opieka zdrowotna nie była na takim poziomie, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Słyszałem, że jest tu dobrze, ale z perspektywy tych paru miesięcy stwierdzam, że jest fantastycznie. Szczególnie w Australii, bo pogoda jest jeszcze lepsza niż w Nowej Zelandii. Nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknego miejsca jak Wellington czy Sydney.

Co cię najbardziej zaskoczyło w nowym miejscu?

Mają tu swoje obyczaje, ale nie rzuca się to aż tak w oczy. Przed przyjazdem były lekkie obawy, lecz na szczęście okazały się bezpodstawne. Miasta są czyste, zadbane, ludzie uśmiechnięci. Co mnie zdziwiło? Pierwszy raz w życiu zobaczyłem kangury. A tak poza tym, na razie nie mogę powiedzieć, by cokolwiek mnie zszokowało.

Raków Częstochowa, Korea Południowa, Stal Mielec, Wellington Phoenix. Powiedziałbym, że dość niecodzienny przebieg kariery.

Niecodzienny dla polskiego piłkarza, natomiast będąc w Korei, dowiadywałem się dużo na temat świata piłkarskiego. Tamten wyjazd uświadomił mi, że piłka w Korei też jest na dobrym poziomie i że u nas w Europie stereotypowo myśli się o tych ligach. Większość ludzi uważa, że wyjazd w tak dalekie miejsce wiąże się z wakacjami i pójściem na łatwiznę. To dość płytkie myślenie i niesprawiedliwe. Przed przyjściem do Wellington obejrzałem sporo meczów, zaznajomiłem się z ligą, wykonałem parę telefonów do osób tu grających. Wszyscy wypowiadali się pozytywnie o poziomie piłkarskim czy warunkach do treningów. Akurat w Wellington te warunki przebijają praktycznie wszystkie kluby w polskiej Ekstraklasie, może poza Legią. To była zmiana na lepsze. Po ostatnim meczu rozmawiałem z Prijoviciem i jego odczucia są podobne. Najpierw trzeba tu przyjechać, zobaczyć na własne oczy, jak to wszystko wygląda, a dopiero potem się wypowiadać.

Trochę wyprzedziłeś moje pytanie o szeroko pojętą infrastrukturę.

O poziomie niech świadczy choćby to, jak Australia czy Korea Południowa zaprezentowały się na mistrzostwach świata w Katarze. Nie wiem, czy odbiegały od naszej reprezentacji, a w niektórych aspektach na pewno prezentowały się nawet lepiej. Coraz więcej pieniędzy jest inwestowanych w piłkę nożną. Już nie tylko rugby. Starają się pchać piłkę bardziej w stronę medialną, choć w dalszym ciągu to rugby przyciąga największą uwagę. To tam ładowane są największe pieniądze. Niemniej, miesiąc temu otworzyli nam ośrodek treningowy za kilkadziesiąt milionów. Jest tam dosłownie wszystko, co można sobie wymarzyć.

Parę miesięcy temu pojawiła się u nas rozmowa z Chrisem Jastrzembskim odnośnie gry w Kambodży. Użył tam nawet stwierdzenia, że czuje się tam jak "jakiś Ronaldo". 

Jeszcze przed wyjazdem do Korei mówiłem, że żeby tam pójść, to oczywiście musi się to opłacać finansowo, więc często obcokrajowcy są na lepszych warunkach niż rodzimi zawodnicy, lecz presja wyniku i gry ciąży na nich najbardziej. W tego typu wyjazdach pensje często są wyższe od tych, które mamy w Polsce, ponieważ te kluby muszą również przekonać Europejczyka, żeby na taki ruch się zdecydował. Pod kątem "gwiazdorskim" powiedziałbym, że jest tu raczej spokojnie. Sportowcy, a w szczególności piłkarze, nie są traktowani jak nie wiadomo kto. Jeżeli w rozmowie powiesz, że jesteś sportowcem, to u drugiej osoby wzbudza to szacunek i tyle. Nie ma problemu, by po meczu wyjść z chłopakami na miasto. Kibic przyjdzie na stadion, będzie dopingował, a jeśli spotka kogoś z drużyny na mieście, to po prostu się przywita i tyle. Jest to taki luźny styl bycia, który osobiście mi się podoba. To największa różnica w porównaniu do Europy.

W kwietniu w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" wspominałeś o zwyczajach w drużynie. "Zawodnicy i trenerzy, którzy nie jadą na mecz, muszą klaskać i machać swojej drużynie, kiedy ta odjeżdża autobusem. Tak samo trzeba stać przed budynkiem klubowym i witać brawami kolegów, gdy ci wrócą z meczu". W Wellington macie podobne rytuały?

O pobycie w Korei mógłbym napisać ze dwie książki - jedną na podstawie moich przeżyć, drugą na bazie tego, co usłyszałem od innych zawodników. Wellington zaskakuje mnie, ale tylko pozytywnie. Poziom treningów jest bardzo wysoki, a trening motoryczny na bardzo wysokim. Mamy tu fachowców z Ameryki i Australii, którzy podchodzą do tego bardzo poważnie. Trenujemy na bardzo dużej intensywności, większej niż w wielu klubach w Ekstraklasie. Z drugiej strony nie chciałbym zaniżać poziomu Ekstraklasy, bo nie jest aż tak niski, jak wiele osób uważa.

Zagrałeś w każdym meczu tego sezonu. Tylko dwa strzelone gole, natomiast sama regularna gra też musi cieszyć, szczególnie mając w pamięci Koreę, gdy przytrafiła się kontuzja i nie wszystko potoczyło się tak, jak mogło.

Ważne było to, że przyszedłem tu przed startem ligi, więc przepracowałem okres przygotowawczy z drużyną. Trener Ufuk Talay jest bardzo wymagający. Jest podobny do Marka Papszuna, u którego też trzeba wykonywać różne zadania na boisku. Jeżeli tego nie robisz, to nie ma dla ciebie miejsca w drużynie. Myślę, że dlatego mamy ze sobą bardzo dobre relacje. On wie, że gdy jestem na boisku, to założenia będą spełnione. Mówi mi, że niezależnie od tego, czy strzelę gola, czy nie, najważniejsze jest wykonywanie zadań. Bramki mają być tylko dodatkiem, natomiast wiadomo, że jako napastnik chcę zdobywać ich jak najwięcej. Na ten moment nie mogę narzekać. Uważam, że dotychczasowe mecze były dobre w moim wykonaniu. Jako drużyna gubimy jeszcze punkty, ale czas będzie działał na naszą korzyść. Nigdy nie grałem w systemie 1-4-4-2, jest to dla mnie nowość i takie przestawienie się nie jest łatwe, ale przebiega sprawnie.

W przeciwieństwie do Polski, u was gra toczy się cały czas. Patrzyłem w terminarz i 23 grudnia gracie na wyjeździe z Perth Glory. Specyficzne święta w tym roku.

To raz. Gramy też mecz 2 stycznia, więc nie będzie czasu na świętowanie nowego roku. Podchodzę do tego normalnie, bo jako profesjonalny zawodnik musisz się do wszystkiego podporządkować. Mecz dzień przed świętami? Może i nie jest to coś normalnego, ale za to nam płacą pieniądze. Cały czas jesteśmy w treningu, nie ma mowy o żadnym odpuszczaniu. Nie robię z tego problemu, to po prostu część mojego zawodu.

Podpisałeś dwuletni kontrakt z Wellington, a masz już w głowie, co dalej?

Na razie w ogóle o tym nie myślę, bo nawet nie przypuszczałem, że trafię do ligi australijskiej. Bardziej nastawiałem się na kierunek zachodni typu Holandia czy jakaś niższa liga niemiecka. Trafiło się Wellington, po rozmowie z trenerem uznałem, że to będzie dobre dla mojego rozwoju. Nie wiem, jak się to potoczy. Wszystko zależy ode mnie, jaki poziom będę prezentował. Im lepiej grasz, tym lepsze oferty dostajesz i możesz w nich przebierać. Czy to będzie Europa, Azja - trudno powiedzieć. Jestem otwarty na różne kultury, nie boję się życia w innym kraju, wręcz ekscytuje mnie poznawanie nowych rzeczy. Idę tam, gdzie jest najlepsza oferta. Nie podchodzę do tego na zasadzie, że chciałbym zwiedzić jak najwięcej świata, a przy okazji pograć w piłkę. Traktuję to profesjonalnie pod kątem kariery i rodziny.

Wspomniałeś wcześniej o trenerze Papszunie, z którym współpracowałeś w Rakowie Częstochowa. Uważasz, że on, jako wschodząca gwiazda wśród polskich trenerów, byłby dobrym kandydatem na selekcjonera? 

Trener Papszun jest najlepszym trenerem, jakiego spotkałem w karierze. I mówię to na podstawie doświadczeń z Holandii czy Niemiec, gdzie miałem do czynienia z trenerami z wysokiej półki. Ma swoje zasady i dla niektórych zawodników mogą być one trudne do zaakceptowania. Kto go słucha i wykonuje zadania, żyje z nim dobrze. Pod kątem tworzenia i rozwoju drużyny, jak i indywidualnego rozwoju zawodnika jest to najlepszy trener w Polsce. Myślę, że na pewno poradziłby sobie w naszej reprezentacji, choć dużo zależałoby od tego, jak zespół przyjąłby jego założenia. To trener, który chce, żeby wszystko było tak, jak on to widzi. Ma to dużo więcej plusów niż minusów. Biorę pod uwagę, że praca w klubie i reprezentacji do dwie różne kwestie. W kadrze nie możesz sobie kupować zawodników, a obracasz się wokół określonej grupy ludzi. Jest to większe wyzwanie, ale na pewno by sobie poradził.

Niewiele jest w Polsce klubów, gdzie to trener jest najważniejszą postacią. W Rakowie zdecydowanie można powiedzieć, że to trener Papszun rządzi. Jeśli zawodnik podpadnie, to on odchodzi, a nie trener.

W Polsce brakuje klubów o takiej strukturze. Bardzo często zmienia się trenerów. Nie tylko w klubach, ale i w reprezentacji. Jako naród nie mamy określonego stylu gry, swojego DNA. Spójrzmy na Holandię czy Hiszpanię. Techniczny futbol, utrzymywanie się przy piłce. To jest praktykowane od lat. A my co roku coś zmieniamy, działamy na emocjach, a niekoniecznie w oparciu o długofalowy plan. Trener Papszun w Rakowie od początku miał ten plan, budował zespół parę lat i teraz przynosi to efekty. Jeśli prezes PZPN obdarzyłby go zaufaniem, to myślę, że i w reprezentacji mógłby zbudować solidną drużynę. To odpowiednia osoba i wydaje mi się, że gotowa do tego wyzwania. A co, chcą zwalniać Michniewicza? Przyznam, że nie śledzę uważnie.

Jakby to powiedzieć - naród podzielony.

Poznałem bliżej trenera Michniewicza w reprezentacji U-21 i w pewnym stopniu przeniósł ten defensywny styl na pierwszą drużynę. Uważam, że nie miał zbyt wiele czasu, by przygotować drużynę, bo to nie on uczestniczył w eliminacjach do mundialu. Pełnił raczej rolę zadaniowca i nie wiem, czy taka nagonka na niego za słaby styl jest do końca uprawniona. Sam twierdzę, że z takimi zawodnikami w składzie powinno to wyglądać lepiej, ale koniec końców w tak krótkim czasie gra typowo pod wynik była najbardziej rozsądna.

Rozmawiał Tomasz Galiński, WP SportoweFakty
CZYTAJ TAKŻE:
Vladan Kovacević dostał powołanie do kadry, ale Raków nie wyraził zgody na wyjazd. O co chodzi?!
Wojciech Szczęsny wyróżniony. Polak w prestiżowym gronie

Źródło artykułu: WP SportoweFakty