- Postanowiłem nieco odpocząć po obiedzie. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam było pójście do łóżka - w ten sposób wydarzenia sprzed finału mistrzostw świata w 1998 roku wspominał Ronaldo Luis Nazario de Lima.
Co znamienne, na rozmowę o tamtym feralnym meczu, zdecydował się po 20 latach, w wyprodukowanym przez FourFourTwo filmie "Ronaldo's Redemption".
- Dostałem drgawek. Byłem otoczony przez kolegów z zespołu. Był tam też nieżyjący już dr Lidio Toledo. Nikt nie chciał mi powiedzieć, co się dzieje - mówił Ronaldo.
Chwilę później Brazylijczyk wybiegł na murawę Stade de France. Kibice przecierali oczy ze zdumienia.
Cień geniusza
Mundial w 1998 miał jedną główną gwiazdę - "Il Fenomeno". Młody Brazylijczyk jechał na turniej jako najdroższy i najlepszy piłkarz świata. Latem 1997 Inter Mediolan zdecydował się zapłacić FC Barcelonie, za niespełna 21-letniego napastnika, rekordowe jak na tamte czasy, 26,5 mln euro. Chwilę później natomiast, ten sam młody chłopak, na gali "France Football" odbierał swoją pierwszą Złotą Piłkę.
Na francuskim mundialu nie mogło zatem być nikogo większego. I Ronaldo w pełni to potwierdzał. Po sześciu rozegranych meczach miał na swoim koncie 4 bramki i 3 asysty. Wszyscy liczyli, że swój geniusz pokaże także w finale, w którym na "Canarinhos" czekali gospodarze.
Jakie było zdziwienie kibiców, gdy zamiast "Il Fenomeno" zobaczyli na murawie słaniającego się na nogach chłopaka, który w niczym nie przypominał niedawnego lidera drużyny. Ronaldo ostatecznie rozegrał pełne 90 minut, choć celniej byłoby napisać "przetrwał".
Całość była tak nieprawdopodobna, że "TV Globo" próbując znaleźć wytłumaczenie sytuacji, sugerowało nawet, że Brazylia sprzedała finał.
Nie dał wyboru
W rzeczywistości natomiast losy Ronaldo w finale mundialu ważyły się niemal do ostatnich minut. Początkowo w sztabie Brazylijczyków nie było mowy o tym, aby piłkarz wystąpił w kluczowym meczu.
- Zapytałem czy wszyscy mogą wyjść i porozmawiać gdzie indziej, chciałem spać - wspominał Ronaldo pierwsze chwile po niespodziewanym ataku konwulsji. - Wówczas jednak Leonardo zaprosił mnie na spacer do hotelowego ogrodu. Wyjaśnił mi całą sytuację, że nie będę mógł zagrać w finale.
Piłkarz jednak ani myślał odpuszczać najważniejsze spotkanie w jego karierze. Gdy badania lekarskie nie wykazały żadnych anomalii, postanowił wymóc na Mario Zagallo - ówczesnym selekcjonerze - miejsce w wyjściowej jedenastce.
- Miałem wyniki badań w ręku. Poszedłem do Zagallo na stadionie i powiedziałem, że nic mi nie jest, że wszystko jest w porządku i chcę grać. Nie dałem mu alternatywy. Nie miał wyboru i zaakceptował moją decyzję - relacjonował Ronaldo.
Teoria goni teorię
Całe zajście, owiane wówczas tajemnicą, momentalnie zbudowało liczne teorie spiskowe. Jedną z nich podsycał Edmundo, który miał wystąpić w finale zamiast niedysponowanego kolegi.
Jego zdaniem fakt, że ostatecznie to Ronaldo zamiast niego wybiegł w pierwszym składzie było efektem nacisków ze strony Nike. - Pracownicy Nike byli tam 24 godziny na dobę. Tak jakby byli członkami personelu technicznego. Stanowili ogromną siłę. To wszystko co mogę powiedzieć - mówił.
Kontrowersje wzbudzała też osoba dr Lidio Toledo. Część piłkarzy twierdziła, że zaczął on płakać, gdy po raz pierwszy przybył do pokoju Ronaldo. Inna wersja mówiła o reakcji alergicznej piłkarza na zastrzyk zaaplikowany przez lekarza.
Chwilę po finale brazylijskie media pisały z kolei o depresji gwiazdora. Miał on doznać załamania nerwowego w trakcie turnieju. Jako jedną z potencjalnych przyczyn takiego stanu rzeczy podawano romans jego ówczesnej dziewczyny z jednym z brazylijskich dziennikarzy.
Cokolwiek się wówczas stało, okazało się kluczowe dla losów przegranego 0:3 finału z Francją. Cała sytuacja sprawiła bowiem nie tylko to, że Brazylijczycy grali praktycznie w 10, ale także doprowadziła do podziałów w zespole. Jeszcze przed spotkaniem w kadrze "Canarinhos" miały utworzyć się dwie grupy. Jedna, pod przewodnictwem Dungi, miała optować za występem Ronaldo w finale, druga zaś, prowadzona przez Leonarda, się temu sprzeciwiała.
Ostatecznie Ronaldo niepowodzenie z 1998 roku powetował sobie cztery lata później, będąc już absolutnym liderem reprezentacji od początku do końca mistrzostw, prowadząc ją do złota w Korei i Japonii.
- Droga od 1998 do 2002 roku była bardzo trudna - przyznał w rozmowie z "The Athletic". - Udało się przezwyciężyć kontuzję, rekonwalescencję i duchy 1998.
Czytaj także:
- Rewelacja mundialu coraz bliżej Liverpoolu. Jest wstępne porozumienie
- Zaskakujący zwrot akcji ws. Szewczenki. To uniemożliwi mu pracę z kadrą?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nagranie Lewandowskiego hitem sieci. Kapitan nie próżnuje