Marek Papszun był wymieniany jako jeden z głównych kandydatów do zastąpienia Czesława Michniewicza, ale Cezary Kulesza od początku chciał zatrudnić obcokrajowca z selekcjonerskim doświadczeniem i ostatecznie postawił na Fernando Santosa.
- Jestem już gotowy objąć tę funkcję i popracować z drużyną narodową. Ale mam też świadomość, że otrzymanie takiej nominacji bywa efektem zgrania się w czasie wielu okoliczności - mówi w rozmowie z "Piłką Nożną".
Opiekun Rakowa właśnie został, po raz trzeci z rzędu, wybrany Trenerem Roku w plebiscycie tego tygodnika. Tym razem musiał podzielić się tytułem z Czesławem Michniewiczem, który z Polską dotarł do 1/8 finału MŚ 2022 w Katarze.
Zbigniew Mucha, "Piłka Nożna": Mniejsza radość, że akurat dwóch wyróżnionych?
Marek Papszun, trener Rakowa Częstochowa, Trener Roku w plebiscycie "Piłki Nożnej": Dlaczego? Ja nie podchodzę do tego w ten sposób. Cieszę się z wyróżnienia, w dodatku trzeci raz z rzędu, w dodatku wreszcie na wielkiej scenie, z osobistym odebraniem statuetki. Czuję się doceniony, a to ważny aspekt każdej pracy.
Wiem, że niezręcznie będzie panu zajmować stanowisko, ale faktem jest, że duża część kibicowsko-internetowego światka uważa, że nie powinniśmy nagradzać byłego już selekcjonera za najpierw awans na mundial, za utrzymanie w Lidze Narodów, za wejście do szesnastki najlepszych drużyn świata, czego nie mogliśmy dokonać od dziesięcioleci i że nie powinniśmy ponad styl stawiać wyniku oraz skuteczności...
Na pewno nie jestem osobą, która powinna tu i teraz argumentować za czymkolwiek, lecz powiem tak - trenerów z reguły zatrudnia się po to, by realizowali cele. Może nie słuchałem uważnie, ale wydaje mi się, że na razie nowy selekcjoner nie mówi o niczym innym, tylko sztuce wygrywania, bo o to w sporcie zawodowym chodzi. Jeśli dochodzi do tego piękno, to już mamy do czynienia z pełnią szczęścia.
Tak czy owak ilu ludzi, tyle opinii. Są i tacy, jak Zbigniew Boniek, którzy uważają, że właśnie Michniewicz tak, ale Papszun w parze z nim niekoniecznie, bo nie należy porównywać osiągnięć Rakowa z reprezentacyjnymi. Zgadza się pan z tym?
Nie zgadzam. Pomijając fakt, że to zawsze będzie subiektywna ocena każdego głosującego, warto pamiętać, że czasem skala trudności w klubie bywa większa, bo też inny jest wachlarz możliwości, inni są piłkarze, a trzeba zwracać uwagę też na to, czym się dysponuje w różnych obszarach, nie tylko na boisku. Dlatego tak trudno w podobnych wyborach jest pewne sprawy zważyć. Ja jednak zawsze szanuję opinię innych ludzi, także pana Bońka.
Trzy razy z rzędu wybieraliśmy Marka Papszuna najlepszym polskim trenerem, podobnie jeszcze tylko Adama Nawałkę, z tym że on triumfował zawsze jako selekcjoner. Ma pan poczucie lub nawet obawę, że może się nie doczekać tej najważniejszej trenerskiej nominacji?
Powiedziałem niedawno, że jestem już gotowy objąć tę funkcję i popracować z drużyną narodową. Ale mam też świadomość, że otrzymanie takiej nominacji bywa efektem zgrania się w czasie wielu okoliczności. Zawsze przytaczam przykład Henryka Kasperczaka, wybitnego polskiego trenera, z sukcesami również zagranicą, który nigdy nie został selekcjonerem, choć niewątpliwie zasługiwał. Po prostu - okoliczności nie ułożyły się dla niego korzystnie. Dlatego jestem świadom, że może to również stać się i moim udziałem. To oczywiście nie jest sprawa życia i śmierci, ale jednak ważna.
Jak dla każdego trenera, tyle że nie każdy ma odwagę się do takich myśli przyznać.
Otóż to.
W takim razie muszę wrócić do tego, co ogłosił pan kilka lat temu, że zamierza wkrótce zakończyć pracę trenerską. Jeśli trzymać się tego, co pan mówił, to zegar tyka głośno. Jeszcze dwa, trzy, cztery lata?
Nie precyzując dokładnie daty, podtrzymuję to, co powiedziałem. Taki faktycznie jest plan. Tyle że zawsze może zdarzyć się coś nieoczekiwanego. Nastąpi na przykład tak korzystna konfiguracja, że zwyczajnie szkoda byłoby nie wykorzystać szansy. Dlatego powtarzam: w porozumieniu z żoną, rodziną, podjąłem decyzję o stosunkowo rychłym odejściu z zawodu, ale... zobaczymy co się wydarzy.
Rozumiem, że to żona przede wszystkim trzyma pana za słowo. Przewiduje pan jakieś negocjacje z nią w tej sprawie?
W chwili obecnej - nie.
To dlatego, że jest pan świadom jak mocno cierpi życie rodzinne w przypadku osoby tak mocno skoncentrowanej na pracy jak pan?
To też. Satysfakcja z pracy zawodowej to jedno, ale są też rykoszety. Pamiętam dobrze dlaczego rozpadł się mój pierwszy związek. Staram się wyciągać wnioski. Wiem, że muszę w końcu poświęcić więcej czasu żonie, córce. Wiem, że były zaniedbania. Dlatego staram się dbać o relacje z najbliższymi, a to nie jest łatwe w tym fachu. Najświeższy przykład - byliśmy trzy tygodnie z Rakowem na zgrupowaniu w Turcji, po powrocie Gali "Piłki Nożnej", za chwilę już był wyjazd na kolejne zgrupowanie do Uniejowa. Zazdroszczę trenerom, którzy mówią, że są osiem godzin w pracy, a potem wracają do domu i odcinają się od wszystkiego. Ja w ten sposób nie potrafię, moja głowa pracuje nieustannie.
Ich też, tylko zaklinają rzeczywistość.
Być może. W każdym razie nie mówię tego wszystkiego, by ktoś mnie żałował. Nie pasuje ci, to siedź w domu - i to też jest racja. Ja się nie żalę. Ja robię to co kocham, co jest moją pasją i za co mi dobrze płacą. Nie zamierzam wychodzić na kogoś, kto ubolewa nad swoim losem, bo to nieprawda. Po prostu podjąłem pewną decyzję. Chcę za jakiś czas poświęcić się rodzinie i chcę po prostu pożyć. Tylko w tym zawodzie pracuję 20 lat, z małym, kilkumiesięcznym antraktem po Legionovii. Tymczasem czuję potrzebę rozwoju w innych aspektach życiowych.
Szkoleniowych nie?
Też. Warto gdzieś pojechać, zobaczyć z bliska jak pracują najwięksi, bo to zawsze wzbogaca. Ale chciałbym się również dokształcić na innych płaszczyznach, nie tylko sportowych.
Proszę się nie gniewać, ale nie wierzę w pańską emeryturę. Ta praca jest jak narkotyk i tak mówią wszyscy. Potrzebowałby pan ostrego detoksu.
I tego boję się najbardziej. Może nie boję, bo to za grube słowo, ale biorę to pod uwagę. Tym bardziej że żona wręcz twierdzi, iż to będzie niemożliwe w moim wypadku.
Czyli jest nadzieja...
Wcale nie wykluczam, choć będę się bronił przed tym, że stanę się nieznośnym, marudnym facetem. I w końcu usłyszę od żony: idź chłopie do roboty, bo nie mogę już z tobą wytrzymać. Ale dajmy spokój, jeszcze na emeryturze nie jestem.
Twierdzi pan, że interesująca oferta może lekko skorygować wszystkie plany. Wygląda jednak na to, że moda na polskich selekcjonerów właśnie się skończyła.
Zobaczymy, odnoszę wrażenie, że przemiennie mija i powraca. Dla mnie to w ogóle dziwny temat, to całe zastanawianie się - polski czy zagraniczny? Selekcjoner musi mieć wizję, ale musi być też skuteczny w działaniu. Nie tylko w kontekście wyniku, ale i na wielu innych obszarach. To podstawa.
A mamy gorszych trenerów? Zagranicą są lepsi, lepiej wyedukowani?
Ja nie mam żadnych kompleksów. Nie jest jednak tak, że pozostaję wrogo nastawiony do trenerów przyjeżdżających do Polski. Tyle że chciałbym, by wnosili nową jakość, żebyśmy dzięki nim gonili świat, żeby merytorycznie byli na topowym poziomie, wówczas ma to sens. Żeby było z nimi podobnie jak z piłkarzami zagranicznymi.
Żeby byli jak Ivi Lopez?
Na przykład. Poza tym fakty są takie, że tak na świeżo, to z zagranicznym selekcjonerem nie mamy dobrych wspomnień, z kolei ostatnie kilka edycji ligowych rozgrywek wygrywali trenerzy polscy, bo myślę, że Aleksandara Vukovicia, wykształconego w naszym kraju, do tej kategorii można podciągnąć.
Na pewno nowy selekcjoner, Fernando Santos, wyznacza nowe standardy płacowe i długości kontraktu. Czy to nie jest tak, że PZPN, ale może i kluby również, generalnie gorzej traktują rodzimych szkoleniowców.
Przede wszystkim nie znam zapisów kontraktowych pana Santosa. Na pewno jednak zarobki są na poziomie europejskim, bo też jest to szkoleniowiec z wysokiej półki i jako taki musi być dobrze opłacany. Jakość musi kosztować. Natomiast polscy trenerzy są na starcie w gorszym położeniu. Nasze środowisko nie jest doceniane. Jakość piłkarskiego szkolenia w Polsce jest jaka jest, a to z kolei nie pomaga odnosić sukcesu na rynku międzynarodowym. Polski futbol nie jest wysoko rankingowany, toteż i pozycja polskich nauczycieli futbolu jest niska, takież ich postrzeganie. Choć, podkreślam, wielu ma wysokie kwalifikacje i podobnie jak ja, nie odczuwa żadnych kompleksów w stosunku do kolegów z zagranicy.
Jest pan zadowolony z ubiegłego roku?
Nawet bardzo. Doceniam to, co udało nam się w Częstochowie zrobić. Powtarzam do znudzenia, ale to trzeba powtarzać - jesteśmy małym klubem, funkcjonującym w małym, dość biednym mieście. Mamy pewne ograniczenia, które na boisku niwelujemy. Odnosimy sukcesy dzięki pracy wielu osób, nie tylko mojej, piłkarzy i właściciela. Właściwie biorąc wszystkie okoliczności pod uwagę, to odnosimy olbrzymie sukcesy. Nie wszyscy to rozumieją. Na waszej Gali powiedziałem, że byliśmy najlepszym polskim klubem w 2022 roku. I tu pojawia się kwestia interpretacji moich słów. Czy ja powiedziałem, że Lech zdobył niezasłużenie mistrzostwo Polski? Nie, absolutnie. Uhonorowaliście go za ten sukces i grę w Europie. Natomiast ja wiem, że na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy zdobyliśmy kilkanaście punktów więcej od Lecha, że czterokrotnie pokonaliśmy poznaniaków na boisku. Dlatego miałem prawo tak powiedzieć.
Jako Raków cały czas idziecie do przodu, ale zabrakło jednak kropki nad i. Bardziej rozczarowany był pan po przegraniu mistrzostwa Polski czy odpadnięciu ze Slavią Praga z rozgrywek europejskich?
Po meczu pucharowym.
Dlaczego?
Bo Lech miał wszystko: miał kadrę i budżet uprawniające do myślenia o mistrzostwie. Był faworytem rozgrywek. W pewnym momencie sezonu osiągnął bodaj 9 punktów przewagi nad nami. Gdyby tak się zakończyło, to gratulowano by nam wicemistrzostwa Polski. Ale dogoniliśmy go, mieliśmy do tytułu niedaleko, dlatego fakt, że ostatecznie to Lech został mistrzem, odebrano jako naszą porażkę. Tymczasem to nie była porażka. Zabrakło niewiele, decydujący był ten mecz z Cracovią... Nie oddaliśmy jednak Lechowi wszystkiego, zabraliśmy Puchar Polski. Z kolei Slavia to była kwestia jednego meczu. Gdybyśmy wykorzystali liczne sytuacje na naszym boisku, mieliśmy Czechów na wyciągnięcie ręki. Dlatego tak bardzo to przeżyłem, podobnie jak piłkarze. Byli załamani, bo wiedzieli, że coś im się wymknęło.
Już w maju, po zakończeniu sezonu, wiedział pan co musi zrobić albo czego nie może uczynić, by za rok chodzić w koronie?
Zawsze robimy podsumowanie jakiegoś etapu, wtedy również. Wnioski, mam nadzieję, wyciągnęliśmy właściwe.
Zapewne w tych wnioskach znalazł się i taki, by jeszcze wzmocnić drużynę. Zapalił pan zielone światło na odejście Niewulisa i Petraska - do niedawna wydawało się graczy nieodzownych. Łatwo odnieść wrażenie, że konsekwentnie usprawnia pan swój projekt, wymienia elementy słabsze na lepsze.
Jak każdy zespół my również potrzebujemy transferów, jeśli chcemy się rozwijać, a nie stać w miejscu. Natomiast nigdy nie było i nie ma mowy o odejściu Tomasa Petraska, to jakiś medialny wymysł. Co do Andrzeja Niewulisa, to akurat nie była łatwa decyzja. Rozstanie było emocjonalne. Ten chłopak był długo w Rakowie, wiele dał klubowi, ale i klub jemu. Zdawałem sobie sprawę, że kadra jest coraz mocniejsza i Andrzejowi będzie trudno rywalizować. Dlatego podjąłem taką decyzję. Skoro zaś mowa o ruchach, coraz więcej naszych graczy otrzymuje fajne propozycje transferowe i tak było również zimą. A jednak wciąż nie ma transferów wychodzących, co uważam za duży sukces klubu. To nie są łatwe rozmowy, bo piłkarz ma "krótszy termin przydatności" od trenera i chce sobie zapewnić przyszłość. Skoro jednak z nami zostają, to także dlatego, że wierzą w sens tej roboty.
Ponoć polskie kluby gdy wiedzą, że Raków interesuje się ich piłkarzem, natychmiast podnoszą cenę odstępnego. Jak się negocjuje w takiej sytuacji?
Trudniej. Nie stać nas na pozyskiwanie czołowych graczy z czołowych klubów Ekstraklasy. Proszę zwrócić uwagę, że przeprowadzamy transfery nieoczywiste. Bierzemy graczy niedocenianych albo takich, którzy na pewno nie grali u siebie pierwszych skrzypiec. Stąd obecność w kadrze Arsenicia, Rundicia, Cebuli, Wdowiaka czy teraz jeszcze Jeana Carlosa. Właściwie inaczej było tylko w przypadku Bartka Nowaka, bo tu akurat wyjęliśmy czołowego pomocnika ligi. Pomogło nam to, że on również bardzo chciał przejść do Rakowa.
Rozgrywa już pan wiosnę w głowie i widzi autostradę do tytułu czy krętą, wyboistą drogę?
Z góry przepraszam za ten banał, ale najważniejszy jest najbliższy mecz. Takie jest moje credo. W końcówce okresu przygotowawczego myśleliśmy tylko o Warcie. I jestem pewien, że wielu moich piłkarzy nie miało nawet pojęcia z kim będą się mierzyć w drugiej wiosennej serii. Zatem nie rozgrywam wiosny w głowie.
Niedawno Michał Świerczewski, właściciel Rakowa, mówił, że brak mistrzostwa będzie dla niego rozczarowaniem. Myślę, że rozczarowaniem było wicemistrzostwo w ubiegłym roku, teraz będzie potężny zawód, by nie powiedzieć klęska.
Klęska? Mam nieco inne zdanie, wciąż pamiętam jakie jest nasze "pochodzenie". Natomiast Michał mówił to nieco wcześniej, dziś znając przewagę punktową i wiedząc, jaką pracę wykonaliśmy na obozie, zgodziłbym się z tym, że brak tytułu byłby zawodem.
Pora jednak najwyższa zapomnieć o czasach, gdy Raków uważany był za ligowego underdoga. Należycie do faworytów, może nawet przed sezonem uchodziliście za głównego.
I niezależnie od tego, czy zdobędziemy tytuł, czy nie, za rok pewnie będzie tak samo. Już samo to świadczy o pracy i postępie, jaki stał się naszym udziałem. Klub wszedł po prostu na inny poziom. Dwa wicemistrzostwa Polski, dwa Puchary Polski, bodaj 12 meczów w europejskich pucharach – to istotna wartość bojowa. Teraz trzeba tylko nadążyć za oczekiwaniami.
Jaki jest dla pana wzorzec, w kierunku którego chciałby pan podążać z zespołem?
Nie szukam wzorców na świecie, bo to są trudne porównania. Natomiast w Polsce, jeśli chodzi o sposób gry i o klub jako organizację, powoli możemy sami stawać się wzorcem dla innych.
ZOBACZ WIDEO: Milioner zachwycił się Łodzią. "Ktoś musi powiedzieć, że Polska nie jest dzikim krajem"