"Jesteśmy zakompleksieni". Smutna prawda o polskich trenerach

PAP / Jacek Bednarczyk / Na zdjęciu: Waldemar Fornalik i Michał Probierz
PAP / Jacek Bednarczyk / Na zdjęciu: Waldemar Fornalik i Michał Probierz

- U nas z trenerów się po prostu kpi albo nawet szydzi. W Anglii zawód trenera cieszy się większym szacunkiem - mówi Marcin Papierz, redaktor naczelny i wydawca popularnego magazynu "Asystent Trenera".

W tym artykule dowiesz się o:

Czy polski trener jest słaby, tak jak słabe są wyniki naszych drużyn w europejskich pucharach? Co najbardziej przeszkadza szkoleniowcom w ich pracy, na co mają wpływ, a co jest poza nimi. I czy w polskim futbolu pracuje wielu ludzi przypadkowych - o polskich trenerach rozmawiamy z Marcinem Papierzem, autorem książki "Jestem trenerem (człowiekiem)".

Dariusz Tuzimek: Zgodzi się pan z dość popularną tezą, że polscy trenerzy piłkarscy są po prostu słabi?

Marcin Papierz, redaktor naczelny i wydawca popularnego magazynu "Asystent Trenera": Oczywiście nie, bo jest nieprawdziwa. Ale też nie jestem oszołomem i nie będę bronił wszystkich polskich trenerów. To zawód jak każdy inny. Skoro są słabi dziennikarze czy hydraulicy, są też słabi szkoleniowcy piłkarscy. Na szczęście są też dobrzy. Jako wydawca czasopisma "Asystent Trenera" mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy wobec polskich szkoleniowców bardzo wymagający.

Staramy się do nich docierać z merytoryczną wiedzą, z nowinkami taktycznymi, ale też oczekujemy od nich, że będą chcieli sobie tę wiedzę przyswajać, będą chcieli się kształcić i rozwijać. Wiemy, że różnie z tym bywa, więc potrafimy być też krytyczni. Sporo podróżuję, więc mogę śmiało powiedzieć, że w Polsce jest tak samo jak na całym świecie: są dobrzy trenerzy, średni i słabi, wrzucanie wszystkich do jednego worka jest niesprawiedliwe.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: z piłką wyczynia cuda. Zobacz popisy gwiazdy Barcelony

To ja będę złym policjantem: czy dobrą weryfikacją polskich szkoleniowców nie są konfrontacje międzynarodowe? A wszyscy wiemy, jak wyglądają starty polskich drużyny w europejskich pucharach.

Obwinianie wyłącznie trenerów, to duże uproszczenie. Polska piłka to pewien ekosystem, nie można wyjąć z niego tylko szkoleniowców i na nich wskazać palcem. A co z działaczami? Z prezesami, z właścicielami klubów, dyrektorami sportowymi? W polskim futbolu wciąż pracuje wielu przypadkowych ludzi, nie mam co do tego wątpliwości. Kolejna kwestia to infrastruktura, w jakiej przychodzi pracować polskim trenerom.

Cieszymy się z polskich stadionów, ale przecież one powstały w ostatnich latach. A my mamy zapóźnienia sięgające dekad. Zresztą od stadionów ważniejsze są boiska treningowe i pełnowymiarowe hale piłkarskie. Gdy jeżdżę po świecie, to widzę, że inni takie obiekty mają od nawet kilkudziesięciu lat. U nas wtedy była pustynia. Te boiska, akademie piłkarskie czy hale to wszystko teraz powstaje, ale trudno tak nagle nadgonić kilkadziesiąt lat. W ośrodku Spartaka Moskwa widziałem halę pełnowymiarową, która wyglądała, jakby była z lat 50. czy 60., czyli zbudowano ją dobre pół wieku temu, kiedy u nas nikt o czymś takim nie słyszał.

Zwróćmy też uwagę na stałe drenowanie ligi ze zdolnych zawodników. Jeśli tylko ktoś pokaże się z dobrej strony, za chwilę wyjeżdża za granicę. Trener mozolnie buduje drużynę, osiąga sukces i kiedy przychodzi do konfrontacji w europejskich pucharach, to okazuje się, że najlepsi już zostali sprzedani. I co wtedy może zrobić szkoleniowiec? Musi czekać - czasem bardzo długo - na uzupełnienia w składzie. Świadomie mówię o uzupełnieniach, bo rzadko są to realne wzmocnienia. A my w Polsce musimy czekać, aż skończą transfery silniejsze ligi, bo dopiero wtedy może nam coś skapnąć z pańskiego stołu. Trener dostaje zawodników późno, nieraz już w trakcie rozgrywek, kiedy nie jest łatwo wkomponować ich do drużyny. Wiele jest przyczyn niepowodzeń polskich klubów w pucharach.

No ale chyba nie chce pan powiedzieć, że co prawda brakuje nam infrastruktury, dobrzy piłkarze uciekają za granicę, mamy kiepskich działaczy, ale trenerów to mamy świetnych, co? Przecież polscy szkoleniowcy prawie w ogóle nie dostają ofert z zagranicy. No może poza Maciejem Skorżą, którego zatrudniono w Japonii, ale to wyjątek potwierdzający regułę. Nie dostają ofert z zagranicy, bo nie mają wyników.

Nie o same wyniki chodzi. Proszę się zastanowić, w jaki sposób polski trener może dostać pracę zagranicą? Pierwsza możliwość jest taka, że jest legendą danego klubu zagranicznego, ma uprawnienia i dostaje szansę ze względu na swoją historię w tym klubie. To może być na przykład Łukasz Piszczek, legenda Borussii. Inną drogą jest zrobienie zauważalnego zagranicą wyniku z polskim klubem w europejskich pucharach.

Ale z tym - jak już powiedzieliśmy - obecnie jest trudno. Osobiście bardzo żałuję, że polscy piłkarze, którzy grali zagranicą, nie przecierają drogi naszym trenerom. Wracają do Polski, zostają menedżerami albo ekspertami w telewizjach, nie czują powołania do trenerki. A jestem przekonany, że gdyby na przykład Robert Lewandowski chciał zostać trenerem, to w Barcelonie czy Bayernie zaczynałby z takiego pułapu, jaki jest nieosiągalny dla żadnego innego polskiego trenera.

No on, z tego co wiadomo, akurat nie zamierza być trenerem, więc też tej drogi nie przetrze. Ale OK, nie oczekuję, żeby Polacy dostawali oferty z pięciu najlepszych lig Europy, ale dlaczego nie cenią nas w Czechach czy na Bałkanach?

Nie jestem upoważniony do zdradzenia nazwiska, ale całkiem niedawno jeden z polskich trenerów dostał ofertę poprowadzenia klubu w Słowacji. Nie skorzystał, bo musiał odpocząć i zrobić przerwę po pracy w klubie Ekstraklasy. Obiecał to rodzinie. Ale niewykluczone, że tego typu propozycja jeszcze do niego lub innego polskiego trenera wróci. Przypomnę, że swego czasu z sukcesami pracował na Litwie, Łotwie i w Kazachstanie trener Marek Zub. Świetny człowiek i szkoleniowiec, ale u nas niedoceniany. W żadnym z tych krajów nie zszedł poniżej trzeciego miejsca w lidze. Ba! Z Żalgirisem Wilno wyeliminował Lecha Poznań w eliminacjach Ligi Europy.

I co? Polskie kluby po niego nie sięgają. Dlaczego? Bo wolą fachowca z zagranicy. No niestety, jesteśmy trochę zakompleksieni, nie cenimy swoich, a przed zagranicznymi trenerami od razu rozwijamy czerwone dywany. A przecież wielu z tych obcokrajowców, którzy tu pracowali, wcale nie było lepszych od polskich szkoleniowców. Tyle że zagraniczni mieli większy kredyt zaufania, bo... byli z zagranicy.

Dwóch z trzech ostatnich selekcjonerów Polski to cudzoziemcy
Dwóch z trzech ostatnich selekcjonerów Polski to cudzoziemcy

Nie przesadza pan trochę?

Nie, nie przesadzam. Kiedyś trener Marcin Dorna pokazał uczestnikom kursu trenerskiego pewne ćwiczenie. Zachwytów nie było, raczej krytyka i narzekanie, że to nic ciekawego. Ale gdy ci sami kursanci dowiedzieli się, że to ćwiczenie zostało wymyślone przez szkoleniowca Atletico Madryt - Diego Simeone, nagle potrafili dostrzec zalety. Takich przykładów jest więcej.

Ostatnio naszym gościem w "Asystencie Trenera" był znakomity szkoleniowiec argentyński Marcelo Bielsa. Przyjechał, zrobił wykład, podzielił się swoją wiedzą. Z jego wypowiedzi wyciągnęliśmy pewien cytat i wrzuciliśmy to do sieci. Odzew był świetny. Komentowano, że to znakomite, że wyjątkowe, że widać klasę wielkiego trenera. A ja pamiętam, że wiele lat wcześniej, bardzo podobnie wypowiedział się Jacek Magiera. Tyle że wtedy tego efektu "wow" nie było. Bo to powiedział polski trener. A sens obu wypowiedzi był taki sam.

No tak, często oceniamy wypowiedź po tym, kto mówi, a nie co mówi. Ale wróćmy do tych niepowodzeń polskich drużyn w pucharach. Skoro to nie nasi trenerzy są winni, to kto?

Najwięcej do zrobienia w polskim futbolu jest w obszarze zarządzania. Przecież trener, żeby pracować, musi mieć licencję. A co z resztą ludzi zajmujących się profesjonalnie piłką? Dopiero teraz odbył się pierwszy kurs na dyrektorów sportowych i to na pewno jest dobry ruch PZPN, bo im więcej dziedzin polskiego futbolu sprofesjonalizujemy, tym mniej będzie w nim przypadkowych ludzi i mniej rozczarowań. A przecież to bardzo ważne, żeby trener miał wsparcie dyrektora sportowego, prezesa czy właściciela klubu. Bez tego żaden szkoleniowiec nic nie zrobi.

W pierwszym, trudniejszym momencie, zostanie sam, jego zdanie będzie kwestionowane, jego autorytet podważany i będzie po trenerze. Weźmie się kolejnego, bo na trenera zawsze najłatwiej zrzucić odpowiedzialność za niepowodzenia sportowe. Kibice dostają w ofierze głowę szkoleniowca, a działacze - którzy przecież sami tego trenera wybierali - mają spokój, nikt ich nie obwinia. Działacz zostaje, przychodzi nowy trener, ale po kilku czy kilkunastu miesiącach sytuacja się powtarza. Przychodzi kryzys i kto jest zwalniany? Działacz? Nie, trener. I tak to się kręci w kółko.

Proszę popatrzeć na ligę, niektórzy działacze zwolnili już po kilku albo nawet po kilkunastu trenerów, a sami nadal trwają. Opowiem anegdotkę: pewien trener miał dostać pracę w polskim klubie. Wśród postawionych przed nim zadań, działacze domagali się, by także "wyczyścił" szatnię ze starych zawodników. Trener powiedział: "Ale wiecie, że ja przy takiej misji będę potrzebował waszego wsparcia, bo piłkarze będą narzekać w mediach, podpuszczać kibiców itd". I co usłyszał w odpowiedzi? Oczywiście, że będzie miał wsparcie zarządu, jeśli... będzie wygrywał. Ot, polska klasyka ligowa.

Marek Zub odnosił sukcesy z klubami litewskimi, łotewskimi i białoruskimi
Marek Zub odnosił sukcesy z klubami litewskimi, łotewskimi i białoruskimi

Ale jak nasi trenerzy mają być szanowani, skoro sami się nie szanują? Czyhają jeden na drugiego, są zazdrośni o sukcesy innych i o pracę, źle mówią o kolegach, itd. Polskie piekiełko. Czasem śmiać mi się chce, jak widzę w transmisji, że dwaj szkoleniowcy podają sobie ręce, poklepują po plecach w geście przyjaźni, a wiem, że prywatnie jeden drugiego utopiłby w łyżce wody.

Oczywiście, jest pewien problem z etyką w tym środowisku, bo trenerów jest dużo, a pracy mało. Jaką pozycję ma szkoleniowiec, który od wielu miesięcy siedzi na bezrobociu i czeka na ofertę? Słabą. Dlatego często jest tak, że trener zgadza się na kiepskie warunki, bo wie, że w każdej chwili znajdzie się ktoś, kto za niego weźmie tę robotę za mniejsze pieniądze. A jeśli działacz zyska przewagę na starcie współpracy, to później też będzie ją wykorzystywał. A zawiść czy zazdrość, o której pan mówi, na pewno w tym środowisku jest. Ktoś to celnie powiedział, że piosenka Lady Pank "Siódme niebo nienawiści" to powinien być hymn polskich trenerów.

Tyle że znowu muszę odbić piłeczkę, to nie dotyczy wyłącznie trenerów, bardzo podobnie jest we wszystkich innych środowiskach w Polsce. Byliśmy ostatnio z trenerem Dariuszem Banasikiem - bo on też szuka zagranicą inspiracji do swojej pracy - odwiedzić szkółki Chelsea i Watfordu. I tam na własne oczy się przekonałem, że w Anglii zawód trenera cieszy się dużo większym szacunkiem niż w Polsce. U nas z trenerów się po prostu kpi albo nawet szydzi. Przykre to bardzo.

Samo określenie "polska myśl szkoleniowa" brzmi jak hasło wyjęte z mema. Nasi trenerzy nie mają dobrej opinii. Czy jest aż tak źle, że musiał pan w tytule książki podkreślić, że trener jest też człowiekiem?

Moimi rozmówcami było 22 trenerów (m.in. Antoni Piechniczek, Marek Papszun, Waldemar Fornalik, Nenad Bjelica, Aleksandar Vuković, Marcin Brosz, Leszek Ojrzyński). Przez ostatnich 10 lat dobrze poznałem wielu trenerów i wiem, że niektóre opinie o nich są mocno niesprawiedliwe. Są pobieżne, niesprawdzone, zasłyszane, chciałem pokazać ich w trochę innym świetle - jak działają, jak zarządzają dużymi grupami ludzi, jak sobie radzą z kryzysem. Może dzięki tej książce ludzie spojrzą na pracę trenerów inaczej, może też więcej zrozumieją?

Oczywiście wiem, że ludzie kpią z określenia "polska myśl szkoleniowa”" ale zauważyłem, że ci którzy na ten temat piszą czy się wypowiadają, w ogóle nie mają o tym pojęcia. Nie kończyli żadnych kursów, nie mają wiedzy, nie czytali literatury, nie znają podstawowych pojęć. Ale mają swoje zdanie w temacie i zabierają głos. Jest demokracja, jest powszechny dostęp do mediów społecznościowych, więc niech każdy mówi, co chce. Tylko czy warto tego słuchać? To z merytoryką często nie ma nic wspólnego. Ot, frustracja w czystej postaci, nic więcej.

To jak naprawdę jest z tymi naszymi trenerami? Przecież dziś jest powszechny dostęp do wiedzy, w internecie można znaleźć każdy rodzaj treningu, każde ćwiczenie, opisy procesów szkoleniowych, wszelkie warianty taktyczne itd. Czy polski trener to ktoś, kto ma głód wiedzy, sięga do źródeł, uczy się, doskonali warsztat?

Ten dostęp do źródeł ma większe znaczenie dla trenerów, którzy pracują z młodzieżą albo na poziomie amatorskim. Rozmawiam z ludźmi z Anglii i Niemiec i oni są pod wrażeniem, że w Polsce jest tak wiele możliwości poszerzania swojej wiedzy. Że jest tak dużo konferencji, wykładów, jest dostęp do różnych platform z wiedzą itd. Nawet dzwonili do mnie z Niemiec z pytaniem, czy byśmy nie zorganizowali tam konferencji dla polskich trenerów pracujących w tym kraju. Oczywiście trenerzy są różni, jeden chce się rozwijać, a inny jest na to zbyt leniwy.

Natomiast na poziomie profesjonalnym też oczywiście trzeba się dokształcać, poprawiać warsztat, ale tu liczy się najbardziej to, z jakim materiałem ludzkim się pracuje. Tu są największe różnice między trenerami polskimi, a tymi z zagranicy. Bo to w sumie oczywiste, że nawet najlepszy trener nie wyciśnie wiele ze słabej drużyny. Może główkować, kombinować, wymyślać strategie czy taktyki, trochę poprawić grę własnego zespołu, ale w starciu z naprawdę silnym przeciwnikiem ma niewielkie szanse. Tu decydująca będzie jakość zawodników. A za nią trzeba płacić. Sam trener pewnych rzeczy nie przeskoczy. Pieniądze w futbolu profesjonalnym mają kluczowe znaczenie.

Na zdjęciu (od lewej): Dariusz Banasik, Jacek Magiera, autor Marcin Papierz i Marek Zub. Fot.: Jakub Grabowski
Na zdjęciu (od lewej): Dariusz Banasik, Jacek Magiera, autor Marcin Papierz i Marek Zub. Fot.: Jakub Grabowski

Podobno jednak najwięcej zaniedbań popełnianych jest na tym najniższym szczeblu, w piłce młodzieżowej.

Nie chcę generalizować, ale bywa że dochodzi do selekcji negatywnej, kiedy na przykład były piłkarz nie bardzo ma pomysł na siebie po zakończeniu kariery i dostaje dzieciaki do szkolenia. Często nawet nie sprawdza się, czy ma ku temu jakiekolwiek kwalifikacje. Pracuje w roli trenera, tylko po to, żeby sobie dorobić. Nie ma do tego pasji, serca, zacięcia. No to jakie mogą być efekty? Druga sprawa, że na tym podstawowym poziomie trenerzy są kiepsko opłacani, więc często pracę z młodzieżą traktuje się po macoszemu.

Ale zagranicą pod względem finansów jest podobnie. Trenerzy młodzieży w Anglii czy Niemczech też nie zarabiają kokosów. Ale często traktują taką pracę jako inwestycję w siebie, jako doskonalenie warsztatu. Dla wielu z nich jest to robota dodatkowa, po godzinach. Tyle że mają tę przewagę nad polskimi trenerami młodzieży, że godnie zarabiają w swoich pracach podstawowych, więc stać ich na to, by na piłce młodzieżowej już nie zarabiać. Dla nich liczy się prestiż tego, że pracują w uznanej akademii, szacunek społeczny, pozycja. Finanse nie są czynnikiem decydującym. Naszych trenerów na taki luksus nie stać.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty