FC Barcelona przelała ok. 7 mln euro na konto niejakiego Jose Marii Enriqueza Negreiry, za wątpliwe etycznie i merytorycznie usługi związane z kwestiami sędziowskimi. Sprawa nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie śledztwo urzędu skarbowego. Analogie z przypadkiem Ala Capone na tym się bynajmniej nie kończą.
Ujawnione przez Adrię Soldevillę i Sergiego Escudero, dziennikarzy stacji SER prowadzących program "Que T'hi Jugues", a potem opisane szczegółowo przez "El Mundo" opłacanie przez klub przez 17 lat, od 2001 roku kiedy prezydentem był Joan Gaspart, aż do 2018, gdy szefem był Josep Maria Bartomeu, byłego sędziego Primera i Segunda Division (w latach 1975-92), a potem członka i wiceprezydenta Komitetu Sędziowskiego RFEF Jose Marii Enriqueza Negreiry poruszyło całą Hiszpanię.
Ma się wrażenie, że na razie widać tylko wierzchołek góry lodowej, a ile jej skrywa się pod powierzchnią wody i co może ewentualnie zatopić, nie da się jeszcze ocenić. Enriquez oczywiście nie pobierał pieniędzy za darmo, lecz za dostarczanie informacji o sędziach mających prowadzić najbliższy mecz blaugrana. Zawierały one charakterystykę arbitra, której znajomość miała pozwolić uniknąć piłkarzom zachowania mogącego skończyć się kartkami czy konfliktami z prowadzącym mecz.
Dużo kasy za nic?
W zamówieniu takiej usługi być może nie ma niczego nagannego. Można ją traktować jako dbałość o szczegóły, przejaw profesjonalizmu ze strony szefów klubu niechcących zaniedbać żadnego detalu mogącego decydować o sukcesie bądź porażce zespołu. Jednak oczywiście pojawiają się też liczne wątpliwości.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: dla takich akcji przychodzi się na stadion
Jedna z nich dotyczy syna Enriqueza Negreiry, Javiera Enriqueza Romero, który przez wiele lat z ramienia RFEF sprawował opiekę psychologiczną nad hiszpańskimi sędziami. Nie można wykluczyć, że powierzali mu w zaufaniu swoje tajemnice, a on potem zdradzał je Barcelonie.
Mając wiedzę na przykład o kłopotach osobistych danego arbitra, można go było odpowiednio podejść, o ile nie zaszantażować - taka koncepcja też mieści się w głowie. Ponadto, co już jest absolutnie nieetyczne, to Jorge Enriquez opiekował się sędziami przyjeżdżającymi do Barcelony na mecz, odbierał z lotniska, potem z hotelu, itd. - znamy to wszystko z polskiego podwórka. Zresztą, ponoć po ujawnieniu afery robi to nadal.
Po drugie, zastanawia fakt, że Joan Laporta objąwszy stanowisko prezydenta w 2003 roku podwyższył trzykrotnie kwotę, jaką Barca co roku wypłacała byłemu sędziemu, choć zakres usług świadczonych przez niego klubowi formalnie nie uległ zwiększeniu. A może jednak de facto tak się stało? Może Enriquez dostał inną ofertę podobnego zatrudnienia i podwyższył stawkę?
W 2018 roku Josep Maria Bartomeu, w ramach czyszczenia klubowych finansów, zerwał kontrakt z Enriquezem, a ściślej jego firmą DASNIL-95 S. L. Powodem była mała wartość dostarczanych przez niego informacji. Bo też i, na zdrowy rozum, cóż tak ciekawego mogło się w nich znajdować, by płacić za nie grubą forsę?
Ponadto liczba sędziów jest ograniczona, ci sami sędziują Barcelonie po kilka meczów w sezonie, trudno jest przed każdym znaleźć coś nowego. Oczywiście nie bez związku z wypowiedzeniem umowy pozostawał też fakt, że właśnie w 2018 roku, po 24 latach, Enriquez Negreira przestał pełnić funkcję wiceszefa Komitetu Technicznego Sędziów. A raczej - to było chyba decydujące.
Po decyzji Bartomeu (czy to nie jest jedyna rzecz, za którą go można pochwalić?) Enriquez Negreira miał zresztą szantażować Barcelonę, że jeśli umowa nie zostanie wznowiona, to ujawni wszystko, co wie o jej rozmaitych machlojkach. Trudno mu się dziwić, wszak jak wykazało dalsze śledztwo dziennikarskie, DASNIL-95 miała w zasadzie tylko jedno źródło dochodów.
Za rok 2017, ostatni cały "przepracowany" przez Enriquezów na rzecz Barcelony, otrzymała przelewy na kwotę 562 840 (541 762 według innego źródła) euro, za 2018, w trakcie którego umowa została wypowiedziana, już tylko na 329 373 (318 200), w 2019 na 7348, a w 2020 – na równe 0 euro.
Jednak chyba Enriquez strzelał ślepakami, bo pieniędzy (oficjalnie) nie dostał, a żadnych rewelacji światu nie wyjawił. Zresztą zaraz po ujawnieniu afery wyznał: - Barcelona nigdy nie otrzymała za moim pośrednictwem jakiejkolwiek pomocy od sędziów, pieniądze dostawałem wyłącznie za doradztwo w kwestii na co można sobie pozwolić wobec danego arbitra.
Śmierdziało już w 1994
To był zapewne jego pierwszy i ostatni komentarz dotyczący sprawy. Kilka dni po wybuchu afery jego adwokat podał informację, że ze względu na zdiagnozowane początki choroby Alzheimera Enriquez Negreira nie będzie zeznawał przed organami podatkowymi - bo na razie tylko takie prowadzą śledztwo. Natomiast nie uniknie tej konieczności Javier Enriquez Romero, zarządzający rodzinną firmą w latach 2004-19.
Skądinąd wiadomo, że Negreira nigdy nie brał udziału w procesie wyznaczania arbitrów na konkretne mecze. Tak więc pod tym względem w żaden sposób nie mógł pomagać klubowi, który go opłacał. Jednak mimo tego faktu i deklaracji sędziego kwestia, za co tak naprawdę i po co Barcelona przez lata całe opłacała Enriqueza pozostaje nie do końca wyjaśniona.
Być może był na liście jej płac już wcześniej. "Marca" już w 1994 roku pisała, że ten były sędzia, zasiadający od niedawna we władzach komitetu sędziowskiego, jest jej opiekunem. Na każdym meczu na Camp Nou panoszył się w loży honorowej. "Ciekawe, że odkąd były kataloński sędzia Enriquez zasiada we władzach kolegium sędziów, Barcelona stała się jedynym klubem niemającym powodów, by narzekać na sędziów po meczach" - pisał publicysta madryckiego dziennika Jose Vicente Hernaez.
Może więc całą sprawę można porównać do płacenia przez przedsiębiorców mafii za ochronę - przed nią samą oczywiście? Też przerabialiśmy to w naszym kraju w latach 90. Może zanim zaczęło się myśleć o przekupywaniu arbitrów, należało najpierw zapłacić komuś z sędziowskich prominentów za to, żeby nie doznać od nich krzywdy?
W oficjalnym komunikacie klubu po ogłoszeniu rewelacji przez dziennikarzy "El Mundo" i SER, Barcelona napisała, że: "(pozyskiwanie) informacji technicznych dotyczących zawodowych sędziów (...) to zwyczajowa praktyka w klubach profesjonalnych". Znalazło się też, notabene, w tym komunikacie stwierdzenie następujące: "Barcelona wyraża ubolewanie, że ta informacja ukazała się akurat w najlepszym pod względem sportowym momencie tego sezonu". Co można uznać za uderzenie w spiskową teorię dziejów, czyli słynny symetryzm.
A może w 2018 roku Bartomeu nie z oszczędności (cóż to za kwota wobec budżetu Barcy!) zrezygnował z opłacania Negreiry, lecz ponieważ nie było już takiej konieczności, bo czasy się zmieniły? Byłaby to optymistyczna konstatacja, tyle że raczej nie polega na prawdzie. Fakty są bowiem takie, że w czasie gdy Negreira sprawował nad Barceloną opiekę, czyli roztaczał nad nią parasol ochronny - pozostańmy na razie roboczo przy tej wersji wyjaśnienia casusu - była ona traktowana przez arbitrów o wiele lepiej niż później, po 2018 roku, gdy Bartomeu zrezygnował z jego usług. To może być czysty przypadek, ale jakoś mało kto w to wierzy. Jednak dopóki niczego nie udowodniono...
Tebas czeka
Nawet jeśli nic więcej ponad to, co już zostało ujawnione, Barcelonie się nie udowodni, cała sprawa nie wydaje się mimo wszystko błaha. Natomiast w kontekście wszystkich pozostałych afer, nabiera jeszcze innego sensu. Dobitnie pokazuje, jak funkcjonuje ten "więcej niż klub" od wielu lat - od afery do afery, od skandalu do skandalu. Gdzie nie przyłożyć lupy, widać brak transparentności, ciemne interesy, mętną wodę, czuć zgnilizną.
Słabsze kluby La Liga poczuły też krew. Najpierw Sevilla wydała oświadczenie domagające się wszczęcia detalicznego śledztwa w sprawie relacji między Barceloną a komitetem sędziowskim, potem dołączyło Atletico, Espanyol. W sumie 18 klubów uczestniczących w rozgrywkach La Liga domaga się zbadania sprawy, czyli wszystkie poza Barceloną i Realem.
Jak widać, sojusz gigantów ponad rozmaitymi podziałami eskalowanymi przez media i kibiców wciąż ma się dobrze. Jednak szef La Liga, Javier Tebas, podczas konferencji prasowej 20 lutego nie przejawiał specjalnej agresji wobec tak przez siebie nielubianego klubu z Camp Nou.
- W tej chwili ani La Liga, ani RFEF nie są stronami w tej sprawie. Dochodzenie prowadzi urząd skarbowy i nie będziemy go zakłócać. Ale jeśliby takiego dochodzenia nie było, La Liga zajęłaby się sama tematem, bo w wielu klubach pojawiło się zaniepokojenie całą historią, a nasi sponsorzy także domagają się transparentności - mówił.
- Tak więc wcześniej czy później - mamy czas, bo takie sprawy przedawniają się po dziesięciu latach - trzeba jednak będzie wszystko wyjaśnić, bo być może przekroczone zostało prawo. Jeśli okaże się, że tak było, jeśli Joan Laporta nie wyjaśni w sposób zadowalający całej sprawy, to moim zdaniem powinien podać się do dymisji - dodał.
- Inną rzeczą jest bowiem zatrudnianie byłych sędziów jako doradców (praktyka stosowana przez wiele klubów La Liga - dop. L. O.), a czym innym współpraca z władzami komitetu sędziowskiego - stwierdził.
- Tebas ma na moim punkcie obsesję. Nie dam mu tej satysfakcji, by się podać do dymisji. Barcelona nie jest o nic oskarżona, nie jest przeciwko niej prowadzone żadne śledztwo - wypalił nazajutrz Laporta.
Tebas postanowił poczekać na ustalenia śledczych od finansów. Czekajmy więc wszyscy. Równie możliwe jest bowiem to, że afera podważy byt Barcelony w La Liga, jak i że wszystko rozejdzie się po kościach.
Inne afery z ostatnich lat
Oto przypomnienie innych skandali, które zniesławiły w ostatnich latach imię klubu ze stolicy Katalonii. Nie będziemy tu sięgać do afery związanej z byłym prezydentem Jose Lluisem Nunezem (1978-2000 z przerwami), który kombinował wobec urzędu skarbowego, by zyskać specjalne ulgi dla swoich firm, za co w końcu trafił do więzienia. W bieżącym stuleciu były bowiem afery bezpośrednio związane z samym klubem.
2010. Rozliczenia Laporty
Gdy w 2003 roku Joan Laporta został pierwszy raz prezydentem Barcelony, Sandro Rosell był jego zastępcą i wiernym kompanem. Potem jednak panowie się poróżnili. Kiedy w 2010 wybory wygrał Rosell, postanowił rozliczyć rządy Laporty. Podważył jego wyliczenia wskazujące za ostatni rok zysk w wysokości 11 milionów euro i wykazał, że jest on jedynie wynikiem kreatywnej księgowości, a w rzeczywistości klub przyniósł stratę w rozmiarze 80 milionów.
Na jaw wydobył faraoński styl sprawowania władzy przez Laportę, upublicznił gigantyczne wydatki ponoszone na cele reprezentacyjne. Doprowadził do referendum rozliczeniowego w klubie, podczas którego socios wypowiedzieli się za Rosellem, a przeciwko Laporcie, co skutkowało wytoczeniem procesu mającego na celu obciążenie byłego prezydenta oraz jego współpracowników osobistą odpowiedzialnością finansową za owe wydatki i będące ich konsekwencją stratą.
Laporta jednak niczego nie zapłacił, po trwającym dwa lata procesie sprawa się rozmyła. Ciekawe, że socios bardzo szybko zapomnieli o machlojkach Laporty i wybrali go po raz drugi szefem klubu.
2013. Transfer Neymara
Sprowadzenie Brazylijczyka w 2013 roku było postrzegane jako wielki sukces władz klubu. Szybko jednak okazało się, że wszystko, co podano w związku z nim do publicznej wiadomości, było jednym wielkim oszustwem.
Jeden z socios, Jordi Cases, zgłosił wątpliwości co do kwoty transferu i należących de facto do niej, ale nieuwzględnianych benefitów dla rodziny zawodnika i kilku związanych z nim firm oraz byłego klubu - Santos FC. Prezydent Sandro Rosell podał się do dymisji, a jego następca, Josep Maria Bartomeu, poinformował, że w rzeczywistości zapłacono za zawodnika nie 57, ale 86 milionów euro.
Ostatecznie Barcelona musiała zapłacić urzędowi skarbowemu dodatkowe 5,5 miliona euro podatku, co jasno obrazuje, na jaką skalę kłamał Rosell, bo ostateczna kwota transferu była wyliczana wielokrotnie i za każdym razem padał inny wynik, w zależności od tego, co do niej wliczono, a czego nie. Ostatecznie ugoda oznaczała jednak, że Rosell i Bartomeu zostali uwolnieni od zarzutów oszustwa finansowego.
Drugą częścią afery Neymara były oskarżenia mającej prawa do dysponowania jego wizerunkiem firmy DIS wobec Santosu, Barcelony i samego zawodnika oraz jego rodziny dotyczące niewywiązywania się z kontraktu. Tu również zawarto jakieś porozumienie, dzięki czemu oskarżenie wycofano.
Listopad 2019. Pique i Superpuchar
Gerard Pique, wówczas czynny piłkarz Barcy i jego firma Kosmos byli mocno zaangażowani w wyprowadzenie z kraju Superpucharu Hiszpanii, w zamian za co wszyscy zainteresowani dostali grube pieniądze. Ujawnione zostały prywatne rozmowy obrońcy Barcelony z szefem federacji Luisem Rubialesem dotyczące wysokości prowizji i nagród.
Luty 2020. Barcagate
Josep Bartomeu to był bardzo sprytny człowiek. Postanowił wynająć prywatną firmę l3 Ventures celem szkalowania w mediach społecznościowych zawodników oraz innych osób związanych z klubem, które w jakikolwiek sposób stawały mu okoniem. Na tej liście znaleźli się między innymi Joan Laporta, Pep Guardiola, Xavi, Carles Puyol, Gerard Pique i Leo Messi.
Sprawę wyciągnęli na jaw wspomniani Soldevilla i Escudero. Sąd prowadzi w tej sprawie śledztwo, ale na razie nikomu nie postawiono żadnego zarzutu. Niemniej Barcagate mocno i niekorzystnie wpłynęła na wizerunek klubu, podważyła mit o Barcelonie jako wielkiej rodzinie.
Marzec 2021. Rozliczenie Bartomeu
Triumf Laporty w wyborach prezydenckich w 2021 roku oznaczał kłopoty dla poprzedniego prezydenta Bartomeu, którego Laporta, sam ongiś rozliczany, postanowił starannie rozliczyć, zwłaszcza z prawdziwych i być może fałszywych prowizji płaconych przy transferach.
Wyniki wewnętrznego śledztwa, dowodzące zdaniem oskarżyciela co najmniej niegospodarności na wielką skalę, między innymi sprzeniewierzenia 30 milionów euro, zostały przekazane do prokuratury i kontroli skarbowej. Te jednak do dziś mielą dokumenty, sprawdzają liczby i na razie nie zaczął się sądowy etap rozliczenia byłego sternika klubu. Ale na pewno sprawa jeszcze wypłynie.
Grudzień 2022. Sądy powszechne
Pod koniec 2022 roku znów bardzo głośno zrobiło się o Barcelonie, gdy postanowiła zaskarżyć do sądu powszechnego decyzję wszystkich trybunałów piłkarskich i sportowych dotyczącą kary trzech meczów dyskwalifikacji dla Roberta Lewandowskiego. W ten sposób klub z Camp Nou złamał zasadę niechodzenia ze sprawami piłkarskimi do sądów cywilnych.
Miał to być ostatni raz, tymczasem Barcelona nadal toczy na tym froncie wojnę z La Liga i RFEF. Obecnie oskarżyła La Liga o to, że nie pozwala zwiększyć klubowi puli płacowej o 15 procent, co mogły zrobić inne kluby dzięki pieniądzom od funduszu CVC, do umowy z którym Barcelona nie przystąpiła.
O sąd powszechny otarła się także sprawa możliwości zgłoszenia do rozgrywek jako piłkarza pierwszego zespołu Gaviego, na co La Liga się nie chciała zgodzić.
Jak widać z tej wyliczanki, sprawy nabrały w ostatnich miesiącach przyspieszenia. Barcelona to rozpędzony pociąg pełen afer i skandali, mknący ku przepaści?
Leszek Orłowski, "Piłka Nożna"