Czy będzie gwiazdą? - Jacek Kiełb

Gdy miał 17 lat i występował w słabiutkiej Pogoni Siedlce, zainteresowało się nim kilka klubów z ekstraklasy. I to nie byle jakich, lecz tych z najwyższej półki - choćby Legia Warszawa i Wisła Kraków. Ale wtedy do akcji wkroczyła Korona Kielce. Złocisto-krwiści zrobili wszystko co mogli, by Jacka Kiełba ściągnąć do stolicy województwa świętokrzyskiego. I dziś nikt tego w Kielcach nie żałuje.

Miał szczęście

O tym, że w Siedlcach jest zdolny piłkarz, w Kielcach słyszano już dawno. Piotrowi Burlikowskiemu, ówczesnemu dyrektorowi sportowemu klubu, donosili o tym zatrudnieni w Koronie skauci, którzy penetrowali Polskę wzdłuż i wszerz. Ale Burlikowski nie miał w zwyczaju ściągać piłkarzy, których nie widział na własne oczy. Tym bardziej takich, którzy nawet nie ukończyli 18. roku życia.

Burlikowski wybrał się więc do Siedlec i... to co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Kiełb w spotkaniu zaprezentował się ze znakomitej strony. Młody piłkarz wręcz ośmieszał dużo starszych zawodników rywali, a do tego był niezwykle skuteczny - zdobył dwa gole.

OK, mowa tu o umiejętnościach, ale gdzie w tej sytuacji szczęście Kiełba? Ano, to bardzo proste. - Tak się fajnie złożyło, że rozegrałem wtedy chyba swój mecz życia - śmieje się dziś Kiełb. Szczęśliwy zbieg okoliczności spowodował bardzo poważne zmiany w życiu zawodnika. Na miesiąc przed swoimi 18 urodzinami Kiełb podpisał 5-letni kontrakt z Koroną. Młody piłkarz musiał więc opuścić swój dom rodzinny i poradzić sobie w zupełnie innym mieście.

Trudne początki w Kielcach

Nikt na początku nie oczekiwał oczywiście, że wychowanek Pogoni Siedlce wzmocni od razu pierwszy zespół. Sam zawodnik długo musiał się zresztą aklimatyzować w nowym otoczeniu. Rzucony na głęboka wodę młodzieniec wszedł do szatni pełnej gwiazd z telewizyjnego ekranu - zastał w niej choćby Grzegorza Piechnę, Hermesa czy Pawła Golańskiego. Przez długi okres był najmłodszym piłkarzem "złocisto-krwistych". I właściwie jedynym "młodym" w pierwszym zespole.

Nic więc dziwnego, że częściej musiał za starszymi kolegami nosić sprzęt piłkarski niż grać w piłkę. Ale to go nie zrażało. - Znałem swoje miejsce w szeregu i czekałem na swoją szansę - mówi dziś Kiełb. Ale tej szansy tak szybko nie dostał.

Z Zielińskim nie po drodze

Gdy z klubu odszedł Ryszard Wieczorek, a jego miejsce zajął Jacek Zieliński, Kiełb uwierzył w to, że może w pierwszej drużynie pokazywać się częściej. Był jednak w dużym błędzie - Zieliński skreślił młodego piłkarza i nie widząc go w pierwszym zespole, odesłał do nowopowstałej drużyny Młodej Ekstraklasy.

Tylko że w tym nieszczęściu Kiełb... znów miał szczęście. Trenerem młodej drużyny został bowiem Włodzimierz Gąsior, który dokonał prawdziwej metamorfozy na piłkarzu. Gąsior z "Ryby" (bo taki pseudonim szybko w Kielcach zyskał młody piłkarz) uczynił główne ogniwo swojej drużyny, która została wicemistrzem całej ligi (w ostatniej kolejce przegrała bój o pierwsze miejsce z Wisłą Kraków). A do tego z Kiełba - napastnika zrobił Kiełba - prawego pomocnika. I to był ruch genialny. Mimo nowej pozycji wychowanek Pogoni błyszczał skutecznością - w 26 meczach zdobył aż 11 bramek, a przy tym wprost szalał na skrzydle.

Degradacja dla klubu, dla piłkarza awans

Po aferze korupcyjnej i degradacji klubu do pierwszej ligi, z Korony odeszło kilku podstawowych piłkarzy. Zarząd klubu nie przedłużył też kontraktu z Zielińskim, a prowadzenie pierwszej drużyny powierzył Gąsiorowi. Ten postawił na dobrze sobie znaną młodzież - oczywiście z Kiełbem na czele.

"Ryba" został podstawowym piłkarzem drużyny i motorem napędowym na prawej flance. Szansy nie zmarnował. Kiełb był postrachem rywali i walnie przyczynił się do awansu Korony do ekstraklasy. - Życzyłbym sobie, żeby każdy zawodnik pracował na treningach tak jak Jacek. Tylko dzięki swojej ogromnej determinacji i talentowi jest teraz w tym miejscu. A do tego cały czas się rozwija i z każdym dniem jest coraz lepszy - przekonywał wtedy Gąsior.

Tyle że pod koniec sezonu w Koronie znów zmienił się szkoleniowiec - Gąsiora zastąpił Marek Motyka. Nowa miotła, nowe zmiany - również dla Kiełba.

Chcę grać!

Bo choć Motyka młodego piłkarza ceni, to widzi w nim raczej jokera niż podstawowego piłkarza. I to pomimo tego, że latem zawodnikiem znów mocno interesowała się Legia Warszawa. Dyrektor stołecznego klubu, Mirosław Trzeciak podglądał nawet Kiełba, ale nie zdołał go wykupić. A we wrześniu "Ryba" przedłużył z Koroną kontrakt o kolejne 5 lat! - Naprawdę nie wyobrażam sobie gry w innym miejscu niż Kielce. Świetnie się tutaj czuję. Mam wielu przyjaciół, a kieleccy kibice są wspaniali - przekonuje Kiełb.

Pomocnik, który ma wszelkie predyspozycje do tego, by zostać gwiazdą, nie jest jednak zadowolony z tego, że siedzi na ławce rezerwowych. - Moim celem jest regularna gra w podstawowym składzie. Zrobię wszystko, by przekonać do siebie trenera Motykę i by ten nie miał wątpliwości, że Kiełb powinien być w pierwszej jedenastce - zapowiada. W tym celu Kiełb niejednokrotnie zostaje po treningach, by samotnie potrenować, a i na samych zajęciach zasuwa aż miło.

Warto w tym miejscu dodać, że Kiełb zyskał szacunek kieleckich kibiców nie tylko ogromną walecznością, ale też popisami technicznymi. Prawoskrzydłowy lubi wdawać się w indywidualne pojedynki, a że już dziś jest świetnym dryblerem, to często zespół ma z tego sporo pożytku. - Uwielbiam tę wrzawę na trybunach, gdy uda mi się efektownie przejść jakiegoś rywala. Kocham to, staram się cały czas udoskonalać swój wachlarz "kiwek". Chcę żeby był to mój znak firmowy - mówi.

Uczy się nie tylko piłkarstwa

Nie da się jednak ukryć, że Kiełb ma dopiero 21 lat. Po młodym pomocniku wciąż widać niedoświadczenie - nie tylko to boiskowe, ale też czysto życiowe. Dla przykładu - ostatnio "Ryba" popadł w niełaskę kieleckich mediów, i to tylko na własne życzenie. Dlaczego? Po prostu Kiełb po meczach unikał dziennikarzy, uciekał ze stadionu bocznymi drzwiami i odmawiał wywiadów.

Dopiero ostatnio zdradził jednak, dlaczego tak się zachowywał. - Zaczęło się od tego, że udzieliłem kiedyś długiego wywiadu. A potem po jednym ze sparingów na rozbieganiu, a dwaj kibice do mnie krzyczą: "Kiełb, czy tych wywiadów to aby nie za dużo masz?". Zrobiło mi się przykro, bo przecież nie robiłem tego, żeby pozować na jakąś gwiazdę. Dlatego chciałem to jakoś ograniczyć, żeby kibice przestali mówić, że tylko wywiadów udzielam. Ale znowu głupio wyszło... Teraz to dziennikarze mówili, że mi odbiło. Mam nadzieję, że teraz wreszcie uda mi się znaleźć złoty środek - tłumaczył w "Gazecie Wyborczej".

I Kiełb rzeczywiście zmienił się na lepsze - jest rozmowny, życzliwy i uprzejmy. Na razie skutecznie udowadnia, że o "sodówce" w jego przypadku mowy być nie może. A czy zostanie gwiazdą polskiej piłki? To zależy już tylko od niego. Jedno jest pewne - predyspozycje do tego ma, jak mało kto w naszej ekstraklasie.

Komentarze (0)