Arboleda: Lech jest zdecydowanym faworytem. Nie umniejszajcie jego sukcesu. Grają też dla Polski!

WP SportoweFakty / Michał Jankowski / Na zdjęciu: Manuel Arboleda pozdrawia kibiców
WP SportoweFakty / Michał Jankowski / Na zdjęciu: Manuel Arboleda pozdrawia kibiców

W czwartek Lech zagra jeden z najważniejszych meczów w swojej historii. – Jest zdecydowanym faworytem. Tak 80 do 20 – mówi Manuel Arboleda. "Maniek", legenda klubu, opowiada też o swoich licznych zajęciach i planach jego dzieci, związanych z… Polską.

Manuel Arboleda to jedna z ikon Lecha Poznań. Kolumbijczyk zapisał piękną historię w barwach tego klubu, również w europejskich pucharach.

Popularny "Maniek" jest zresztą rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę występów piłkarzy Lecha w Europie.

Arboleda rozegrał dla Lecha 36 meczów w pucharach. Mimo że jest obrońcą, to w tych spotkaniach strzelił dla Lecha 6 goli, tyle samo co… Robert Lewandowski.

Po zakończeniu kariery 43-letni obecnie Arboleda postawił na biznes. Choć trzeba tu raczej użyć liczby mnogiej, bo działalność byłego gracza Lecha jest bardzo szeroka.

Z Ibague, gdzie mieszka obecnie, wciąż śledzi losy byłej drużyny i trzyma kciuki za to, aby w czwartek Lech znów zagrał dobry mecz (w pierwszym spotkaniu poznaniacy wygrali 2:0 - przyp. red.) przeciw Djurgardens IF i awansował do ćwierćfinału Ligi Konferencji.

Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty: Lech gra o historyczny awans do ćwierćfinału Ligi Konferencji UEFA. Śledzisz występy byłej drużyny?


Manuel Arboleda, były gracz m.in. Zagłębia Lubin i Lecha Poznań, dwukrotny mistrz Polski, zdobywca Pucharu Polski i Superpucharu: Oczywiście, że tak. Gdy tylko mam czas i możliwości, zaglądam do internetu, czytam o Lechu albo oglądam fragmenty spotkań. Zwłaszcza tych w europejskich pucharach. I bardzo mnie ucieszyło zwycięstwo nad Szwedami.

No właśnie. Niektórzy się zastanawiają, jak solidna to zaliczka.

Według mnie bardzo solidna. Już 1:0 bym uszanował, jak zresztą każdą wygraną. A 2:0 wygląda naprawdę dobrze. Wiadomo, nic jeszcze nie jest przesądzone, ale jeśli Lech zagra inteligentnie i spokojnie, bez paniki, to awansuje. Ważne, żeby nie dać się zepchnąć do rozpaczliwej obrony. Tamci na pewno ruszą ostro do przodu. Fajnie, gdyby Lech zagrał tak, jakby myślał, że gra w Poznaniu. Czyli, bez bojaźni, do przodu.

ZOBACZ WIDEO: Kryzys "Lewego"? Tym żyje polska piłka - Z Pierwszej Piłki #33

Przed pierwszym meczem szanse oceniano pół na pół. A jak się teraz według ciebie kształtują?

Zdecydowanie na korzyść Lecha. Jeśli mam rozmawiać o procentach, to według mnie to 80-20 dla mojego byłego klubu. Tylko żeby to się potwierdziło na boisku, trzeba zagrać tak, jak powiedziałem: inteligentnie, czujnie, spokojnie. Choć łatwo się o tym mówi, a nie zawsze łatwo wykonuje.

Jesteś rekordzistą Lecha, jeśli chodzi o liczbę występów w europejskich pucharach, a w tych rozgrywkach strzeliłeś dla "Kolejorza" tyle goli co Robert Lewandowski. Jaki moment w pucharach wspominasz najlepiej?


Jednak mecz z Austrią Wiedeń. To było coś niesamowitego. Wiem, że w historii polskiej piłki różne zespoły osiągały sukcesy w pucharach, ale myślę, że ten bój z Austriakami pod względem emocji był jednym z najbardziej niesamowitych.

Pierwszego gola strzeliliśmy bodaj w ósmej minucie, a decydującego w ostatnich sekundach dogrywki. To był absolutnie niezapomniany mecz i dla kibiców, i dla piłkarzy. Po tamtym wyczynie do trenera Franciszka Smudy zadzwonił podobno prezydent. To też pokazuje, że zrobiliśmy wówczas coś niezwykłego. Bo przecież jeśli prezydent danego kraju dzwoni do drużyny, to najczęściej jest to reprezentacja, a nie klub. Tymczasem wtedy dzwonił właśnie do nas.

A ulubiony gol w pucharach?

Ten w meczu z Salzburgiem. To było prawdziwe "cabezazo" (piękne trafienie głową - przyp. red). Strzeliłem na 1:0, ostatecznie wygraliśmy 2:0.

Wracając do Ligi Konferencji, nie wszyscy doceniają sukces Lecha, pojawiły się opinie, że to mało warte rozgrywki. Jak na to patrzysz?

Sam dostaję wiadomości od niektórych znajomych z Polski, którzy piszą, że ten puchar to "trzecia liga" (te słowa Manuel wypowiada po polsku). Ja się z tym absolutnie nie zgadzam. Pamiętam momenty, gdy widziałem w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy takie kluby, z którymi mój Lech wcześniej rywalizował z powodzeniem. Manchester City, Nancy, Juventus, Salzburg. Potem one grały w najważniejszych pucharach, a Lecha tam nie było. To mnie bolało. W pewnym momencie Lech stanął.

Teraz jednak mam wrażenie, że znów coś ruszyło. I mocno trzymam kciuki. Co z tego, że to trzeci puchar? Puchar to puchar. To wciąż rozgrywki UEFA. Ja mocno dopinguję Lechowi i zachęcam wszystkich, nie tylko w Poznaniu, do tego samego. Przecież Lech buduje też polski ranking w pucharach. Wszyscy kibice powinni trzymać za niego kciuki. I tak samo powinno być, gdyby na miejscu Lecha była jakakolwiek inna polska drużyna.

Jak to się mówi, na własnym podwórku, czyli w lidze, możemy walczyć ze sobą ostro, ale w przypadku pucharów mamy ten sam interes. Namawiam więc tych, którzy próbują umniejszać sukces Lecha, żeby porzucili takie myślenie i dopingowali nasz klub.

Gdy przychodziłem do Zagłębia Lubin do Poznania, to na początku zarabiałem mniej niż w Peru, gdzie odnosiłem sukcesy i miałem niezłe pieniądze. Ale powiedziałem sobie: Europa to Europa. Może na początku nie mam kokosów, ale chcę tu być i przebijać się w europejskim futbolu.

Polskiego zespołu w ćwierćfinale europejskiego pucharu nie było od kilkudziesięciu lat. To też o czymś świadczy…

Dokładnie tak. W Szwecji duży ciężar spadnie na obrońców. Jako były obrońca wiem, jakie to trudne. Życie obrońcy różni się totalnie od życia napastnika. Ten drugi może cały mecz psuć sytuacje, a na końcu strzeli gola i zostaje bohaterem. U defensora jest odwrotnie. Przez całe spotkanie może spisywać się świetnie, ale wystarczy jeden błąd i jest winien wszystkiemu.
Pamiętam taką historię z czasów trenera Smudy: mieliśmy zgrupowanie bodaj w Szklarskiej Porębie, trener zarządził trening biegowy… Ruszyłem ostro i nagle widzę, że jestem mocno przed całą grupą. Wtedy Lewandowski, Piotrek Reiss i inni zaczęli do mnie krzyczeć: "Co ty robisz?! Trenujesz do zawodów lekkoatletycznych czy co?!". A ja na to, że chcę być w jak najlepszej formie, żeby - jak oni strzelą bramkę - nie dopuścić do utraty gola. Zaśmiali się i rzucili: "No dobra, to biegnij, biegnij".

Dla wielu kibiców Lecha jesteś klubową legendą.

Miło to słyszeć. Patrząc na fragmenty choćby ostatniego meczu Lecha w pucharach, dobrze widzieć nie tylko piłkarzy, ale i kibiców Lecha w świetnej formie. Mam tu również na myśli frekwencję.

Gdyby zapytać polskich kibiców o twoje najbardziej znane zdjęcie, to bez wątpienia wskazano by twoją koszulkę z napisem: "Dziękuję Jezus, Zagłębie, Smuda, Michniewicz". Jak te hasła mają się dzisiaj? O Jezusa, czyli wiarę, jestem spokojny, znając cię od lat…

Oczywiście, moja wiara jest niezachwiana. Zaczynam dzień modlitwą i modlitwą go kończę. Wspólnie z żoną, córką i synem dziękujemy Bogu na koniec dnia za wszelkie łaski, którymi nas obdarza. Za zdrowie, rodzinne szczęście i tak dalej.

I jeszcze jedno. Gdy miałem 8 lat, mama nagle straciła przytomność. Nie oddychała, nie reagowała na bodźce. To były poważne problemy z sercem. Lekarze stwierdzili, że trzeba się szykować na najgorsze. Byłem zrozpaczony, w kieszeni miałem 100 peso. To równowartość 70 groszy. Pobiegłem do sklepu, kupiłem świecę i wróciłem do domu.

Płakałem i modliłem się, krzycząc: "Boże, nie zabieraj mi mamy". Ona leżała w dużym pokoju, zeszli się sąsiedzi na ostatnie pożegnanie. W pewnym momencie doszły mnie krzyki. Byłem pewny, że mama umarła. Ale... zobaczyłem ją w pozycji siedzącej. Powiedziała, że jest głodna i że będąc nieprzytomna, usłyszała moją modlitwę. Dla mnie to był cud. Tak budowała się we mnie wiara w Boga, która z każdym dniem jest mocniejsza.

To idźmy dalej. Zagłębie…

Piękną historię napisałem nie tylko w Lechu, ale i Zagłębiu. Zdobyliśmy wtedy przecież mistrzostwo Polski. Fajnie byłoby kiedyś, przy okazji przyjazdu do Polski, odwiedzić stare kąty w Lubinie.

Smuda?

Wszyscy wiedzą, jak serdeczne relacje mnie z nim łączą. Jesteśmy praktycznie cały czas w kontakcie, często rozmawiamy.

No to jeszcze Michniewicz…

Nie miałem z nim kontaktu od dawna. Ale… bardzo go cenię, życzę mu jak najlepiej. Jednego mu nie zapomnę: nasze relacje na początku w Lubinie wcale nie były jakieś bardzo dobre, ale jeszcze zanim przekonałem go do siebie, widziałem, jak traktował moją rodzinę, moją żonę. Zawsze był względem niej bardzo serdeczny, miły, otwarty. To było super, tego nigdy nie zapomnę. A potem ta współpraca na boisku również wyglądała świetnie.

Choć Manuel Arboleda od dawna nie mieszka już w Polsce, to jej "cząstkę" zabrał do Kolumbii
Choć Manuel Arboleda od dawna nie mieszka już w Polsce, to jej "cząstkę" zabrał do Kolumbii

Po zakończeniu gry w Lechu wyjechałeś do Kolumbii, ale część Polski w tobie została.

Oczywiście, że tak. "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy" (Arboleda śpiewa po polsku). Polska to nasz drugi dom. To spokojny kraj, gdzie większość ludzi była nam zdecydowanie przyjazna. Polska kultura i kuchnia wciąż jest w moim domu żywa. Przecież my jeździmy do Bogoty po sery, które są niezbędne do zrobienia sernika. A sernika zasmakowaliśmy w Polsce. Co to jest za ciasto!!!

Do Bogoty po sery?!

Tak, a stolica leży trzy godziny drogi od Ibague, gdzie mieszkamy. Wcześniej te sery i niektóre inne produkty sprowadzaliśmy z Polski, bo nawet w Bogocie ich nie było. Ale teraz odpowiednie składniki można tam dostać i z tego korzystamy.

Arboleda z rodziną
Arboleda z rodziną

Twoje dzieci też mocno się do Polski przywiązały. Pamiętam, że w trakcie mundialu w Rosji, gdy Polska przegrała z Kolumbią, twój syn płakał.

Tak. On jest bardziej Polakiem niż niektórzy w Polsce (śmiech). Kiedyś powiedział mi, że gdy skończy 18 lat, chce wyjechać do Polski i tam mieszkać. Zresztą, z córką może być podobnie. Obecnie studiuje medycynę na jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów w Kolumbii. Ale też ma plan, aby po dziewiątym semestrze, w ramach wymiany, przenieść się do Polski. Polskie uniwersytety są na wysokim poziomie, więc jej plan bardzo mi się podoba.

To jeszcze porozmawiajmy o tym, z czego żyjecie, bo po karierze działałeś na wielu frontach. Które z nich są wciąż aktualne?

Zamroziłem praktycznie tylko działalność menedżerską. Jakiś czas temu sprowadziłem Kolumbijczyków do Polski, również do Lecha, ale to jest loteria. Problemy z aklimatyzacją, polski klimat i tak dalej. Nie każdy się odnajdzie. Takie działanie może więc oznaczać, że tracisz pieniądze, bo nic z tego nie wychodzi. Nie oznacza to, że nigdy do tego nie wrócę, ale na razie dałem sobie spokój.

W tym centrum handlowym w Ibague Manuel Arboleda prowadzi swoją działalność
W tym centrum handlowym w Ibague Manuel Arboleda prowadzi swoją działalność

A sklepy w galeriach handlowych?

Tak, moje sklepy cały czas funkcjonują. Z ubraniami, butami, niedawno też dołożyłem do tego coś a la salon piękności. Sprowadziłem sprzęt z Francji. Masaże, zabiegi pielęgnacyjne. Wszystko to, co kobiety uwielbiają.

O ile pamiętam, sprowadzałeś też ciężki sprzęt z Hiszpanii, do budowy dróg.

Tak, to prawda. Te maszyny cały czas pracują na kolumbijskich drogach.

Kupowałeś też sporo ziemi.

I mam ją nadal. Natomiast obecnie posiadam mniej bydła niż wcześniej, bo nie jest łatwo tego wszystkiego dopilnować. Może moja ziemia i farma nie jest daleko od Ibague, ale jednak mając inne biznesy do dopilnowania, ciężko równocześnie kontrolować hodowlę bydła.

To wszystko, co masz, ci wystarcza, czy planujesz kolejne biznesy?

Planuję. Myślę teraz o restauracji serwującej owoce morza. A mówiąc bardziej precyzyjnie: o sieci takich restauracji w kolumbijskich miastach. Chcę zacząć u siebie, w Ibague. Jeśli to "chwyci", otworzę kolejne. Sporo tego wszystkiego, ale lepiej coś robić, niż siedzieć bezczynnie w domu.

Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty

Barcelonie się upiecze? Uniknie najdotkliwszych kar!
Frankowski napisał list do prezydenta UEFA

Źródło artykułu: WP SportoweFakty