Po drugim spotkaniu Fernando Santosa z mediami, jedno już wiemy na pewno: na jego konferencjach będą nudy jak w czasach Adama Nawałki. Tyle że jest między tymi selekcjonerami pewna różnica: Nawałka wciskał dziennikarzom "watę". Mówił tak, żeby nic nie powiedzieć. Był bardzo miły, elegancki, taktowny, ale klepał nudne frazesy. Portugalczyk mówi konkretnie. Bez fajerwerków słownych, bez werwy, ale jednak konkretnie.
A bardziej mi się podoba, że działa też konkretnie. Największy konkret tych pierwszych powołań jest taki, że czas nie stoi w miejscu i z niektórymi filarami kadry trzeba się już żegnać. Brak powołania dla Grzegorza Krychowiaka jest bardzo wymowny. Santos nie chciał tej absencji komentować. Nie musiał. Sygnał i tak jest czytelny.
Krychowiak gra na dalekich peryferiach futbolu i zbawieniem reprezentacji Polski już nie będzie. Naród po nim nie zapłacze. A wręcz przeciwnie, Santos zbierze od kibiców wiele braw za tę decyzję. Bo - szczerze mówiąc i niczego nie ujmując Krychowiakowi - Grzegorz od lat ciągnął tę drużynę w dół, zarówno sportowo, jak i mentalnie. Pamiętacie te wypowiedzi, że my musimy grać brzydko, bo ładniej nie potrafimy?
Zgadzam się, że on nadal potrafi przerwać akcję, ale już z mobilnością, dynamiką i rozegraniem jest u niego słabiej. Mając Krychowiaka w składzie, drużyna ma spore ograniczenia w budowaniu akcji. A widać po powołanych nazwiskach, że Santos chce grać w piłkę i takich piłkarzy szuka. Stąd w kadrze Krystian Bielik, Ben Lederman, Damian Szymański, Kaper Kozłowski czy nawet Michał Karbownik.
ZOBACZ WIDEO: "To nie jest tak, że się mądrzę". Robert Lewandowski mówi o swojej roli w Barcelonie
Fakt, że stara generacja przechodzi do rezerwy, potwierdza także absencja innych "senatorów" - Kamila Grosickiego, Artura Jędrzejczyka czy Kamila Glika. Ten ostatni co prawda zmaga się teraz z kontuzją, ale - jeśli nie dojdzie do jakichś kompromitacji naszych stoperów w meczach z Czechami czy Albanią - stawiam tezę, że Glik do reprezentacji wróci już tylko na mecz pożegnalny.
Nowocześnie grająca drużyna potrzebuje obrońców, którzy potrafią wprowadzać piłkę. Santos ma świadomość, że kadrę trzeba przebudować. A kiedy miałby to robić, jeśli nie teraz, gdy mamy tak łatwą grupę eliminacyjną do Euro 2024? To jest czas na budowanie drużyny i dobrze, że Portugalczyk od razu zaczął od zrobienia remanentu. Może nie jest to rewolucja personalna, ale jednak 1/3 kadry jest nowa w stosunku do ekipy, która pojechała na mundial. To sporo. A przecież to dopiero początek.
Santos ma u polskich kibiców duży kredyt zaufania. Na razie jest mu łatwo, bo jeszcze nie grał żadnego meczu. Ale trzeba przyznać, że spokój, z jakim mówi, i jego pewność siebie, sprawiają, że chce mu się wierzyć. Jest prawdziwy w swoim przekazie, nie gra pod publiczkę, nie asekuruje się, nie zasłania plagą kontuzji.
Wali wprost: - Oba marcowe spotkanie chcę wygrać. W meczach z Czechami i Albanią walczę o sześć punktów, o pełną pulę. Nie można myśleć inaczej. Chcę, by drużyna miała mentalność zwycięzców, żeby wygrywała. To oczywiście nie znaczy, że będziemy grać tak ofensywnie, jak się grywa na podwórku, gdzie wszyscy chcą tylko atakować. Poważny futbol nie na tym polega. Ale celem są oczywiście zwycięstwa.
A dla mnie najważniejszym przesłaniem z piątkowej konferencji była odpowiedź Santosa na pytanie o to, czy ma już rozpracowanych najbliższych rywali. - Tak, oczywiście pochyliliśmy się nad tym. Ale dla mnie ważniejsze jest zdefiniowanie tego, kim my - jako reprezentacja Polski - jesteśmy, kim chcemy być. Właśnie od kwestii tożsamości naszej drużyny, rozpocznę w poniedziałek moje spotkanie z piłkarzami - podkreślał Santos.
I to jest kluczowa kwestia. Mam wrażenie, że kilku ostatnich selekcjonerów w ogóle nie myślało w ten sposób. To jest właśnie największy plus tego, że trenerem jest Portugalczyk, czyli ktoś, kto wyrósł w innej kulturze piłkarskiej. Kto umie popatrzeć szerzej na polskich piłkarzy, narzucić im pewien sposób gry, mieć na to swój autorski pomysł.
Próbował tego już Paulo Sousa, ale jego eksperymenty były nieprzemyślane. Błądził, mylił się, popełniał gafy, bo nie miał serca do tego projektu. A Czesław Michniewicz, który przyszedł po nim, zarżnął wszystko, co zbudował Sousa. Zainfekował kadrę antyfutbolem i parkowaniem autobusu we własnym polu karnym. Została ziemia spalona.
Fernando Santos odrobił lekcje. Obejrzał na wideo 17 meczów kadry (co do niektórych występów szczerze mu współczuję) i wyciągnął wnioski. Wie, kto jest do grania, a kto nadaje się tylko do pchania karuzeli. Jedno jest pewne: reprezentacja Santosa ma grać w piłkę, a nie tylko przeszkadzać. Bo ma piłkarzy do grania. Zupełnie inne spojrzenie niż u poprzedniego selekcjonera, prawda?
Jest takie powiedzenie, że można przyprowadzić byka do wodopoju, ale nie można go zmusić, żeby się napił. To zdanko przypomniało mi się w kontekście liczby powołań do kadry dla zawodników PKO Ekstraklasy (dwa). Jak widać, można było Santosa zmusić do oglądania polskiej ligi, ale on z tego "wodopoju" i tak pić nie chce.
Miażdżącą oceną poziomu krajowych rozgrywek jest nie tylko fakt, że na kadrę przyjadą z naszych klubów jedynie Michał Skóraś i Ben Lederman, ale także to, że - jak powiedział Santos - w Ekstraklasie największe wrażenie zrobili na nim... kibice. Lepszej recenzji naszej ligi chyba nie trzeba.
Słabo na piątkowej konferencji wyszła tylko jedna rzecz: sposób, w jaki przedstawiono Grzegorza Mielcarskiego. Rzecznik prasowy uchylił się od odpowiedzi na proste pytanie, jaką funkcję przy kadrze będzie pełnił zaufany współpracownik Santosa. Wywołany w tym temacie do tablicy selekcjoner, powiedział, że nieważna jest funkcja (widać, że to jest nadal niedogadane ze związkiem): - Przedstawiajcie go, jak chcecie, ale on już z nami pracuje, jest w sztabie.
PZPN, od wielu tygodni przełyka tę żabę i przełknąć nie potrafi. Na robionej z takim rozmachem konferencji nie dowiadujemy się tego, czy Mielcarski będzie dyrektorem reprezentacji, czy kierownikiem, czy może menedżerem. Związek piłkarski, który na komunikację i doradców wydaje krocie, umie przekazać tylko tyle, że "Greg" (jak mówi o Mielcarskim Santos) będzie w kadrze... po prostu Grzegorzem ze sztabu Santosa.
Albo lepiej: "Grześkiem". Będzie bardziej familiarnie. Totalna kompromitacja. Nie pierwsza, niestety. No bo jak się ma ten niby flagowy pomysł PZPN, którym tak chętnie chwalono się w mediach jeszcze miesiąc temu: no w końcu ilu polskich trenerów-asystentów zbiera doświadczenie u boku Santosa? Żaden? Dlaczego?
Tak koncertowo zarżnąć tak dobry pomysł, nie każdy potrafi. O, przepraszam, działacze jednak potrafią.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty
Czytaj również:
Były kapitan o ruchach Santosa: Trochę to słabe
Skwierawski: Santos nie czekał