To jedyny debiutant, po jakiego sięgnął Fernando Santos na mecze eliminacji Euro 2024 z Czechami (24.03) i Albanią (27.03). I drugie największe - po skreśleniu Grzegorza Krychowiaka - zaskoczenie wśród pierwszych powołań nowego selekcjonera. Więcej TUTAJ.
Kibice reprezentacji, którzy nie żyją na co dzień PKO Ekstraklasą, mogą być zaskoczeni nominacją dla 22-latka. Wybór Santosa się jednak broni, bo Lederman to jeden z najważniejszych piłkarzy zmierzającego po mistrzostwo Rakowa Częstochowa.
Obcobrzmiące imię i nazwisko nie może nikogo dziwić. Lederman ma trzy obywatelstwa: amerykańskie (urodził się w Los Angeles), izraelskie ze względu na rodziców, a najważniejsze w tej historii, czyli polskie, dzięki babci od strony ojca.
- Urodziła się w Krakowie, skąd przeniosła się do Izraela, gdzie urodził się już mój tata - zdradził przed laty w rozmowie z WP SportoweFakty. Choć "przeniosła" to niewłaściwe słowo - babcia piłkarza została zmuszona do ucieczki z Polski przez wybuch II wojny światowej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: stadiony świata. Ten film można oglądać bez końca
W raju
Jedno jest pewne - takiego piłkarza w reprezentacji Polski jeszcze nie było. I nie chodzi tylko o to, że może zostać pierwszym urodzonym w USA kadrowiczem. To w końcu wychowanek La Masii - akademii Barcelony, jednej z najlepszych "fabryk piłkarzy" na świecie. Nikt przypadkowo tam nie trafia.
Miał 11 lat, kiedy skauci Barcelony zaprosili go na testy. Błysnął w meczu towarzyskim z Dumą Katalonii i od razu został doceniony. - Pamiętam doskonale, że ostatniego dnia powiedziano mi, że chcą, bym podpisał kontrakt. To jeden z moich najszczęśliwszych dni w całym życiu i wspaniałe uczucie, które pamiętam do teraz - wspominał we wspomnianej rozmowie (TUTAJ).
Lederman był pierwszym Amerykaninem w akademii Barcelony. Nic więc dziwnego, że w USA szybko ochrzczono go wielką nadzieją soccera. A sportowe media za Oceanem oszalały na punkcie "Wonderkida". Był porównywany z Christianem Pulisiciem.
On sam też żył jak we śnie. Kibicował Barcelonie. W domu miał świnkę morską, którą nazwał "Messi". A w Barcelonie codziennie mijał Argentyńczyka. Mógł sobie nawet zrobić zdjęcie z kolegą z klubu.
W La Masii talent lewonożnego pomocnika eksplodował. Bywał nawet kapitanem swoich juniorskich zespołów. Grał w jednej drużynie m.in. z Ansu Fatim, który dziś asystuje przy golach Roberta Lewandowskiego. Droga do pierwszej drużyny Barcy jest długa i kręta, ale Lederman podążał we właściwym kierunku.
- Każdy dzień obfitował w walkę i było czuć rywalizację każdego dnia. Wszystkie treningi i mecze stały na bardzo wysokim poziomie i trzeba było bić się o swoje. W końcu reprezentowaliśmy jeden z największych klubów na całym świecie - wspominał.
Zdeptane marzenia
Nie dane mu było jednak dotrzeć do celu. W 2014 roku FIFA ukarała Barcelonę zakazem transferowym w związku z nieprawidłowościami przy dokonywaniu transferów i procesów rejestracyjnych zawodników poniżej 18. roku życia (więcej TUTAJ).
Chodziło o 10-nieletnich piłkarzy spoza Europy sprowadzonych w poprzednich latach do La Masii. Wśród nich był właśnie Lederman. Łącznie spędził w Barcelonie 7 lat, ale od 2014 roku nie mógł występować w oficjalnych rozgrywkach. Stracił najważniejsze lata piłkarskiego rozwoju.
- Byliśmy dziećmi i uniemożliwiając nam treningi w naszym klubie, zabrano nam to, co kochaliśmy najbardziej, czyli piłkę nożną. Niczego innego nie pragnęliśmy. Do dziś nie rozumiem, jak to się stało, bo to bardzo przykra sprawa i ciężko mi się o tym mówi - tłumaczył nam. Więcej TUTAJ.
Musiał wrócić do Los Angeles. W 2017 roku ponownie znalazł się w Barcelonie, ale już jako obywatel UE, którego wspomniane przepisy FIFA nie obowiązywały. Umożliwił mu to polski paszport, który otrzymał dzięki pochodzącej z Krakowa babci.
Ziemia obiecana
Bezduszna decyzja FIFA zahamowała jego rozwój na kilka długich lat. Okazało się, że treningi w USA to za mało, żeby dotrzymać tempa rówieśnikom, którzy szkolili się w La Masii bez przerwy.
Po roku definitywnie odszedł z Barcelony. Zakotwiczył w belgijskim KAA Gent, następnie długo był bez klubu. Agent zorganizował mu treningi w Izraelu. Był w wieku poborowym, więc by uniknąć obowiązkowej służby wojskowej, związał się na dwa tygodnie z III-ligowym Hakoah Amidar Ramat Gan.
To stamtąd w lutym 2020 roku niespodziewanie wyciągnął go Raków. A Częstochowa okazała się jego ziemia obiecaną. W PKO Ekstraklasie od pierwszych występów wyróżniał się techniką i kreatywnością, co nie mogło dziwić, biorąc pod uwagę to, gdzie odebrał piłkarską edukację.
Do Rakowa trafił... przez Twittera. W angażu pomógł mu też przepis o młodzieżowcu. - Ktoś podesłał CV Bena do Michała Świerczewskiego na Twitterze. On zlecił analizę działowi skautingu. Skończyło się na tym, że Ben przyjechał do nas na tygodniowe testy - wspominał na łamach "Przeglądu Sportowego" Paweł Tomczyk, ówczesny dyrektor sportowy Rakowa.
- Od razu wyróżniał się wizją gry i pomysłami na boisku. Widać było, że technicznie jest to chłopak z innej rzeczywistości. Odstawał fizycznie. Jednak wiedzieliśmy, że ma polski paszport i może się nam przydać jako młodzieżowiec. Dlatego zdecydowaliśmy się podpisać kontrakt. Za takim rozwiązaniem był również trener Marek Papszun - dodał Tomczyk.
W przeszłości był powoływany do juniorskich reprezentacji Stanów Zjednoczonych, ale przez wzgląd na grę w Polsce zdecydował się na występy dla Biało-Czerwonych. W listopadzie 2021 roku przyjął zaproszenie od Macieja Stolarczyka na zgrupowanie reprezentacji U-21 i mecze eliminacji mistrzostw Europy z Niemcami i Łotwą.
Na pierwszy występ w koszulce z białym orłem na piersi czekał do marca, a zadebiutował w niej w spotkaniu przeciwko... Izraelowi. A już rok później otrzymał pierwsze powołanie do kadry A. Być może przyszłoby szybciej, gdyby nie uraz, który uniemożliwił Czesławowi Michniewiczowi zaproszenie go na wrześniowe zgrupowanie.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)