Prezes Korony zna swoje miejsce w szeregu. "Szatnia nie jest miejscem dla prezesa"

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: piłkarze Korony Kielce
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: piłkarze Korony Kielce

- Nawet gdyby Korona miała spaść z ligi, to chciałbym, żeby odbyło się to z trenerem Kuzerą - mówi prezes Korony Łukasz Jabłoński w rozmowie z WP SportoweFakty.

Po rundzie jesiennej mało osób stawiało na Koronę Kielce w kontekście walki o utrzymanie. Powiedzieć, że Korona była w trudnej sytuacji, to jak nie powiedzieć nic. Była na przedostatnim miejscu w tabeli, a przez całą rundę wygrała zaledwie trzy mecze. Często na jej grę nie dało się patrzeć i m.in. z tego powodu pracę stracił trener Leszek Ojrzyński. Tymczasowym szkoleniowcem miał zostać Kamil Kuzera, ale ostatecznie dostał kredyt zaufania od prezesa Łukasza Jabłońskiego.

I choć Korona dalej jest w strefie spadkowej, to jednak obecnie traci już tylko punkt do bezpiecznego miejsca. Poprawie uległa przede wszystkim gra na własnym stadionie (cztery zwycięstwa w czterech meczach na wiosnę), ale też sam styl. Od patrzenia na ekipę z Kielc nie bolą już oczy. To zasługa trenera Kuzery, który sam na niejednej konferencji prasowej przekonywał, że chce zmienić postrzeganie drużyny i do walki oraz zaangażowania dołożyć elementy finezji.

Porozmawialiśmy z prezesem Korony m.in. odnośnie szans na utrzymanie, o braku planu B na wypadek spadku, sytuacji Bartosza Śpiączki oraz o... dzwoniącym z żalem trenerze Ojrzyńskim.

ZOBACZ WIDEO: Dostał pytanie o styl reprezentacji Polski. Wymowna reakcja

Tomasz Galiński, WP SportoweFakty: Odczuwa pan już satysfakcję po tych paru wiosennych meczach? Dotychczas Korona była kojarzona z walką, często z brutalnością, a teraz dokładacie do tego sporo walorów czysto piłkarskich.

Łukasz Jabłoński, prezes Korony Kielce: Myślę, że jest zdecydowanie zbyt wcześnie, by wpadać w nie wiadomo jaki zachwyt. Piłka nauczyła mnie bardzo dużo pokory i żeby nie zachwalać dnia przed zachodem słońca. Mam wiele powodów do satysfakcji. Cholernie cieszę się, że Kamil Kuzera jest pozytywnie odbierany i widoczne są efekty jego pracy. Wie pan dlaczego się cieszę? Bo Kamil już dwa razy ratował ten klub, gdy musiałem zrezygnować z usług jakiegoś trenera. Wewnętrznie mógł się poczuć trochę jako zapchajdziura, a nigdy nie chciałem, żeby tak się poczuł. Na dziś ta decyzja bardzo mocno się broni. Po drugie lubię obserwować ludzi. Bardzo rzadko bywam w szatni, bo uważam, że nie jest to miejsce dla prezesa. Staram się znać swoje miejsce w szeregu. Natomiast jeśli zdarzy mi się wejść do szatni lub po prostu mijam się z zawodnikami w korytarzu, to widzę, że im się chce. Widać to na boisku, ale na każdym kroku da się wyczuć, że bardzo zależy im na wywalczeniu utrzymania.

Trochę wyprzedził pan moje pytanie odnośnie "wtrącania się" w życie drużyny i wizyty w szatni.

Postaram się wytłumaczyć swoją ideę. Nie wywodzę się z piłki. Od kiedy pamiętam, to pierwszą rzeczą, którą robiłem w każdej firmie, to ustalałem strukturę organizacyjną i jej przestrzegałem. Uważam, że pierwszym obowiązkiem prezesa, niezależnie od tego czy jest to klub piłkarski czy jakakolwiek firma, jest nie przeszkadzać. Wiele problemów dzieje się z chwilą, gdy prezesi przeszkadzają, czyli wtrącają się w tematy, w które w żadnym stopniu nie powinni. Nie po to stworzyłem jasną i czytelną strukturę organizacyjną, uporządkowałem strefy odpowiedzialności, żeby teraz wtrącać się trenerowi czy dyrektorowi sportowemu w jego kompetencje. Oczywiście, finalnie to ja podejmuje wiele decyzji, natomiast żaden prezes, żeby nie wiem jak długo był w piłce, nie powinien wnikać w taktykę, w skład, w decyzje odnośnie zarządzania meczem, w motywowanie piłkarzy. To nie jest rola prezesa. Jeżeli są prezesi, którzy tak robią, to uważam, że popełniają błąd.

Nie mylmy tego z olewaniem tematu, że ja jako prezes mam w czterech literach to, co się dzieje w szatni. Mogę sobie porozmawiać z trenerem na różne tematy piłkarskie, ale na koniec to on podejmuje decyzje. Musi czuć swobodę w działaniu. Przytoczę tu sytuację z Bartkiem Śpiączką. Trener Kuzera chciał się przede mną tłumaczyć, dlaczego z niego zrezygnował. A ja mu mówię: Kamil, ty mi się nie tłumacz. Nie będę ci mówił, kogo masz mieć w szatni.

Pewnie można mi parę rzeczy zarzucić, ale na pewno nie to, że przeszkadzam i psuję coś, co ktoś próbuje budować.

Odnośnie Bartosza Śpiączki powstało sporo artykułów mówiących o tym, że - mówiąc delikatnie - trochę mu odbiło i zaczął być osobą niemile widzianą w szatni. W związku z tym został wypożyczony do Wisły Płock.

Zacznijmy od tego, że to był jeden z transferów, na który osobiście się uparłem. Przyznam szczerze, że od zawsze podobało mi się jego boiskowe zachowanie. Chciałem ściągnąć go do Korony już wcześniej, ale Górnik Łęczna awansował wówczas do Ekstraklasy i wydaje mi się, że automatycznie przedłużyła mu się umowa. Z tego też powodu jestem dość nieobiektywny w temacie tego zawodnika. Ja byłbym ostrożny z ferowaniem wyroków lub szkalowaniu jego dobrego imienia. To tak jak w życiu. Czasem coś, mówiąc kolokwialnie, nie pyknie. Nie każdy musi odnaleźć się w nowej szatni. W piłce podobne sytuacje są na porządku dziennym i nie powinno być niczym nadzwyczajnym, że piłkarz odchodzi z klubu z innych względów niż te czysto sportowe.

Uścisnąłem mu dłoń. Nie rozstaliśmy się w niezgodzie. Wprost przeciwnie. Ja też nie chciałbym zostać źle odczytany, bo różnie to może zadziałać na zawodników, którzy zostali w Koronie. Bartek odszedł i teraz to on jest tym złym? No nie, tak nie jest. Nasza lojalność nie jest jak gwarancja w komisie samochodowym: do bramy i do widzenia. Wydarzyła się rzecz normalna w piłce nożnej. Oczywiście, jest to temat, który łatwo podłapać, ale to nie jest zarzut w stronę dziennikarzy. Taka jest ich praca.

Zapytam trochę prowokacyjnie. Patrząc na to, co działo się w ostatnich dniach w polskich klubach, czyli zwolnienie trenera w Górniku Zabrze, w Stali Mielec, w Lechii Gdańsk, nie przeszło panu przez myśl, żeby pożegnać się z trenerem Kuzerą? Można was chwalić, ale jesteście w strefie spadkowej. 

Odpowiem w ten sposób: przy okazji meczów wyjazdowych nigdy nie kontaktuję się z trenerem. Po przegranej z Wartą zrobiłem wyjątek, wysłałem mu wiadomość: trener, ty mi się przypadkiem nie załamuj. Szczerze mówiąc, gdyby nawet Korona miała spaść z ligi, to chciałbym, żeby odbyło się to z trenerem Kuzerą. Oczywiście teoretycznie, bo mocno wierzę, że się utrzymamy.

Raz zrobiłem z siebie idiotę, bo zaprzeczyłem pewnym rzeczom, ale to było na początku mojej działalności w Koronie, gdy nie miałem jeszcze doświadczenia i nie wiedziałem co i jak się robi. W ogóle nie ma przesłanek, by zwalniać trenera. Jesteśmy na takim etapie, że nawet gdybyśmy mieli fatalne wyniki, to byłoby czystym idiotyzmem zwalnianie trenera. Byłoby za późno, żeby cokolwiek ratować. Nie chcę bronić innych prezesów, natomiast myślę, że każdy z nich chciałby, żeby nie dochodziło do sytuacji, gdy trzeba zwolnić trenera. Nie jest to dobre dla nikogo.

Górnik pokazał, że nawet po wygranej da się zwolnić trenera.

Korci mnie, żeby kiedyś, gdy nie będę już w piłce, pewne rzeczy ludziom wyjaśnić. Inaczej to wygląda od środka. Pamiętam naszą sytuację z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim. Już wcześniej rodzi się w głowie dyrektora sportowego czy ludzi z zarządu, że niestety, ale zmiana trenera będzie nieuchronna.

Obejrzałem całą rozmowę z panem na kanale Michała Siejaka i padły tam słowa, które bardzo mnie zdziwiły. Mianowicie, że trener Ojrzyński dzwoni jeszcze do pana z żalem, że został zwolniony. 

Rzeczywiście były takie telefony. Mieliśmy jeszcze inne tematy niż te związane z Koroną. Jestem na takim etapie rozwoju zawodowego, że nie lubię ani zwalniać, ani zatrudniać. Nie potrzebuję dodatkowego dowartościowania w związku z tym, że decyduję o czyimś końcu albo początku. Bardziej satysfakcjonuje mnie stabilizacja, budowanie czegoś fajnego. Miałem nieprzyjemność zwolnić już trzech trenerów, ale pierwszy raz w życiu spotkałem się z wylewaniem żali po fakcie. Każdy ma inny temperament, może wpływ na takie, a nie inne zachowanie miał fakt, że trener Ojrzyński bardzo utożsamiał się z Koroną, był wyrazistą postacią, dla wielu wręcz legendą klubu. Należy pamiętać i nie można mu odjąć, że wprowadził Koronę do Ekstraklasy.

Wracając do spraw bieżących. Stworzyliście w Kielcach twierdzę. Cztery mecze u siebie na wiosnę i cztery zwycięstwa. To chyba potwierdzenie, że zima nie została przespana.

Przed startem rundy nasza sytuacja była beznadziejna. Wszyscy w klubie cały czas wierzyliśmy w utrzymanie, ale nasze słowa nie miały wiarygodnych podstaw. Nie mieliśmy argumentów. Myślę, że jeśli dziś powiem, że wierzymy i walczymy w utrzymanie, to za takimi słowami stoją twarde argumenty w postaci liczby zdobytych punktów na wiosnę. Ale tak jak powiedziałem już nie raz, piłka uczy pokory i z odtrąbieniem sukcesu poczekać do momentu, gdy faktycznie zapewnimy sobie utrzymanie.

Dalej pan się denerwuje podczas meczów? W rozmowie dla "Weszlo.com" mówił pan, że nie oglądał dogrywki barażu o awans do Ekstraklasy.

Powiem tak: pracuję nad sobą. Finał baraży to było coś okropnego. Nie da się tego opisać. W Ekstraklasie były może dwa, trzy mecze, które przeżywałem w miarę spokojnie. Ale każdy następny był psychicznym koszmarem. W tym roku miałem taki jeden mecz z Cracovią, podczas którego pod gardło podchodziło mi praktycznie wszystko, co tylko się dało. Często oglądamy spotkania wspólnie z Pawłem Golańskim i wzajemnie się pocieszamy albo po prostu zagadujemy, żeby tylko nie myśleć o tym, co się dzieje na boisku. Wydawać by się mogło, że największe emocje wzbudzał mecz z Radomiakiem, ale ja byłem jakoś dziwnie spokojny. Nie mam pojęcia dlaczego.

[b]Skoro wywołał pan temat Radomiaka, to muszę spytać o stan murawy. Czy dopuszczacie jeszcze sytuację, w której będziecie grać w równie złych warunkach, czyli w błocie?

[/b]Przede wszystkim nie zamówiłem takiej pogody. Należy też pamiętać, że murawa na stadionie w Kielcach nie była wymieniana przez osiem lat. Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że takie warunki atmosferyczne, jakie wtedy mieliśmy, przeżyłaby murawa na Legii, na Widzewie i może na Lechu, bo jest w miarę świeża. Dochodziły do mnie głosy, że mecz nie powinien się odbyć na takiej nawierzchni, że powinien być odwołany. Już w pierwszej lidze były problemy z przekładaniem spotkań, a otoczka medialna jest tam zdecydowanie mniejsza. Żeby odwołać mecz w Ekstraklasie, naprawdę musi wydarzyć się coś wyjątkowego. Oczywiście nie jestem dumny, że piłkarze grali w błocie.

Niedawno minęły dwa lata, odkąd został pan prezesem Korony. Jakie miał pan wyobrażenie o tej pracy przed jej podjęciem, a jak zmieniło się ono przez ten czas?

Nie miałem żadnego wyobrażenia. Totalnie nie wiedziałem z czym to się może wiązać. Już na samym początku zauważyłem, że jest mnóstwo punktów stycznych z zarządzaniem normalną firmą. Zachodzą bardzo podobne procesy. Są przychody, koszty, mamy styczność z ludźmi, musimy podejmować decyzje. Natomiast wraz z upływem czasu praca w klubie bardzo mocno mnie naprostowała i zarządzanie klubem różni się diametralnie od prowadzenia zwykłej firmy.

W klubie sportowym prezes zarządu nie ma bezpośredniego wpływu na wszystko. Poza tym, jeżeli w firmie dzieje się coś złego, a ja podejmę jakąś decyzję, to efekty powinny przyjść szybko. W klubie tak to nie funkcjonuje. Czas od podjęcia decyzji do rozwiązania sytuacji mocno się wydłuża. Inaczej wygląda też temat zarządzania zasobami ludzkimi. Jeśli w normalnej firmie prezes nie jest zadowolony z czyjejś pracy, to po prostu wypowiadamy umowę. Wiąże się to z maksymalnie trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia. W piłce obowiązują kontrakty terminowe i nie można sobie ot tak wypowiedzieć umowy. To wiązałoby się z olbrzymimi kosztami. Mówiąc krótko, klub piłkarski nie wybacza błędnych decyzji personalnych.

Macie w klubie opracowany plan B na wypadek spadku?

Na tym etapie funkcjonowania naszego klubu trudno jest mówić o jakiejś wizji w dłuższej perspektywie. Zdaję sobie sprawę, że każdy by sobie tego życzył, a przede wszystkim kibice. W piłce wszystko dzieje się w szybkim tempie i planowanie tego, co miałoby się wydarzyć w przypadku utrzymania albo spadku, byłoby totalnie bez sensu. W grę wchodzi zbyt wiele zmiennych. Ja biorę pod uwagę każdy scenariusz, natomiast nie chcę dziś wchodzić w dyskusję, co by było, gdyby. Jeśli będę otwarcie komunikował, że liczę się ze spadkiem, to co pomyślą sobie piłkarze w szatni? Wydaje mi się, że to ja jako pierwszy powinienem wychodzić i mówić: walczymy. Kiedyś nie rozumiałem trenerów, którzy na konferencji prasowej mówią, że liczy się dla nich wyłącznie najbliższy mecz. Teraz to zrozumiałem.

Rozmawiał Tomasz Galiński, WP SportoweFakty
CZYTAJ TAKŻE:
Co się dzieje z Szymonem Marciniakiem? Nie będzie sędziował hitu w Ekstraklasie
Dramat młodego reprezentanta. Nie zagra przez kilka miesięcy przez... cieszynkę

Komentarze (0)