Trudne jest życie gwiazdy futbolu w chwili kryzysu. Wystarczy, że idol zaczyna grać w piłkę trochę słabiej, a już dopadają go wszelkie plagi i nieszczęścia. Na boisku Lewandowskiemu nie idzie, afera premiowa w kadrze Polski zostawiła rysy na jego wizerunku, media się czepiają, kibice marudzą. Nawet film o "Lewym" wyszedł drętwo. A jeszcze ten Kucharski niemiłosiernie kopie po kostkach.
"Odkręcił hydrant z szambem"
Złośliwi komentują, że były menedżer Lewandowskiego Cezary Kucharski odkręcił w mediach hydrant z szambem i obfitym strumieniem leje je na głowę Roberta i jego akolitów. Nawet jeśli nie wszystko, to sporo tego "towaru" przyklei się do kapitana reprezentacji Polski.
Wywiad udzielony przez Kucharskiego "Przeglądowi Sportowemu" jest mocny. Widać, że agent nie kalkuluje, jedzie po bandzie bez trzymanki, ujawnia, obnaża. Zdecydował się na totalną konfrontację. A przecież proces Lewandowski - Kucharski jeszcze na dobre się nie rozpoczął. Ten "festiwal" zapewne trochę potrwa. Straty wizerunkowe najlepszego polskiego piłkarza będą ogromne. Po stronie agenta zresztą też. Komu ta wojna była potrzebna?
Zdziwiło mnie, że Lewandowski i jego środowisko tak bardzo nie znają Kucharskiego. Albo nie doceniają. Bo różne rzeczy można o nim powiedzieć, ale nie to, że odpuszcza. "Kucharz" nie odpuszcza nigdy. Jak go pobiją na gołe pięści, to wraca z nożem. Jak nóż nie pomoże, wraca z pistoletem. A jeśli pistolet to za mało, przyciągnie armatę.
Kucharski nawet z zaświatów ostatnio wrócił, bo sobie przypomniał, że ma niewyjaśnione sprawy z "Lewym". Nie odpuści. Chyba jednak zabrakło refleksji i głosu rozsądku, żeby poszukać kompromisu. Nawet trudnego. Bo publiczne pranie brudów będzie kosztowne.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bus utknął w błocie, a wtedy piłkarze... Zobacz to sam!
Trzeba jednak podkreślić, że to nie jest tak, że jak ktoś świetnie gra w piłkę, to jednocześnie staje się kompetentny we wszystkich innych dziedzinach. A jeśli nawet tak mu się wydaje, to trzeba go - czasem boleśnie - wyprowadzać z błędu. Nie jest rolą piłkarza zwalnianie trenerów, ustawianie działaczy, dzielenie kasy i wkładanie nosa w dziesiątki innych spraw, które leżą daleko poza kompetencjami sportowca. Nawet najlepszego.
Podzielam tu zdanie Kucharskiego, że Lewandowski powinien skupić się na grze w piłkę, nie rozpraszać, nie marnotrawić energii na kwestie poboczne, bo nigdzie nie zarobi tyle, co na boisku. Tymczasem dzieje się wokół naszego napastnika zbyt wiele. Widać, że dźwiga jakiś ciężki problem mentalny, który przekłada się na jego grę.
Stąd kryzys u Lewandowskiego?
To musi siedzieć w głowie, bo przecież nikt nie traci formy tak nagle i tak brutalnie. Mundial w Katarze, afera premiowa i jej konsekwencje zatruły "Lewego" na dobre. W chwilach kryzysu okazało się, że Robert nie jest teflonowy. Sporo się jednak do niego przykleiło.
Nie pomógł mu też wywiad bramkarza kadry Łukasza Skorupskiego o dzieleniu kasy na mundialu. Nie tak sobie zwykły kibic wyobrażał wewnętrzne życie reprezentacji. Środowisku "Lewego" udało się zbudować podziw dla Roberta, jednak nie udało się zbudować do niego sympatii.
Skupienie i spokój dla wielkiego sportowca są bezcenne. Tymczasem wystarczy przyjrzeć się, ile "grubych" tematów przetoczyło się przez głowę Lewandowskiego przez jeden sezon, by zrozumieć, że to było po prostu nie do udźwignięcia. Wymuszanie odejścia z Bayernu, kontrakt, transfer, przeprowadzka do Barcelony, układanie życia w nowym miejscu, uczenie się nowej drużyny, niepowodzenia w Lidze Mistrzów, nieudany mundial z reprezentacją i smród po aferze premiowej.
Do tego mnóstwo obowiązków marketingowych, reklamowych, biznesowych. I oczywiście przygotowania do procesów z Kucharskim. Dużo tego. A końca nie widać. Bo w lipcu na czołówki mediów znów wróci sprawa z Kucharskim - w sądzie będzie słuchanie słynnych nagrań z rozmów "rozwodowych" piłkarza z byłym agentem.
Wydaje się, że na dzisiaj spokój jest największym deficytem Roberta. Pewnie byłoby mu łatwiej, gdyby nie nakładał sztucznej maski, kontaktował się z otoczeniem w sposób prosty i klarowny.
Chowa swoją prawdziwą twarz?
Ale Robert, jak się wydaje, swoją prawdziwą twarz chowa. Nie pokazuje jej publicznie, nakłada maskę. To pewnie rodzaj reakcji obronnej, odpowiedź na jakiś głęboki lęk wobec tych, którzy chcą go wykorzystać, chcą się dobrać do jego kasy, oszukać, naciągnąć i skrzywdzić. Bo i takich sytuacji Lewandowski przeżył wiele. Dlatego jest ostrożny, nieufny, podejrzliwy. I dlatego też zachowuje się jak drapieżnik, który funkcjonuje na zasadzie: "albo ja połknę ich, albo oni mnie".
Jakby żył w zwierzęcym świecie, w którym wielki sportowiec nie może sobie pozwolić na chwilę słabości, na łzę, na porażkę, na kryzys. Bo go pożrą żywcem. A najbardziej na te chwile słabości nie pozwala sobie on sam. Jakby był owładnięty manią budowania swojego pomnika nie tylko piłkarza najlepszego, ale też najtwardszego, nieomylnego. Sportowca doskonałego, bez wad i skaz.
Szkoda, bo przecież publika lubi bohaterów, którzy mają swoje słabości, którzy przegrywają i potrafią podnieść się z kolan. Sztuczna kreacja Robertowi nie służy. A ja wiem, że Lewandowski lepiej wypada, gdy może nie jest tak doskonały, ale jest autentyczny. W grudniu 2014 roku byłem u niego w Monachium. Robiłem z nim długi wywiad dla Canal+ i reportaż o pierwszych miesiącach naszego napastnika w Bayernie.
On był już po bardzo udanej przygodzie w Borussii Dortmund, po finale Ligi Mistrzów, po czterech golach strzelonych Realowi Madryt. Ale to jeszcze nie był ten niedostępny "Lewy", do którego nie można się przebić, bo on operuje w sferach już tak wysokich, że przeciętni zjadacze chleba wstępu tam nie mają.
Wtedy w Monachium dało się jeszcze normalnie pogadać. Robert potrafił się otworzyć, mówić o sprawach trudnych, nie chował się, gdy pojawiał się niewygodny temat. Pytałem o konflikt z Kubą Błaszczykowskim o kapitańską opaskę, o to jak się czuł, gdy w meczu z Danią w Gdańsku wygwizdali go polscy kibice i o kilka innych rzeczy. I Robert mówił. Bez kartki, z głowy, szczerze. I to było ciekawe, naturalne. To był on. Miał coś do powiedzenia od siebie. I chciał mówić.
Ale to się szybko zmieniło. W późniejszych latach miałem wrażenie, że Robert udziela wywiadów, bo musi. Jakby siadał przed dziennikarzami za karę. Mówił, ale treści w tym nie było. Jakby się ślizgał po samej powierzchni, nie pozwalając wejść do swojego świata. Czytanie czy oglądanie rozmów z "Lewym" to była katorga. To przypominało - jak mawiał Beenhakker - ciągnięcie martwego konia przez pole. Wiem, co piszę, bo i mi zdarzyło się później taki nieudany wywiad z Robertem robić.
"Lewy" za niewidzialną szybą
Miałem wrażenie, jakby był za niewidzialną szybą. Odpowiadał na pytania, uśmiechał się, ale czułem, że mentalnie w rozmowę się nie angażuje. Nie dało się wejść w tematy głębiej, bo on nie był tym zainteresowany, nie zdejmował maski. Tych dobrych wywiadów z "Lewym" w ostatnich kilku latach było może ze dwa, nie więcej. We wszystkich pozostałych rozmowach poznawaliśmy jedynie maskę Roberta, jakąś dziwną, nienaturalną autokreację. A miałby sporo do powiedzenia, gdyby tylko chciał mówić.
Najlepszym przykładem dyżurnej maski Roberta jest film "Nieznany" o naszym napastniku. Ogląda się to znów z poczuciem dyskomfortu, że ślizgamy się jedynie po powierzchni. I to nawet nie do końca jest wina autorów tego filmu. Ich wina jest tylko taka, że pozwolili grzebać przy materiale. Patrząc po efektach, nie mam wątpliwości, że sam Robert i jego ludzie podpowiadali, jak ten film robić i co powinno w nim być. Jaki jest tego efekt, niech każdy sam oceni.
Dla mnie to jednak nieporozumienie. Gniot i zmarnowana szansa poznania najlepszego polskiego piłkarza. Film "rozjechali" już i Rafał Stec w "Wyborczej", i przede wszystkim znany krytyk Tomasz Raczek, więc nie będę kopał leżących.
- Film jest nie tylko słabym dokumentem, ale i słabą promocją Lewandowskiego. Wyłagodzone wszystkie kanty i trudne sytuacje. Ja wręcz zwątpiłem w Roberta jako człowieka. Zwątpiłem w to, że jest ciekawym człowiekiem. Futbol to są emocje, to jest pasja. W tym filmie nie ma pasji w Lewandowskim - mówi Raczek. I dodaje, że oczekiwał więcej, bo "nie ma nabożnego stosunku do Lewandowskiego". Raczek boleśnie zetknął się z maską, sztuczną kreacją, nad którą pracował sztab ludzi. Pracował jednak na darmo, bo trudno "kupić" tę propagandową papkę.
Sam Robert i jego środowisko powinni pracować raczej nad tym, by tę maskę ściągać jak najczęściej. By był wielkim sportowcem, ale jednocześnie normalnym facetem, ze swoimi słabościami, niedoskonałościami, wadami i porażkami. By on sam pozwolił sobie na niedoskonałość. Jak w końcu sam zwolni się z obowiązku grania w życiu, to zacznie grać na boisku.
Dariusz Tuzimek, felietonista WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Carlo Ancelotti zabrał głos ws. swojej przyszłości. "Jestem pewien"
Media: poważne zarzuty wobec prezesa La Liga. Konflikt interesów?