Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Grzegorz Lewandowski to były piłkarz między innymi Wisły Kraków, Legii i Polonii Warszawa. W polskiej ekstraklasie rozegrał ponad dwieście meczów. Lewandowski pięciokrotnie wystąpił również w seniorskiej reprezentacji Polski, a w 1994 roku dość niespodziewanie trafił do ligi hiszpańskiej - do drużyny CD Logrones. Były pomocnik występował również w najwyższej lidze we Francji - w Caen - oraz w australijskim Adelaide City Force.
Później przez kolejne lata Grzegorz Lewandowski był zawodnikiem drużyn z niższych lig w Polsce.
Były piłkarz wspomina jedynego gola w La Liga, ówczesne zarobki i spotkanie po latach na stacji benzynowej z kolegą, który pozbawił go marzeń o wyjeździe na igrzyska.
ZOBACZ WIDEO: To kryzys Roberta Lewandowskiego. "Nie ma już czego ukrywać"
Grzegorz Lewandowski opowiada także o meczu, w którym krył obecną gwiazdę Barcelony - Roberta Lewandowskiego i tłumaczy, dlaczego udawał rodzinę napastnika podczas kontroli policyjnej.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Długo czekał pan, by powiedzieć "dość".
Grzegorz Lewandowski: Mam 53 lata i grałbym w piłkę dalej, bo to kocham! Ale cóż, szkoda zachodu. Okazuje się, że na niższym poziomie nie docenia się pewnych rzeczy, sporo osób ma na wiele aspektów "wywalone". W IV lidze można spokojnie pracować, bo są kontrakty, można wymagać. Ale niżej? Duża nieodpowiedzialność. Swoje w życiu już zrobiłem, a ostatnio walczyłem z wiatrakami. W zeszłym sezonie grałem na "stoperku" w Mechaniku Turowo, w A-klasie. Karierę jednak oficjalnie zakończyłem.
Co pan teraz robi?
Od tego roku zmieniłem pracę. Wcześniej byłem ratownikiem na basenie. Teraz zajmuję się koordynowaniem kilku basenów. Jeżdżę po Polsce, nadzoruję. W piłkę ciągle gram, ale nie w meczach ligowych - bardziej na orliku z kolegami, w oldbojach.
Minęło prawie 30 lat od pana transferu do Logrones. W 1994 roku trafił pan do drużyny z hiszpańskiej La Liga.
W Wiśle Kraków miałem fajną passę, strzelałem gole. W Logrones poszukiwali zawodnika z polskiej ligi o takim profilu - ofensywnym z liczbami. Zadzwonił Edward Socha i pojechaliśmy. Pamiętam pozytywny szok.
Szok, bo?
Oglądałem ligę hiszpańską regularnie na kanapie przed telewizorem. Zawsze włączało się wielką Barcelonę czy wielki Real Madryt. Okazało się, że zaraz miałem do tego telewizora wejść. Byłem zaskoczony, że padło na mnie.
Pierwsze wspomnienia?
Ciepło, czysto. No i fajne jedzenie. Na cztery godziny przed meczem domowym jechaliśmy całą drużyną do winnicy prezydenta klubu na krwisty befsztyk i czerwone wino. Na początku mnie to dziwiło. Wino przed meczem? Podpucha? Ale wszyscy zachowywali pełną kulturę - każdy pił lampkę lub dwie, żeby mięso ładnie się strawiło.
No, może poza Olegiem Salenko. Potrafił wytrąbić całą butelkę, a w meczu i tak był najlepszy na boisku. Może wino szybciej parowało na hiszpańskim słońcu? Cały stadion skandował jego imię, a on szedł z piłką jak hiszpańskie byki.
To Salenko wprowadzał pana do drużyny.
On był z Rosji, a ja rosyjski znałem ze szkoły podstawowej. Mieszkaliśmy razem w pokoju, pomagał mi, tłumaczył słowa trenera Carlosa Aimara. Później już sam rozumiałem. Może więcej słuchałem, niż mówiłem, ale przeżyłem tam świetny czas.
I stracił pan wąsy.
Julen Lopetegui powiedział, że jeżeli utrzymamy się w lidze, to złapie mnie w autokarze i je zgoli. Wszystko się sprawdziło. Po ostatnim meczu ligowym najpierw udaliśmy się na kolację. Po małym świętowaniu, kilku piwkach, Lopetegui odpalił maszynkę i jednym ruchem pozbył się mojego bujnego wąsa.
To był pana znak rozpoznawczy. Podobnie jak brak palca u ręki.
Hiszpanie pisali nawet, że straciłem go w wojsku. Chłopaki też pytali, co się stało. Prawda jest taka, że wsadziłem rękę pod kosiarkę na wakacjach u babci na wsi. Ucięło mi mały palec, ale nawet średnio to widać. Często zapominam, że mam tylko cztery palce.
A swojego jedynego gola w lidze hiszpańskiej pan pamięta?
Strzeliłem go z Realem Oviedo (na 2:2, Lewandowski grał cały mecz - przyp. red.). Dostałem piłkę przed polem karnym, z prawej strony uderzyłem "po długim" po ziemi. Więcej tych bramek mogłem zdobyć. Na początku nie dano mi wejść do zespołu, rywalizacja była duża, musiałem się przebić. Byłem próbowany na różnych pozycjach, nawet w napadzie. Raz w życiu tam grałem. Ale później występowałem coraz częściej i uzbierałem kilkanaście spotkań.
Był pan pierwszym Lewandowskim, który zdobył bramkę w La Liga.
A my z Robertem graliśmy przeciwko sobie, w 2007 roku. Jego Znicz ograł moją ŁKS Łomżę 4:2 w starej drugiej lidze. Kryłem go! On był napastnikiem, ja stoperem. Było widać w nim siłę. Pomyślałem, że to fajny chłopak. Dziś pewnie, gdybym nadepnął mu na piętę, toby mi coś powiedział. Wtedy był grzeczny, wręcz miły.
Jakoś zareagował, widząc pana nazwisko na koszulce?
Nie, choć raz wykorzystałem sytuację. Na rutynową kontrolę zatrzymała mnie policja. Przyczepił się do mnie gościu, ewidentnie szukał pretekstu, by wypisać mandat. Ale spojrzał na dowód i zmienił nastawienie. - Pan Lewandowski? A Robert to rodzina? - zagaił. Myślę sobie: dobra, idę w to. To dla mnie jedyny ratunek. - Tak, tak, rodzina - odparłem.
Wtedy dużo mówiło się o transferze Lewandowskiego z Borussii Dortmund do Bayernu.
Policjant pytał: - I co, odejdzie do Monachium? - drążył. Grałem pewniaka. - Mówiłem Robertowi, że lepiej byłoby zostać. Nikt nie wie, co go tam czeka w Bayernie - kłamałem jak z nut. Facet słuchał. - Dobra, da mi pan jakiś gadżet i pana puszczę - rzucił.
W bagażniku miałem nową piłkę, ale lekko uszkodzoną. Nie można jej było napompować, bo wentyl się zepsuł. Trudno, pomyślałem. Może nie zauważy - i mu ją dałem! Jadąc tamtędy, już zawsze bałem się, że ten policjant znowu mnie zatrzyma i wlepi za tamtą akcję podwójny mandat.
Wracając do pana półrocznego okresu w Logrones - mieliście tam zgrzyt o pieniądze.
Zgrzyt? Wkurzyłem się i po pół roku pojechałem do domu.
Dlaczego?
Inna była rozmowa przy stole, a inne zapisy w kontrakcie. Okazało się, że moja pensja uwzględnia wszystko: mieszkanie, samochód, przeloty do Polski. Nie tak się dogadywaliśmy.
Co było dalej?
Wtedy miałem już dobry kontakt z trenerem Aimarem. Zadzwonił do mnie, żebym wracał. Usiedliśmy do stołu: ja, prezes i trener. Prezes wypłacił wszystko, co mi się należało. Początkowo nałożono na mnie ogromną karę za niestawienie się na treningu i meczu.
Dokładnie 4 miliony peset hiszpańskich (dawna waluta), czyli około 24 tysięcy euro.
Ale gdy doszliśmy do porozumienia, kara została cofnięta.
Ile pan zarabiał?
Przeliczając na dzisiejsze: coś około czterech tysięcy euro miesięcznie.
W obecnych czasach trudno wyobrazić sobie tak niskie kontrakty w najlepszych ligach w Europie.
Nie ma o czym gadać i czego porównywać. Ja w wielkiej piłce raczkowałem, a i tak były to dla mnie duże pieniądze. Zawodnicy, którzy walczą dziś o utrzymanie się w lidze hiszpańskiej, zarabiają setki tysięcy euro rocznie, albo i więcej.
Co pan robił z gotówką?
W Polsce kasa szła na bieżące wydatki. W Wiśle Kraków mieliśmy sponsora z Włoch. Za wygrany mecz dawał nam kilkaset dolarów ekstra. Chodziło się na zakupy do Pewexu. Sprawiłem sobie lodówkę, pralkę, czarno-biały telewizor.
Pieniądze zarobione w Hiszpanii i w Legii Warszawa inwestowałem w nieruchomości. Poznałem panią prawnik z Krakowa, która powiedziała mi jedną rzecz: "Wszystko ładuj w mieszkania". Sprawdziło się. Na dziś z tych inwestycji mam jakieś 150 procent przebitki. Za awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów z Legią dostałem takie pieniądze, że stać mnie było na zakup mieszkania za gotówkę. W Krakowie za prawie 80 metrów dałem wtedy 190 tysięcy zł.[b]
Za granicą grał pan jeszcze we Francji i Australii. [/b]
Z Francji, po przepracowaniu roku, nie musiałem płacić cła na granicy. Wróciłem nowym Oplem Vectrą.
Na koniec zawodowego grania, w 2001 roku, zadzwonił do mnie menadżer Maślanka ze Szwecji z pytaniem, czy jadę do Australii. Mówię: oczywiście, że jadę na wczasy. Po siedmiu miesiącach wróciłem. Wszędzie było daleko, samotność mnie zabiła. Po prostu mi się tam nie podobało. Chciałem nawet wcześniej zjechać do Polski, ale w klubie zabrali mi paszport.
I co z nim zrobili?
Schowali do sejfu na parę ostatnich meczów. Dokumenty oddali dopiero po sezonie.
Jakie momenty z kariery najbardziej pan zapamiętał?
Awans w Goeteborgu z Legią do Ligi Mistrzów w 1995 roku. Dla mnie pod względem indywidualnym - najlepszy występ w karierze. Miałem asystę, wygraliśmy 2:1 i dostaliśmy się do fazy grupowej.
Dodałbym jeszcze spotkanie w barwach Caen z PSG. Byli nafaszerowani gwiazdami jak dobra kasza skwarkami - w składzie Patrice Loko, Leonadro, Laurent Blanc. W tamtejszej prasie dostałem najwyższą notę za występ w swoim zespole, co pokazało mi, że mogę dobrze prezentować się na takim poziomie.
Pierwsze "wow" przeżyłem jednak w Hiszpanii. Wyszliśmy na Barcelonę z Guardiolą, Romario, Laudrupem, Stoiczkowem. Za wiele w piłkę nie pograliśmy. Bywało tak, że przez dziesięć minut piłki nie dotykaliśmy. Przyjechał walec nas rozgnieść, ale się nie udało. Skończyło się 0:0.
Najlepszy okres w życiu miałem jednak w Legii. Osiągnąłem wszystko - wygraliśmy mistrzostwo, puchar, Superpuchar, awansowaliśmy do Ligi Mistrzów. Tylko uciekła mi olimpiada w Barcelonie w 1992 roku.
Jak to się stało?
Dostałem nominację - dyplom z powołaniem na turniej z PZPN-u. Wiedziałem, że jadę. I dwa tygodnie przed wylotem doznałem kontuzji. To był ostatni trening reprezentacji na stadionie Legii. Był taki zawodnik - Kwiałkowski z Bełchatowa. Mieliśmy stykową sytuację, a Janusz Wójcik nas podkręcił. Krzyknął: "Jeden na jeden, ogień!". On wszedł wślizgiem i naderwał mi więzadła poboczne. I tyle. Płacz, nie jadę.
Miał pan żal do kolegi?
Z "Kwiałkiem" spotkaliśmy się przypadkiem w Koszalinie, na CPN-ie. Po dwudziestu latach! Tankowałem auto i nagle podszedł. - Masz do mnie pretensje? - zaczął. - Głupi jesteś? Taki jest sport, daj spokój! - odpowiedziałem. Nie wszedł mi brutalnie, walczyliśmy o piłkę. Musiało mu to siedzieć w głowie.[b]
Był pan jednym z żołnierzy Janusza Wójcika w kadrze młodzieżowej.[/b]
Świętej pamięci Wójcik potrafił zmotywować, jak nie wiem co. Przed meczem z Anglią do lat 21 na zgrupowaniu w Pile zarządził dla całej drużyny czas wolny, poszliśmy na tańce. W czasie zabawy podszedł do mnie i mówi: "Grzegorz, wiesz, że Alana Shearera będziesz krył?" - uśmiechnął się. Ja przysiadłem. A on: "Co ku...a, boisz się? To do następnego idę!".
Dlaczego tak szybko opuścił pan Hiszpanię? W Logrones był pan tylko kilka miesięcy.
Miałem wrócić do Logrones na kolejny sezon, ale zwolnili Aimara, weszło prawo "Bosmana" i trafiłem do Legii. Nie uciekłem bez słowa, choć tak pisali. Ale jedno zagranie z Hiszpanii praktykowałem do końca swojej gry.
Które?
Trener Aimar zawsze walił nas przed meczami w klatę. Potrafił tak łupnąć na "zmotywowanie", że trzy dni po meczu czułem ucisk w torsie. Z całej pary walił. Za pierwszym razem byłem kompletnie zdziwiony, co ten facet wyczynia. Ale przyznam, potrafił pobudzić. W Polsce chłopaki przede mną uciekali. Później i tak łapałem ich przy ławce rezerwowych.
Minęło trochę czasu, ale w Hiszpanii czy Francji o panu nie zapomnieli.
Ktoś czasem zadzwoni. Ostatnio udało dogadać się po hiszpańsku, nie zapomniałem języka. Z Francuzami jechałem przez tłumacza. Dziennikarze odzywają się w wiadomej sprawie - pytają o Roberta. Ja takiej kariery nie zrobiłem, ale przynajmniej nazwiska mamy w miarę podobne.
rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty
Dawna gwiazda Lecha Poznań o życiu w Rosji. "Nie chodzę strzelać"