Chyba nikt nie ma wątpliwości, że jeśli chodzi o radzenie sobie z mediami i kwestie wizerunkowe, Kulesza jest przeciwieństwem swojego poprzednika.
Nawet przeciwnicy Zbigniewa Bońka zgodnie przyznają, że "umiał w PR". Można Bońka lubić lub nie, jednak to za jego kadencji związek przestał być kojarzony z organizacyjną amatorką i totalnym chaosem.
Niestety, za panowania Kuleszy wizerunkowo PZPN dryfuje w kierunku przaśnych lat 90. Odkąd były sternik Jagiellonii został prezesem, komunikacyjnie związek zalicza wpadkę za wpadką.
Kilka dni temu Kulesza triumfował, ogłaszając, że reprezentacja Polski zagra w połowie czerwca z Niemcami. "Wielkie święto piłki nożnej", "kapitalne piłkarskie wydarzenie" - reklamował na Twitterze. Wszystko byłoby porządku, gdyby chwilę później Fernando Santos nie powiedział w rozmowie z Jackiem Kurowskim, że rozgrywanie tego meczu nie ma żadnego sensu, i że będzie oszczędzał najlepszych piłkarzy przed starciem eliminacyjnym z Mołdawią.
ZOBACZ WIDEO: Wysłał jasny komunikat do Fernando Santosa. "Jest ozdobą tej ligi"
Kulesza próbował wybrnąć na naszych łamach, że słowa trenera zostały przekręcone. I że w kwestii komunikacji z Santosem wszystko jest w porządku. Cóż, jeśli Portugalczyk otwarcie krytykuje w mediach pomysł PZPN, to chyba nie do końca.
Przeraża, że po raz kolejny wizerunkowy pożar bierze się z iskierki, którą PZPN powinien zgasić dużo wcześniej, i to w sekundę. Wystarczyło przecież porozmawiać z Santosem. Przedyskutować, jak zapatruje się na taki mecz. Zapytać, czy nie utrudni mu on przygotowań do spotkania z Mołdawią. Najwyraźniej podobna rozmowa nie miała miejsca.
Trudno nie odnieść wrażenia, że za kadencji Kuleszy strategia komunikacyjna związku po prostu nie istnieje. Idealnie pokazała to afera premiowa. Zamiast przyznać, że źle wyszło, przeprosić i szybko zamknąć sprawę, związek i piłkarze woleli iść w zaparte - że żadnej kłótni o pieniądze nie było. Kilka miesięcy później okazało się dzięki Łukaszowi Skorupskiemu, że jednak była.
Wpadek komunikacyjnych PZPN-u było w ostatnim roku dużo więcej. Na pierwszej konferencji Czesława Michniewicza jako selekcjonera Kulesza chyba jako jedyny na sali nie spodziewał się pytań o aferę korupcyjną. A przynajmniej raczej się na to nie przygotował, bo zupełnie nie potrafił ukryć zdenerwowania. Próbując uciąć temat, przekonywał, że na rozmowę w tym wątku będzie się można umówić z selekcjonerem w innym terminie.
Idźmy dalej.
Gdy przed publikacją tekstu o aferze premiowej poprosiliśmy Kuleszę o komentarz, odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że słyszał o sprawie, ale nie zna szczegółów. Przyznał tym samym, że rozmowy o gigantycznych pieniądzach dla piłkarzy toczyły się poza szefem związku.
Gdy w podobnym czasie piłkarska Polska debatowała, czy Michniewicz ma w kontrakcie klauzulę automatycznie przedłużającą jego kontrakt po awansie z grupy MŚ, Kulesza wypalił w rozmowie z WP SportoweFakty, że "na 90 proc. nie ma" klauzuli, ale "sprawdzi po powrocie z Kataru". Później gasił pożar benzyną, umieszczając na Twitterze wpis, którego sens zawiera się w słowach: "wiem, ale nie powiem".
Co niepokojące, Kulesza naraża się na śmieszność nie tylko wtedy, gdy pali się grunt, ale też w sytuacjach zupełnie niegroźnych. Jak przy okazji meczu z Albanią, kiedy podczas kurtuazyjnej rozmowy zarzucił prezesa tamtejszej federacji stertą banałów i powtórzeń, a potem czekał, aż sekretarz generalny PZPN-u przetłumaczy to na język angielski. Aż przypomina się słynny wywiad Grzegorza Laty i Adama Olkowicza po losowaniu grup Euro 2012.
Pod względem komunikacyjnym PZPN zbliżył się ostatnimi czasy do tamtej rzeczywistości na bardzo niebezpieczną odległość.
Dariusz Faron, WP SportoweFakty
Zobacz także:
Pogrom w finale Pucharu Francji
Karol Linetty zszedł, Torino trafiło