To miał być zwykły, niedzielny mecz. To pojedynek pomiędzy Peru i Argentyną w ramach kwalifikacji do igrzysk olimpijskich, które w październiku 1964 roku odbywały się w Tokio. Areną spotkania było Estadio Nacional w Limie. Na trybunach zasiadło 53 tysiące widzów spragnionych piłkarskich emocji.
Argentyna była na fali i zwycięstwo praktycznie zapewniało jej awans na igrzyska. Peru z kolei wcześniej zremisowało z Ekwadorem, więc potrzebowało triumfu jak tlenu. Największą rolę na boisku odegrali jednak nie piłkarze, a sędzia. Angel Eduardo Pazos rozpalił gniew u kibiców gospodarzy. To był początek dramatycznych wydarzeń.
Wyrównali. Gola nie uznano
Pierwsza połowa spotkania toczyła się pod dyktando Argentyny, lecz nie przyniosła bramek. Kilkanaście minut po przerwie to Albicelestes objęli prowadzenie. Peru szukało trafienia wyrównującego i marzyło minimum o remisie.
Na około 10 minut przed końcem meczu Argentyńczyk Horacio Morales próbował wybić piłkę spod własnej bramki, ale ta odbiła się od nogi Peruwiańczyka Victora Lobatona. Gospodarze wprowadzili widownię w stan euforii. Arbiter jednak nie uznał gola. I wtedy się zaczęło.
- Sędzia powiedział, że był to faul, więc nie pozwolił na to, by wynik w tamtym momencie się zmienił. Dlatego tłum zaczął się bardzo denerwować - mówił dla BBC Hector Chumpitaz, legendarny peruwiański piłkarz, uczestnik tamtego meczu.
Nie wytrzymali
W krótkim odstępie czasu po niekorzystnej dla Peru decyzji arbitra na boisko weszło dwóch kibiców. Pierwszym był Victor Malesia Vazquez, który miał w kraju pseudonim Bomba. Próbował uderzyć sędziego, zanim został zatrzymany przez policję i usunięty z boiska. Drugi z fanów, Edilberto Cuenca, również zbliżał się do Pazosa, lecz także został obezwładniony. Choć w tym przypadku to delikatne określenie.
Cuenca został dotkliwie pobity przez policjantów. Sposób, w jaki go potraktowano, rozsierdził wszystkich kibiców. W dodatku do akcji wkroczyły też psy.
- Policja pozwoliła psom zedrzeć z niego ubranie - powiedział Chumpitaz. - Ludzi niepokoił sposób, w jaki funkcjonariusze zabierali najeźdźcę z boiska. Doprowadzało ich to do szału. Nie wiemy, co by się stało, gdyby potraktowano go pokojowo, ale nie możemy teraz o tym myśleć - dodał.
W kierunku policjantów poleciały butelki i kamienie. Niektórzy zaczęli szarpać ogrodzenie w celu wejścia na boisko. Atmosfera stała się tak gorąca, że arbiter przerwał mecz, a piłkarze uciekli do szatni.
Rozpętało się piekło
Spora grupa kibiców, która widziała, co się dzieje, próbowała opuścić stadion. Bramy jednak były zamknięte. W dodatku w ich stronę poleciał gaz łzawiący. Tak funkcjonariusze chcieli "ugasić" złość ludzi. Stało się coś strasznego. Wybuchła panika. Kibice miażdżyli się nawzajem, niektórzy próbowali przeskakiwać przez płot, by opuścić obiekt. Tym, którym się udało, wcale nie uniknęli piekła.
Na zewnątrz rozpoczęły się masowe starcia z policją. To już był efekt kuli śnieżnej. Trudno ocenić, czy kibice podburzali mundurowych do ataku, lecz faktem jest, że padły strzały. Ludzie uciekali, ile sił w nogach. Nie wszystkim się udało. Umierali niewinni.
- Po tym, jak dotarliśmy do szatni, niektóre osoby wyszły na zewnątrz i wróciły, mówiąc, że są potwierdzone dwa zgony. "Dwa zgony?". Zapytaliśmy. Wydawałoby się, że to dużo. Byliśmy w szatni przez dwie godziny, zanim mogliśmy z niej wyjść, więc nie znaliśmy skali tego, co się dzieje - mówił Chumpitaz.
Oficjalna liczba ofiar to 328, rannych ponad 500, ale może to i tak liczba niedoszacowana. Sporo o tej tragedii jeszcze nie wiemy.
Pewne jest, że do listy osób, które straciły życie, nie zalicza się tych, którzy zostali postrzeleni poza stadionem przez policjantów. Istnieje wiele relacji naocznych świadków o ludziach umierających od ran postrzałowych, ale sędzia wyznaczony do zbadania katastrofy, Benjamin Castaneda, nigdy nie był w stanie znaleźć dowodów, aby to udowodnić.
Żałoba
Castaneda utworzył raport po katastrofie, w którym o wzniecenie zamieszek oskarżył ministra spraw wewnętrznych. Według niego miał on podburzać policję i namawiać ją do brutalnych działań wobec kibiców. Rząd natomiast zwalił winę na trockistowskich agitatorów. Ostatecznie to... Castaneda był jednym z dwóch ukaranych.
Zarzucono mu, że przedstawił swój raport z półrocznym opóźnieniem i nie był obecny na wszystkich 328 sekcjach zwłok, choć tego od niego wymagano.
Drugi skazany to Jorge Azambuja, komendant policji, który wydał rozkaz użycia gazu łzawiącego. Otrzymał karę 30 miesięcy więzienia.
Po tragicznych wydarzeniach na obiekcie w Limie w kraju ogłoszono siedmiodniową żałobę narodową.
Peru nigdy nie podjęło poważnej próby dotarcia do sedna katastrofy Estadio Nacional i zapewne nigdy nie będzie to już możliwe. Wciąż wiele spraw jest niewyjaśnionych. Pewne jest natomiast, że futbol widział wiele tragedii na stadionach całego świata, ale ta która miała miejsce w Limie, jest najtragiczniejsza.
Dawid Franek, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Tragiczny mecz w Salwadorze. Jest decyzja ws. kary dla organizatorów