Tadeusz Pawłowski to jedna z największych legend Śląska Wrocław. Najpierw poprowadził zespół do europejskich pucharów jako piłkarz, a później jako trener, co nie udało się nikomu innemu w historii klubu. Po drodze nie omijały go życiowe dramaty.
Pierwszy cios Pawłowski otrzymał w 2010 roku. Starszy syn Paweł zachorował na nowotwór gałki ocznej. Nastąpiły przerzuty i jego stan szybko się pogarszał. Zmarł w wieku zaledwie 37 lat. Nie minęło dużo czasu, a drugi z synów - Piotr - zachorował na raka jelita grubego. To z kolei uszkodziło zastawki serca.
Pewnego dnia Piotr Pawłowski zemdlał w toalecie w szpitalu w Innsbrucku. Pękł mu tętniak mózgu. Piotr przeszedł już łącznie 14 operacji.
- Dziś stan syna jest stabilny. Reaguje na bodźce. Mimiką twarzy pokazuje, w jakim jest nastroju. Lepiej nie będzie, bo tętniak uszkodził lewą półkulę mózgu, ale my pamiętamy te straszne dni, miesiące, kiedy żyliśmy w nieustannym strachu i dziś cieszymy się, że Piotruś jest w takim stanie, jakim jest - powiedział Tadeusz Pawłowski w rozmowie z "Faktem".
Jakby tego było mało, to w 2020 roku żona legendarnego piłkarza zachorowała na raka piersi. Na szczęście pani Anna wygrała walkę z nowotworem.
Wydaje się, że wiele nieszczęść mogłoby zniszczyć człowieka, ale nie Tadeusza Pawłowskiego. 70-latek z rozbrajającą szczerością powiedział, jak reagował na kolejne tragedie.
- No bo co by to było, gdybym się poddał, załamał? Jestem głową rodziny i biorę za nią odpowiedzialność. Muszę wspierać tych, których kocham - podkreślił.
Czytaj także:
Real Madryt szykuje wielki transfer. Trener wskazał cel