Można się oszukiwać, natomiast trzeba powiedzieć jasno - nie był to wielki mecz i raczej żaden z postronnych obserwatorów nie będzie do niego wracał, by dyskutować podczas rodzinnych obiadów.
Manchester City wygrał z Interem 1:0 w finale Ligi Mistrzów, a jedynego gola strzelił Rodri. Po raz czwarty z rzędu w starciu finałowym padła zaledwie jedna bramka.
- Musimy w pierwszej kolejności pochwalić Inter. Pep Guardiola postępuje tak od początku sezonu, zwraca uwagę na to, jak rywal rozgrywa piłkę i jak się broni. Doskonale wiedział, jak groźnym rywalem jest Inter, ale nawet nie spodziewał się, jak inteligentny jest to zespół - powiedział Michał Zachodny, dziennikarz Viaplay oraz autor książki "Polska myśl szkoleniowa".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kobiety też strzelają piękne bramki. Ale przymierzyła!
- Inter nie poddawał się pressingowi Manchesteru City. Potrafił umiejętnie wymijać pressing, szczególnie w pierwszej połowie, ale nawet w końcówce spotkania, po zmianach. Bardzo mądre było wprowadzenie Federico Dimarco na lewego półśrodkowego obrońcę. Dał dużo więcej jakości na boku z Robinem Gosensem, co spychało do obrony Anglików. Manchester City nie był dobry, ale uważam, że to zasługa Interu. Jego inteligencji, wysiłku i spójności. Bo był to zespół, który rozumie niemal każdą sytuację w meczu - mówi nasz rozmówca.
Przeszli do legendy
Mógł odetchnąć Pep Guardiola po ostatnim gwizdku sędziego Szymona Marciniaka, bo Manchester City po raz pierwszy w historii zdobył Ligę Mistrzów.
To było przekleństwo hiszpańskiego szkoleniowca. Dołączył do drużyny przed sezonem 2016/17. Pięć razy wygrywał mistrzostwo Anglii, dwa razy Puchar Anglii, czterokrotnie Puchar Ligi, dwukrotnie Superpuchar. Brakowało tylko tego jednego, najważniejszego trofeum. Czegoś, po co de facto został zatrudniony w klubie z Etihad Stadium.
W końcu jednak się udało. Nie dość, że wygrał Ligę Mistrzów, to zdobył potrójną koronę, bo wcześniej triumfował też w lidze oraz w FA Cup. - On sam mówił, że jest to szansa, która na pewno nie powtórzy się ani jemu, ani City. Oni przeszli dziś do legendy angielskiego i światowego futbolu - podkreśla Zachodny.
- Guardiola już wczesną wiosną powtarzał, że Manchester City będzie zdefiniowany przez Ligę Mistrzów, a ja uważam, że ten finał wcale nie definiuje tej drużyny. City w finałach to zupełnie inny zespół. Mimo iż w finale Pucharu Anglii wyglądali dużo lepiej niż Manchester United, to i tak mieli zachwiania. Oni nie czują się dobrze psychicznie w tego typu spotkaniach, o taką stawkę. W lidze kroczyli do mistrzostwa w zupełnie innym stylu. Dużo pewniej i przede wszystkim swobodniej - mówi.
Nie każdy bohater nosi pelerynę
Jedynego gola w finale strzelił Rodri. Dopadł do odbitej piłki, miał dużo wolnej przestrzeni i uderzył idealnie, nie do obrony. Bohaterem został on, a nie Erling Haaland, Ilkay Gundogan czy jakikolwiek inny zawodnik.
Rodri, czyli 26-letni defensywny pomocnik. Często są to najbardziej niedoceniani piłkarze w zespole. Goście od tzw. czarnej roboty, którzy nie wybijają się na pierwszy plan.
- To niesamowicie ironiczne, że zawodnik, którzy rozstrzyga o wyniku finału Ligi Mistrzów, dwa lata wcześniej w finale siedzi na ławce rezerwowych i jest tym kontrowersyjnym punktem w dyskusji o kombinacjach Pepa Guardioli. Oni przegrali wtedy finał z Chelsea m.in. przez brak defensywnego pomocnika - mówi Zachodny.
- Kapitalnie grał też Stones. W pewnych momentach wydawało się, że jest to urodzona "ósemka", a nawet "dziesiątka", a nie środkowy obrońca. Jest w tym coś ironicznego, że bohaterami Manchesteru City są zawodnicy defensywni. To przecież Akanji pociągnął akcję bramkową i zagrał do Bernardo Silvy. Ederson bronił w kluczowych momentach. Ruben Dias wyglądał rewelacyjnie - kontynuuje dziennikarz Viaplay.
Bestia w formie mundialowej
Mimo iż mecz - delikatnie ujmując - nie porwał, to wynik mógł pójść w każdą stronę. Jeszcze przy bezbramkowym remisie po błędzie Manuela Akanjiego doskonałą szansę miał Lautaro Martinez, jednak strzelił prosto w Edersona, a poza tym nie podał do lepiej ustawionych kolegów.
Później jednak dał o sobie znać Romelu Lukaku, który spotkanie rozpoczął jako rezerwowy. Najpierw zablokował strzał kolegi z drużyny, a to była praktycznie pewna bramka. Następnie nieatakowany na czwartym metrze uderzył fatalnie i Ederson został wykreowany na bohatera. Wreszcie w samej końcówce zmarnował kontratak w przewadze liczebnej, gdy oddawał niecelny, nieprzygotowany strzał zza pola karnego.
Przypomniał się od razu mecz Belgii z Chorwacją podczas ostatniego mundialu w Katarze, gdy Lukaku marnował sytuacje na potęgę i ostatecznie Belgowie w ostatnim meczu grupowym zaprzepaścili szansę na awans do fazy pucharowej.
- To bardzo trudny moment dla Lukaku. Należy pamiętać, że latem teoretycznie wracał do Chelsea. Ma tam podpisany kontrakt, ale z tego, co można wyczytać, traktuje ten zespół jako zamknięty rozdział. Chciałby zostać we Włoszech, co wiązałoby się też z obniżką zarobków. Ale pytanie, co z nim będzie po takim meczu, bo Inter też musi się zmieniać pod kątem kolejnego sezonu. Inter, w którym Lukaku podstawowym napastnikiem nie jest. Tym meczem mógł zacementować pozycję legendy tego klubu. To się nie udało i ciężko mi powiedzieć, dlaczego. Czy nie jest to napastnik, który w tego typu momencie wytrzyma ciśnienie czy po prostu nie jest dobry w wykańczaniu sytuacji - przyznał Zachodny.
Tomasz Galiński, dziennikarz WP SportoweFakty
CZYTAJ TAKŻE:
Guardiola wręcz wychodził z siebie. Zobacz, co zrobił w finale Ligi Mistrzów
"Jest w tym coś ujmującego". Eksperci podzieleni po finale Ligi Mistrzów