Z Kiszyniowa Mateusz Skwierawski
Jeszcze w trakcie dnia, w którym kadra Mołdawii mierzyła się z Polską, tutejsza społeczność z dystansem patrzyła na sceny z centrum miasta. Gdy polscy fani zebrali się pod kiszyniowskim Łukiem Triumfalnym na kilka godzin przed spotkaniem, by pośpiewać i ruszyć wspólnie w kierunku stadionu, nie wszyscy byli świadomi, o co chodzi. Kelner w restauracji zmrużył brwi. - Co robią ci ludzie? - zapytał nas, słysząc ten sam język odbijający się od budynków kilkanaście metrów dalej.
Kiszyniów nie czekał na mecz z naszą reprezentacją. Jedynie kibice z Polski przypominali swoim zachowaniem, że wieczorem zaplanowano jakieś wydarzenie. Trudno się dziwić. Mołdawia jest outsiderem światowej piłki, drużyną sklasyfikowaną na 171. miejscu w rankingu FIFA. To seryjny dostarczyciel punktów w kwalifikacjach do dużych turniejów. Z dziesięciu takich meczów o awans na mundial w Katarze, rywale przegrali dziewięć (jeden zremisowali). Ostatni eliminacyjny mecz zawodnicy Mołdawii wygrali z Andorą - w czerwcu 2019 roku (1:0).
Mecz z balkonu
Ale nie tamto spotkanie zapełniło skromny obiekt Zimbru, na którym mecze rozgrywa drużyny narodowej, a konfrontacja z mistrzami świata: Francją (marzec 2019). Wtedy na stadionie odnotowano komplet widzów (ponad 10 tysięcy) i na kolejne zapełnienie trybun po brzegi trzeba było zaczekać do spotkania z Polską.
ZOBACZ WIDEO: Co on zrobił?! Bramkarz kompletnie się tego nie spodziewał
Mimo że tutejsza społeczność nie interesuje się zbytnio futbolem, to jednak ludzie chcieli zobaczyć z bliska Roberta Lewandowskiego i kilku innych polskich graczy rozpoznawalnych w dużej piłce. Dlatego zapełniły się nawet balkony sąsiadujących ze stadionem bloków.
Na dwunaste piętro wielkiego molocha z wielkiej płyty wprowadził nas jeden z mieszkańców, Alexandru. Z plastikową torbą w ręku, w której miał chleb, papier toaletowy i kiełbasę, zaprosił nas do klatki przypominającej bunkier. Najpierw jednak wpisał kod w domofonie i szarpnął za mocno chwiejące się drzwi z kartonowym obiciem.
W środku niebieska skrzynka na listy dla lokatorów trzymała się na pręcie. Zapach na klatce wskazywał, że dozorca udał się na dłuższy urlop. Buty przyklejały się do podłoża. Dwie kursujące windy były jedyną szansą na dostanie się na górę.
Nikomu nie przeszkadzało dygotanie windy w czasie jazdy. Na najwyższych piętrach już przed meczem zbierali się mieszkańcy. Alexandru poszedł odłożyć zakupy i po chwili wrócił z dwoma kolegami. - Fanem piłki nie jestem, ale daleko nie mam - uśmiechał się.
"Wydarzył się cud"
W trakcie meczu, gdy gospodarze wyrównali, a chwilę później zadali Polakom kolejny cios i z 0:2 zrobiło się 3:2, można było odnieść wrażenie, że w budynkach naprzeciwko zarządzono ewakuację. To jednak tylko ludzie wymachiwali rękoma i podskakiwali, podobnie jak ponad dziesięć tysięcy kibiców na trybunach
Tutejsi fani byli w szoku, nie mogli uwierzyć w taki zwrot akcji. To było połączenie skrajnych reakcji: łapania się za głowę z wyściskiwaniem osób stojących obok.
Nawet pracownicy mediów mieli problem z nazwaniem tej sytuacji. - Przepraszamy - niby w żartach, ale jednak z powagą zwrócił się do nas lokalny dziennikarz Sergiu Tataru. - Dla nas wydarzył się cud. Nikt nawet nie zakładał remisu. Nie wiem, jak to się stało - dodał.
Wstyd i nic więcej
Po meczu zawodnicy polskiej kadry powtarzali na zmianę głównie jedno słowo: "Wstyd". - Stała się rzecz karygodna. Na ten moment mogę tylko zwrócić się do naszych kibiców i przeprosić, że musieli to oglądać. Czuję jedno: wstyd i nic więcej - mówił Bartosz Bereszyński.
- Pierwszą połowę mieliśmy pod kontrolą. A drugą? Tak nie można grać i reagować. Od razu po pierwszym golu przygaśliśmy. Stanęliśmy, byliśmy zagubieni. Zawiodła drużyna, po całości - komentował Bereszyński.
Inni gracze reprezentacji też nie mogli w to uwierzyć. - Popełniliśmy proste błędy w obronie, które są niedopuszczalne na tym poziomie. Nie ma dla nas usprawiedliwienia - komentował Jakub Kamiński.
Brakuje charakteru?
Polacy znowu pokazali, że po stracie gola odłącza im "prąd". W pierwszym meczu eliminacji z Czechami kadra przegrywała 0:2 po trzech minutach i już się nie podniosła. Po trzech meczach eliminacji Euro 2024 nasza kadra ma tylko trzy punkty w swojej grupie.
- Brak koncentracji, błędy indywidualne, w tym mój. Od mojego błędu się zaczęło - komentował Piotr Zieliński, który zawinił przy golu na 1:2. - Przeprosić na pewno trzeba. Musimy pokazać charakter. Ten mecz sprowadził nas na ziemię. Tracimy bramki i później trudno nam "odpalić". Brakuje ruchu, chęci wzięcia piłki "na siebie", zrobienia przewagi - analizował.
- Czuję wstyd, innego słowa nie znajdę. Nie wyszliśmy na drugą połowę. Musimy się obudzić. Takie porażki nie mogą się zdarzać, po prostu - dodawał Arkadiusz Milik.
[b]Jedyny miły akcent
[/b]
We wtorkowy wieczór jedyny pozytywny akcent miał miejsce po meczu - gdy grupa kilkudziesięciu dzieci zawieszała się na płocie wykrzykując nazwisko kapitana reprezentacji Polski. Mołdawska młodzież darła się wniebogłosy wymachując koszulkami Barcelony, kartkami i telefonami. Przybity kapitan reprezentacji po kilku minutach rozmowy z mediami, podszedł do bramy i przez płot, cierpliwie, rozdawał autografy.
Lewandowski po porażce w Mołdawii. "Niewiarygodne, co się z nami stało"